Vademecum Górskie COTG PTTK
Tischner Józef: Józef Stanisław TischnerJózef Stanisław Tischner urodził się 12 marca 1931 roku w Starym Sączu, jako pierwsze dziecko Weroniki ( z domu Chowaniec) i Józefa Tischner. Ochrzczono go 2 kwietnia 1931r. w Kościele Parafialnym w Starym Sączu.
Nazwisko Tischner wywodzi się z XIX wieku, kiedy to przodka Tischnerów o nazwisku Stolarski powołano do armii austryjackiej. Prawdopodobnie tam też zmienił nazwisko, na Tischler, które było wiernym tłumaczeniem poprzedniego.
Małżeństwo wraz z dzieckiem zamieszkało na początku w domu Paluchów w Tylmanowej, gdzie zarówno Józef, jak i Weronika byli nauczycielami w miejscowej szkole. Jednak, gdy mały Józiu miał półtora roku jego rodzice zdecydowali się przenieść do Łopusznej, gdzie ojciec jego zdobył posadę kierownika tamtejszej szkoły. Szkoła w Łopusznej była dwuklasowa i znajdowała się w zaniedbanym budynku. W międzyczasie, gdy rodzina Tischnerów oczekiwała na miejsce w budynku szkoły zamieszkiwali przez 3 miesiące w domu Franciszka Klamerusa „ Kuboska”.
Józek już od najmłodszych lat lubił podróżować. Często odwiedzał rodzinę jak nie w Starym Sączu, to w Jurgowie. „Tam się nauczyłem góralskiej mowy i obyczaju” mówił po latach o Jurgowie, znajdującym się 18 km od Łopusznej. Za wzór stawiał sobie dziadka Sebastiana Chowańca, o którym pisał, że miał w sobie wielki spokój, dystans do świata, umiejętność rozumienia ludzi. Bardzo cenił sobie również wuja Sebastiana Chowańca – najmłodszego brata Mamy, jak mówił o Sobku: „Lubiłem go, bo zawsze łowił mi ryby i różne figle ze mną robił, raz na przykład wziął olbrzymi worek papierowy z cementu, nadmuchał powietrzem i strzelił tak głośno, że ludzie z domów powylatywali, pytając gdzie strzelają”.
Stary Sącz z kolei był miastem rodzinnym ojca Józefa. Jak relacjonuje w jednym ze swoich dzienników: „ Najbardziej lubiłem wycieczki do Starego Sącza, a to ze względu na jazdę pociągiem oraz na widzenie miasta. Miasteczko to było stare, bo jeszcze św. Kinga założyła tam klasztor.”
4 lutego 1936 roku przyszedł na świat Marian- brat Józka. Rok później młody Józef Tichner zostaje uczniem powszechnej szkoły w Łopusznej. Dzieciństwo upływa w beztrosce, aż do nowego etapu rozpoczętego 1 września 1939 roku - wojny.
Był to okres represjonowania nauczycieli. Najpierw rodzina Tischnerów na dwa tygodnie musiała opuścić dom, aby zamieszkać u pewnej rodziny w Koszarach, by następnie móc wrócić do Łopusznej i zaczynać naukę dzieci na nowych regułach. Na początku zabroniono nauczania religii w szkołach, później zakazano nauki przedmiotów humanistycznych, używanie podręczników, map i innych pomocy naukowych.
W maju 1940 roku Józek Tischner przystąpił do I Komunii Świętej , a po tygodniu lub dwóch do sakramentu bierzmowania. W międzyczasie ojciec Józka zaczął pracować w szkole w Chabówce wskutek zaleceń nowych władz. Do 9 listopada 1940r. Józek uczył się jeszcze w Łopusznej, ale już w następnym tygodniu zdobywał wykształcenie w Rabie Wyżnej. Razem z rodziną zamieszkał w dużym domu należącym do Jana i Anieli Trybułów.
W Rabie znajdowały się dwie szkoły „biała”- otynkowana i „ czerwona ” z surowej cegły. Józek drugą i trzecią klasę robił w „ białej” szkole. Był zawsze bardzo chętny do nauki, często się zgłaszał. W Rabie Wyżnej pomyślał pierwszy raz o swojej przyszłości – chciał zostać pilotem. Tischnerowie wraz z Trybułami żyli biednie, Weronika Tischnerowa, która, według nakazu władz nie mogła pracować jako nauczycielka, dorabiała szyciem. W 1942 roku rodzina nauczycieli wraz z synami przenieśli się do Rogoźnika, gdzie Józef otrzymał posadę kierownika szkoły. Nowe mieszkanie tak jak w Rabie było dwupokojowe. Hodowali nie kolczykowaną świnię i uprawiali ziemniaki, a ojciec zajmował się swoimi ulami. Rodzina żyła w biedzie i tak jak wszyscy mieszkańcy w atmosferze narastającego terroru.
Ta niepewność jutra niosła dla Józka odpowiedzi na pewne pytania, jakie sobie zadawał po II wojnie światowej. Jego rozważania tyczyły się przede wszystkim sprawy „ Ognia ” bardzo popierał partyzantów pomimo tego, że sam nie miał bezpośredniego związku z nimi. Miał kilku kolegów od „Ognia”, którzy chodzili z nim do Gimnazjum, uważał, że oni przeszli już szkołę życia i nie mają w sobie już strachu, lęku. Bardzo ich podziwiał, wśród różnych opinii, jakie panowały o partyzantach i „ Ogniu” doszedł do wniosku, „...że trzeba odróżnić walkę elit partyzanckich od tego, nad czym elity nie miały kontroli i co sprowadzało się do zwykłego rabowania i załatwiania porachunków.”. „ Pokarm, jakim karmili się ludzie „ Ognia”, był słodki, ale w końcu okazał się dla nich trujący. Pokarm, jakim karmili się posłuszni rozkazowi żołnierze AK, był gorzki; pozwalał przetrwać jednostkom, ale nie stwarzał nadziei dla narodu. To im, bodaj po raz pierwszy, zarzucono, że w swym „porażeniu klęską” wolą być „ czerwoni niż martwi.” Z kolei także z tych środowisk szły pod adresem „ ogniowców” zarzuty opatrzone słowem „bandytyzm” Jak do tego doszło, że retoryka kombatantów AK i retoryka komunistów tak bardzo się zbliżyły? Jakie urazy tkwiły w ludzkich duszach, że możliwe stało się takie słownictwo? To, że nie o prawdę chodziło, lecz o pokarm, było jasne. Był tylko problem: jaki „apetyt” domagał się takiego pokarmu? Co roku w pierwszą niedzielę września przy kamieniu pamiątkowym nad Ostrowskiem modlił się wraz z grupą żołnierzy „ Ognia” za ich przywódcę oraz za ich poległych współbraci. Mówił również często, że: „ Jestem głęboko przekonany, że kto nie pozna historii Józefa Kurasia „Ognia” i jego oddziału ten nie zrozumie, czym był komunizm i w jaki sposób wchodził w polski organizm społeczny. (...) Jeśli domagam się oddania honoru „Ogniowi” , to nie czyimś kosztem. Nie o to chodzi, aby się piąć w górę, wdeptując przeciwników w błoto. Ale o to, abyśmy zobaczyli dramat Polski. Abyśmy z historii Polski uczyli się choć trochę rozumu.”
.
Szkoła w Czarnym Dunajcu do której zaczął chodzić we wrześniu 1944 roku, aby zrobić siódmą klasę, była kolejnym etapem wędrówki Józka. Ten etap jednak szybko się skończył i Józek ostatecznie ukończył siódmą klasę w Nowym Targu.
Pod koniec wojny musieli się znów przeprowadzić tym razem tylko na dwa tygodnie do rodziny Kwaków od Pabiana., gdyż wojska niemieckie zbierając się do ucieczki przed nadchodzącymi wojskami rosyjskimi, torując drogę dla innych oddziałów zajęły mieszkanie przyszkolne. Po tych dwóch tygodniach wrócili do swego mieszkania, jednak nie na długo. Ten jedyny murowany dom w Rogoźniku, w którym Tischnerowie mieszkali potrzebny był tym razem rosyjskim żołnierzom. W tym wypadku zamieszkali u rodziny Stanisława Kwaka „Wilkusa”.
Tuż po wojnie w lecie 1945 r. Tischnerowie wrócili do Łopusznej. W Łopusznej i okolicznych wioskach panowała trudna sytuacja, jednak Józef Tischner – ojciec, próbował przywrócić szkole użyteczność. Był to czas, gdy trwały jeszcze ostatnie walki, nastawał nowy porządek a ludzie próbowali wracać do normalności. W takim okresie urodził się 30 października 1946r. najmłodszy brat ks. Tischnera – Kazimierz.
.Młody Józef Tischner rozpoczął naukę w Gimnazjum im. Seweryna Goszczyńskiego w Nowym Targu. Miał możliwość nadrobić lukę czasową w nauce poprzez przerobienie programu skróconego. Dzięki temu Tischner od kwietnia do lipca przerobił drugą klasę i po przerwie wakacyjnej rozpoczął naukę w trzeciej klasie.
Kochał góry dawały mu namiastkę sprawdzania się w sytuacjach granicznych. Pomimo tego, że był rozważny i ostrożny lubił wybrać się z kolegami w góry zwłaszcza z Mieczysławem Zoniem, również z Józefem Klamerusem i Tadeuszem Pudziszem, kolegami z Gimnazjum. „ Kiedyś uprawiałem taternictwo i miałem zwyczaj chodzić po drogach, którymi inni nie chodzą, i utrzymywać równowagę w miejscach, w których inni spadają.” Gdy po pewnym czasie na studiach złapał bakcyla wspinaczki poznał po raz pierwszy jak to jest odpowiadać za drugiego człowieka. Gdyż jednej z wypraw o mało nie przepłacili życiem, jak mówił Mieczysław Zoń: „ Jest tam taka piękna ścianka, z Bandziocha na Mięguszowiecki, skała nadzwyczaj trudna. Rozbiliśmy namiot w kosówce, nielegalnie, wcześnie rano zbieramy się. Zatrzymałem się jeszcze przed kapliczką, pomodliłem, wychodzimy a na naszej drodze są już wspinacze. Nie wiem czemu zamiast skręcić na Bańdziocha, wybrałem drogę w lewo na przełączkę. Pogoda się zmienia, siąpi, byłem jakiś taki otępiały, mówię: „ Józek prowadź”. Józek zamiast iść granią prosto, skręcił w stronę żabiej. Po jakimś czasie woła, że nie wie co dalej. Mgła, prawie nic nie widać. Mówię, żeby asekurował, dochodzę do niego i rzeczywiście – ani tak, ani owak. A tu już siąpawica dokumentna, w takiej sytuacji strużynka robi się potokiem. Jeszcze trochę i polecimy. Nie ma rady trzeba uciekać, tylko, że nie wiadomo, co pod nami, jaka przepaść. Zjedziesz i co – będziesz wisiał? Musisz mieć oparcie. „ Józek – mówię – odłup kawałek kamienia, puść i słuchaj, czy możemy zjeżdżać czy nie”. Po jakimś czasie słychać kamyk. Doczołgałem się do niego na dupie, na takim małym wrąbku jak żyletka założyłem stanowisko asekuracyjne – żeby tylko linę przytrzymać. Mówię: „ Józek zjeżdżaj „. Zjechał. „ jest półka?” „ Jest”. Kolej na mnie. A ta lina nylonowa, jak nasiąkła deszczem, była jak gumka; jak by tak zjechała odrobinę to już po mnie. No ale udało się. Wybroniliśmy się tymi zjazdami. Choć moment był dramatyczny.
On uwielbiał ruch, zresztą jak tu mieszkając w Łopusznej nie biegać po górach pokonywać wszelkich trudności i strachu. Jego sportowe przywiązanie do gór najwcześniej ujawniło się przy narciarstwie. Tischner był zapalonym narciarzem. To właśnie z nartami kojarzy się pewna anegdota o księdzu Józefie, który miał zwyczaj chodzić do sklepu „Veritas” na ul. Sławkowskiej w Krakowie. Pewnego razu, gdy sprzedawczyni spojrzała na księdza z ręką na temblaku stwierdziła, że w takim razie nie pojeździ sobie w tym roku na nartach. Po czym ksiądz Tischner krótko skwitował słowami, że odkąd narty zapina się na ręce.
W czasie nauki w Gimnazjum śpiewał również jako bas w przyszkolnym chórze pod dyrekcją prof. Józefa Grzybka. W Gimnazjum również zakochał się w Romanie Kysiak, dziewczynie bardzo pięknej i oczytanej. Z nią wiąże się też pewna historia opisana przez autora „Filozofii po góralsku”, którą opowiedział w serialu TV „ Siedem grzechów głównych po góralsku” w odcinku „O pysze”- „Była wiosna, świecił miesiączek, idziemy, a prawie śnieg topniał i miękko było pod nogami. Ja widzę, że ona tak nie bardzo po tym błocie, honor chłopski dźwignął się we mnie: „ Ja cię przeniesę.” Splunąłem w gorzć, tacham tyn słodki ciężar i nagle, Jezus Maria! Kie się nie poślizgne na środku! I to był największy upadek mojego życia!” Później żartował że: „ Przy pierwszym nieporozumieniu z dziewczyną zacząłem z rozpaczy strzelać z procy do wron zrozumiałem, że muszę się strzec miłości, bo cóż zawiniły te biedne wrony...”
Po zdaniu tzw. „małej matury” w 1947r. odbył w liceum 2 lata nauki, w klasie humanistycznej. Wykazywał duże zainteresowanie pisaniem wierszy, opowiadań, w których widoczny był jego humor lub atmosfera niepewności egzystencjalnej. Liceum miało wspaniałą kadrę nauczycielską, spośród której największym autorytetem dla Józka był Ks. Włodzimierz Pilchowski. To on zresztą jako pierwszy odkrył rodzące się w Józku powołanie i powiedział jego kolegom „tylko pilnujcie go, żeby się nie zakochał...”
Ks. Plichowski rok po wojnie zdobył tytuł doktora filozofii, jednej z nauk, które niezwykle interesowały młodego Tischnera. Józek często z nim rozmawiał, prowadzili poważne rozmowy, najprawdopodobniej to właśnie ks. Pilchowski był dla niego pierwszym drogowskazem w drodze do kapłaństwa i filozofowania. Jak sam mówił po latach aby móc filozofować w tamtych czasach w sposób wolny, trzeba było, paradoksalnie, zostać księdzem. O swoim powołaniu mówił, że był to wolny wybór, bez rozterek. Nikt z jego ówczesnych kolegów nie umie określić, kiedy decyzja o zostaniu księdzem przyszła na myśl Józkowi, z pewnością nie tylko on dokonał takiego wyboru. Z jego klasy ośmiu chłopców poszło do seminariów, z których sześciu zostało księżmi. Jego powołanie nadeszło w chwili bardzo dla Kościoła niesprzyjającej, wtedy, gdy władze komunistyczne przystępowały do rozprawy z instytucją Kościoła w Polsce. Rodzina Tischnerów była w złym położeniu, ojciec sprawujący stanowisko kierownika szkoły i syn chcący wstąpić do seminarium duchownego, groziło to utratą posady w szkole. Józek Tischner dał swojemu synowi ultimatum, jeśli przez rok wytrwa w swoim postanowieniu to rodzina pozwoli mu na pójście do seminarium, ale niech prze z ten rok spróbuje czegoś innego. W tym wypadku Józef wstąpił w szeregi studentów prawa UJ i zamieszkał na rogu ul. Rejtana i Serakowskiego na Podgórzu. Miał niezwykłe szczęście być nauczanym przez znakomitych przedwojennych wykładowców UJ takich jak: prof. Adam Vetulani, prof. Jerzy Lande, prof. Wacław Osuchowski, prof. Michał Patkaniowski, prof. Władysław Wolter. To spotkanie Józka z wielką historią polskiego środowiska prawniczego dało mu możliwość ogromnego poszerzenia horyzontów.
Nie został jednak wierny prawu, 19 czerwca 1950 roku złożył podanie do Seminarium Duchownego na Podzamczu. Z 80 kandydatów przyjęto 29, w tym Józefa Tischnera. Na I roku został duklorem swojego rocznika. Miał za zadanie reprezentować kolegów przed rektorem, ustalać terminy egzaminów, oraz przekazywać zarządzenia władz Uczelni.
Józek był sumiennym seminarzystą, robił dokładne notatki na wykładach, co pozwalało mu przed egzaminem po ich przeczytaniu zdać. Nie poświęcał zatem dużo czasu nauce. Wolał raczej czytać literaturę piękną, niemieckie prace filozoficzne oraz literaturę podhalańską.
Podczas nauki w seminarium władze komunistycznej Polski zataczały coraz większe kręgi nad Kościołem. Najgłośniejszą sprawą w tych latach był proces pracowników Kurii Krakowskiej – 5 księży i 2 osób świeckich. Proces ten był typowym pokazowym procesem stalinowskim. Sprawa toczyła się o „szpiegostwo i handel dewizami”, ale tak naprawdę miał to być proces degradujący pozycję kardynała Adama Sapiehy w Kościele. Nie był to jedyny proces w Kościele, ale taka atmosfera represji nie będzie trwała długo, bowiem już w 1954 roku nastąpią zmiany, które będą świadczyły o tym, że zaprzestano, a przynajmniej zminimalizowano ataki na Kościół. Stało się tak, ponieważ władze partyjne we własnych szeregach nie mogły sobie już poradzić z wewnętrznymi konfliktami oraz z walką o władzę w Państwie.
W 1954 r. władze postanowiły usunąć Wydział Teologiczny z Uniwersytetu Jagiellońskiego i włączyć go do dopiero tworzonej Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie. Mówiono, że uczelnia ta miała stać się konkurentem dla niezależnego Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Od tej pory sytuacja studentów-seminarzystów radykalnie się zmieniła. Postawiono ich na drodze dalszego kontynuowania nauki za cenę poczytania tego jako przystanie na politykę władz lub brak możliwości zdobycia stopni naukowych normalną drogą. Od tej pory wykłady odbywały się w pomieszczeniach należących do seminarium na Podzamczu, Seminarium Śląskiego przy Al. Mickiewicza i Seminarium Częstochowskiego na ul. Bernardyńskiej, oraz w prywatnych pomieszczeniach, a nie jak do tej pory w Collegium Novum.
W 1953 roku Tischner zaczął chodzić na seminarium księdza Kłósaka. Rok później pod jego okiem przygotował rozprawę na temat „O teorii poznania Kardynała Désiré J. Merciera”. „To, że jako młody ksiądz wlazłem w te problemy, że przeczytałem Merciera , że się potem sam znalazłem w Louvian, miało dla mnie ogromne znaczenie. Oczywiście z czasem tak szkoła wyczerpała swoje możliwości, bo jak długo można konfrontować różne stanowiska, nie idąc do przodu z odkryciami? Każdy samodzielny umysł, wreszcie pójdzie dalej, wyjdzie poza samą konfrontację. Ale znaczenie Louvian było ogromne. Dla mojego myślenia filozoficznego – zasadnicze”.
26.06.1955 roku 24-letni Józef Tischner, wraz z 15 innymi diakonami, na posadzce Katedry Wawelskiej przyjął święcenia kapłańskie, z rąk wikariusza kapitulnego bp. Franciszka Jopa. Ksiądz Józef Tischner odprawił dwie msze prymicyjne. W pierwszą niedzielą lipca w Jurgowie, a następną tydzień później w Łopusznej.
„ Mój krajobraz fundamentalny bierze się z gór i trochę z szumu Dunajca. Krajobraz intelektualny z Husserlowskiej redukcji transcendentalnej, to znaczy z tego horyzontu, w którym można zawiesić wszelkie przekonania i jeszcze raz je rewidować. Natomiast horyzont religijny z tych drewnianych kościółków, wśród których wyrastałem – z kościółka w Jurgowie, z kościółka w Łopusznej. A trochę też ze Starego Sącza i tamtejszej tradycji franciszkańskiej. Myślę, że moim pierwszym wrzaskiem po urodzeniu – może poza wrzaskiem o jedzenie, co nas ze sobą łączy – był „ Hymn do Słońca.”
Każdy człowiek jest kształtowany przez środowisko, w którym się wychowuje. Otoczenie- rodzina, znajomi, sąsiedzi pokazują nam różne wzorce zachowania, kulturę, przekazują tradycję. Jednak to ostatecznie my decydujemy, kim zostaniemy w przyszłości. Józef Tischner, którego słowa przytoczyłam powyżej, wybrał ostatecznie drogę kapłaństwa. Choć jak sam o sobie mówił: „ Czasami się śmieję, że najpierw jestem człowiekiem, potem filozofem, potem długo, długo nic, a dopiero potem księdzem.”Mówił też: „Religijność wsi uformowała cały świat moich doświadczeń. Ująłem to potem w humorystyczną formułę, że teza, której nie da się przełożyć na góralski, na pewno nie jest prawdziwa. Chodziło mi o to, że teza, dla której nie można znaleźć dowodu w doświadczeniu, jest niewiarygodna.”
Jawiszowice (miejscowość niedaleko Oświęcimia) miały być kolejnym przystankiem Tischnera. Według zaleceń bp. Jopa miał się udać do tamtejszej parafii po 11 lipca 1955 roku i zamieszkać na plebani jako gość księdza proboszcza, bez zajmowania jakiegokolwiek stanowiska. Następnie w związku z przybyciem innego kandydata na stanowisko wikarego w Jawiszowicach wysłano Tischnera na miesiąc do domu. Po czym pod koniec sierpnia nakazano mu znów powrócić, również w charakterze gościa. W tym czasie powzięto starania o umieszczeniu go na parafii w Jeleśni koło Żywca, jednak nie uzyskał pozwolenia ze strony Komitetu ds. Wyznań. Ostatecznie dzięki staraniom księdza Kłósaka umożliwiono mu powrót na studia. Na Wydziale Filozofii chrześcijańskiej ATK rozpoczął trzeci rok studiów.
Wyróżniał się spośród studentów dowcipem i elokwencją, był sprytny i pewny siebie, a czasem nawet złośliwy. To głównie przez niego studenci filozofii i teologii siadali osobno w jadalni. Dzięki studiom mógł rozwinąć coraz bardziej swoją myśl w kierunku tomizmu, aczkolwiek miał również wgląd w fenomenologię, egzystencjalizm, oraz logikę.
Październik 1956 roku był czasem zmian, przemian dla Tischnera, było to największe przeżycie, aż do czasu wyboru na Papieża Jana Pawła II. W tymże też miesiącu został Józek asystentem ks. Kłósaka w Katedrze Historii Filozofii. Jednak był nim tylko teoretycznie gdyż nie prowadził zajęć ze studentami. W ten oto sposób jego ówczesny promotor chciał pomóc młodemu księdzu, który wolał poświęcić się nauce a nie posiadał żadnych źródeł utrzymania. Jednak nie długo tam wytrwał gdyż 9 sierpnia 1957 złożył rezygnację z pełnionej funkcji asystenta. Działo się tak w związku z odejściem z ATK krakowskich profesorów, którzy domagali się reaktywowania na UJ wydziału Teologicznego, wraz z nimi odeszło część studentów i asystentów. Trzy tygodnie po złożeniu rezygnacji Tischner zamieszkał na plebani parafii św. Mikołaja w Chrzanowie przy ulicy Mickiewicza.
W ciągu pierwszego roku pobytu nauczał w szkole podstawowej dla chłopców. Następny rok poświęcił nauczaniu w I Liceum Ogólnokształcącym i dla przedszkolanek. Miał mnóstwo pracy, musiał wypełnić wszystkie powinności parafialne i dodatkowo prowadzić katechizację w szkołach. Pomimo tego, że Chrzanów był poddany szczególnej działalności propagandowej komunistów, do kościoła uczęszczało sześćdziesiąt, siedemdziesiąt procent parafian. Mieszkańcy Chrzanowa darzyli ogromnym szacunkiem swojego proboszcza ks. Jacka Wolnego, który dobrze znał swoich parafian i wobec komunistycznej władzy zachowywał twardą i nieugiętą postawę. Tischner znalazł się w nowej rzeczywistości, w której musiał stoczyć walkę ze „świadomością bezradności” językiem, który mógłby dotrzeć do ludzi. „Świadomość bezradności” to niemożność niesienia pomocy w biedzie materialnej, duchowej. To wszystkie tragedie, cierpienia, ludzkie poniżenia, upadki, którym nie można pomóc – rodzą one ostatecznie „lęk przed kolejnym problemem, przed kolejnym zadaniem, następnym wyzwaniem, jeszcze jedną próbą”
Język jego wypowiedzi, kazań stał się jednym z jego wiecznych atrybutów. Z początku cały czas poszukiwał odpowiedniej formy, aż w końcu znalazł coś. Coś, co w szczególności przyciągało młodzież. Była to literartura, na początku zwłaszcza tacy autorzy jak Staff, Leśmian, Gałczyński. Na lekcjach religii zwykł również czytać „Kamienie na szaniec”. W swoich wystąpieniach, rekolekcjach postanowił stawiać słuchającym pewne wyzwanie, pewną poprzeczkę do pokonania. Po pierwszych rekolekcjach przyszedł nawet list do parafii o księdzu, który co prawda wspaniale poprowadził kazanie rekolekcyjne, ale nikt nic nie zrozumiał. „Kazania na ogół pisałem, dlatego że żal mi było puenty. Chciałem ludzi wiązać logiką kazania – na początku obraz, potem logika wywodząca się z tego obrazu. Od razu, w pierwszej parafii, usłyszałem, że na moim kazaniu trzeba uważać od początku do końca. To było bardzo dobre dla słuchaczy – dziesięć minut zwartego tekstu, w którym nie ma komunikatów pustych. Ważna była jeszcze jedna rzecz – żeby słuchacz zapamiętał z kazania jedno słowo. Na przykład „uczta”. Mówię o Eucharystii, wywołuję jakiś obraz, a słowo „uczta” pojawia się w tekście kilka razy. Ludzie na ogół mają trudności z zapamiętaniem zdania. Jeśli zapamiętają słowo i obraz, mogą odtworzyć sobie kazanie”.
Od maja 1957 roku nastąpiła zmiana, Prymas Wyszyński zainaugurował Wielką Nowennę. Oznaczało to, że w ramach przygotowania do Tysiąclecia Chrztu Polski odgórnie planowano rozkład kazań na poszczególne niedziele, taki sam dla wszystkich polskich parafii. Tischner, mimo iż, był indywidualistą w pisaniu swoich kazań i nie lubił odgórnie narzucanych tematów, pomimo pewnych zastrzeżeń bronił jednak wizji Nowenny.
W październiku 1957 roku rozpoczął studia na Wydziale Filozoficzno-Historycznym UJ. W tym też roku powrócił do nauczania na UJ profesor Roman Ingarden, oraz profesor Izodora Dąmbska. 17 marca 1959 roku po zdaniu potrzebnych egzaminów, zaliczeń, Tischner przystąpił do egzaminu magisterskiego. Profesor Dąmbska pracę Józefa o Mercierze oceniła na dostateczny, mimo wcześniejszej oceny bardzo dobrej wystawionej przez profesora Kłósaka. Według jej opinii w pracy Józka występowały braki formalne w analizie i precyzowaniu pojęć jednak pochwaliła go za dojrzały i samodzielny, choć krytyczny osąd Merciera. Ostatecznie Tischner zdał egzamin z wynikiem dobrym.
Na studiach żywo zainteresował się Husserlowską fenomenologią. Jak sam mówił: „Kiedy z seminarium tomistycznego przychodzi się na seminarium fenomenologiczne, po prostu nie rozumie się nic, przede wszystkim nie rozumie się stawianych pytań, bo ma się inaczej wyćwiczony umysł. Tomizm kształtuje umysł człowieka w ten sposób, że każe mu szukać przyczyn aż do pierwszej przyczyny. Natomiast fenomenologia każe zatrzymać się na tym, co dane, i opisywać to aż do znudzenia. Ma się wrażenia, że metoda fenomenologiczna przyczyna człowiekowi ołów, podczas gdy tomizm pozwala mu wzlatywać, obejmować całość. Ale ten ołów jest potrzebny do tego, by zobaczyć każdą sprawę ze wszystkich stron. To jest niesłychana sprawa, bo w pewnym momencie zaczyna się rozumieć rzeczy w ich jednostkowej istocie”.
Świeżo upieczonego magistra filozofii w sierpniu 1959 roku przeniesiono z Chrzanowa do parafii św. Kazimierza na Grzegórzkach w Krakowie, gdzie proboszczem był ks. Jan Mac. Warunki mieszkaniowe nie były dobre, ale Tischner zawsze miło wspominał okres pobytu w tamtejszej parafii. Już tam podobał się młodzieży, był takim księdzem bez zahamowań, umiał podjąć każdy temat, chciał rozmawiać i innych uczył rozmawiać. Nie zwracał zbytniej uwagi na swój ubiór, raczej nie chodził w sutannie, czym szokował starszych parafian.
W latach 1958-1959 władze zaczęły wprowadzać nowe ograniczenia dla księży i dzieci uczących się religii. Najpierw wprowadzono akcję ściągania krzyży ze ścian szkół, a następnie od września 1960 roku nauka religii odbywała się w przykościelnych budynkach, aby w końcu działalność księży została oddana pod kuratelę Urzędu ds. Wyznań.
W grudniu 1961 roku nastąpiło otwarcie przewodu doktorskiego Tischnera. Tematem jego pracy była koncepcja „ja” transcendentalnego Husserla. W recenzji pracy Tischnera prof. Władysław Tatarkiewicz napisał: „Należy się Tischnerowi pochwała, że płynność myśli Husserla oddał, ukazał różnorodne odcienie jej i warianty, nie wytworzył złudzenia jednolitej teorii, której u badanego przezeń autora nie ma.” Zatem 19.04.1963 roku, w trakcie uroczystej promocji w auli Collegium Novum Tischner odebrał tytuł doktora.
W 1963 roku został zwolniony ze stanowiska wikariusza parafii św. Kazimierza. Jednak jeszcze przez 2 lata pomagał księdzu Mecowi w duszpasterstwie, aż do czasu aż opuścił tamtejszą plebanię i zamieszkał w przydzielonym mu mieszkaniu na ulicy św. Marka 10 w Krakowie.
Oprócz odprawiania mszy w kościele św. Marka zaczął udzielać się również w kościele św. Anny. Wtedy dokonały się zmiany w homiletyce Tischnera. Działo się tak zwłaszcza dzięki postaci bp Jana Pietraszki. To on powiedział Tischnerowi po konferencji na temat erotyzmu, którą Józef prowadził, te słowa: „Wiesz, ja raz też wygłosiłem konferencję w podobnym stylu. I wtedy zobaczyłem, że gdzieś z końca kościoła św. Anny ktoś wyszedł. Potem go już nigdy nie widziałem”. Jak sam Tischner później mówił „w pierwszej chwili nie zrobiło to na mnie specjalnego wrażenia. Ale te słowa we mnie zapadły. Zrozumiałem Pietraszkę dopiero po dłuższym czasie. Pojąłem, że moim zadaniem nie jest tylko udowodnienie swojej racji, ale takie postępowanie, żeby słuchacz chciał przyjść do kościoła drugi raz. Żeby mógł się poczuć moją racją odbudowany. To było najważniejsze wydarzenia w dziejach mojego kaznodziejstwa”.
W 1957 r. powrócił na rynek prasy miesięcznik „Znak”. Autor „Filozofii po góralsku” postanowił wykorzystać to i napisał artykuł do gazety. Jego tekst został jednak odrzucony ze względu na zbyt zawiły język artykułu. Dużo czasu, bo aż 9 lat upłynie zanim jeden z jego artykułów „Filozofia czeka na wcielenie” zostanie opublikowany na łamach „Znaku” w 1966 r. W listopadzie 1965 r. zadebiutował w „Tygodniku Powszechnym”. W odpowiedzi na pytanie do wywiadu„Echa Janowa” „Czym dla księdza jest Tygodnik Powszechny? powiedział: „Jest miejscem wiary myślącej z wszystkimi konsekwencjami, które z tego płyną. Wiara myśląca jest wyznaniem pod adresem wiary nie-myślącej. Dlatego musi być napięcie miedzy tymi, którzy idą przez życie nie mając pojęcia o tym, co to jest myślenie w dziedzinie wiary, także muszą być napięcia na poziomie myślenie religijne-myślenie laickie, niereligijne. Dlatego Tygodnik Powszechny jest wyzwaniem. W związku z czym, uważając bardziej prosto, musi nadeptywać na nagniotki, a jak on depta, to i jemu też deptają. To jest logiczne.
W ramach przygotowywania habilitacji z fenomenologii świadomości w 1968 r. Tischner wyjechał na stypendium zagraniczne do Louvain, ufundowane przez Katolicki Uniwersytet w Louvain, gdzie mógł pracować w Archiwum Husserla. Zanim jednak Tischner trafił tam przez miesiąc przebywał a Austrii, gdzie odbywał kurs języka niemieckiego oraz był uczestnikiem międzynarodowego kongresu filozoficznego we Wiedniu. Po przybyciu z Wiednia do Louvian zamieszkał w prywatnym domu akademickim prowadzonym przez państwo Morren. Dom nosił nazwę Domu Św. Jana Chrzciciela. Stypendium wynosiło 100 dolarów, nie było duże, ale pozwalało na zapłacenie mieszkania, jedzenia, książek i dodatkowe potrzeby. W listach do rodziny żalił się, że nie ma tam gór. Lubił opowiadać, jak któregoś dnia wyszedł na spacer z drugim księdzem z Polski. Patrzą: chodniki czyste, ławki pomalowane, trawka równo przystrzyżona, młode drzewka posadzone w nienagannych rzędach. Ogarnęła ich nieokreślona tęsknota – i wtedy ten kolega, patrząc na owe drzewka, powiedział: „Złamać, zostawić: będzie Polska”!
Po powrocie do kraju, wrócił do pracy w parafii, w dalszym ciągu prowadził badania nad fenomenologią świadomości, oraz pisywał do „Znaku”. Nawiązując do swych badań napisał artykuł „ Impresje aksjologiczne”, pojawił się w marcowym numerze „ Znaku” w 1970 roku, w którym, przedstawił własną koncepcję „ja” aksjologicznego – polemiczną w stosunku do „ ja” transcendentalnego Huserrla. Jak sam powiedział: „ Moje powołanie jest aksjologiczne, jest próbą wyboru wartości. Istnieje też oczywiście problem celibatu. Ale gdy idzie się do seminarium, nie ma się jeszcze pełnej świadomości domu. A celibat to jest przede wszystkim problem posiadania domu. Dopiero później odkrywam, że my, księża jesteśmy ludźmi bezdomnymi. Jak ptaki przelotne. Kandydat na kleryka nie może tego rozumieć, bo jest jeszcze w wieku swobody.”
„Przychodził do zakrystii dziesięć minut przed rozpoczęciem Mszy św. Ubierał się w szaty liturgiczne, stał w milczeniu, a przed nim leżała mała, drobno zapisana karteczka-treść kazania.(...) Były w jego kazaniach takie momenty, że człowiek czuł się tak, jakby czytał najpiękniejsze fragmenty Platona czy Szekspira.” Tak opisane były, przez ks. Mieczysława Turka msze, które o 13.00 Tischner prowadził, co niedzielę w kolegiacie św. Anny. „Mszę św. odprawiał bardzo poważnie, odprawiał modlitwy bardzo starannie, bez żadnego patosu, lecz z wielką uwagą. Nigdy się nie śpieszył. Po odczytaniu Ewangelii zawsze odczekał chwilę, zanim rozpoczął kazanie. Mówił spokojnie, zawsze pełnymi zdaniami, nigdy nie podnosił głosu. Były to prawdziwe homilie: wychodził od jednego szczegółu, jakby tkał koronkę, stopniowo stwarzając coraz wyraźniejszy obraz całości” mówił z kolei o jego mszach Paweł Taranczewski. Po mszy św. witał się z przyjaciółmi i znajomymi zgromadzonymi w Zakrystii. Potem uświetniał swoimi żartami i opowiadaniami obiad u św. Anny, na który zostawał po Mszy św.
W styczniu 1970 r. w „Znaku” pojawił się esej Tischnera zatytułowany „Schyłek chrześcijaństwa tomistycznego.” Esej ten składał się z kilku części, wydano jednak tylko jedną, która tyczyła się teologii spekulatywnej, czyli powiązaniu między Objawieniem a filozofią i teologią. Części poświęcone władzy i używaniu filozofii nie ukazały się, aby nie wywoływać większego poruszenia wobec tej myśli, wobec i tak już rozpoczętej polemiki po ukazaniu się „Schyłku chrześcjaństwa tomistycznego”. Był to jeden z przełomowych tekstów, które jak pisze Bohdan Cywiński w „ Ogniem próbowane”: „...stanowiły najważniejszą światowo wypowiedź polskiego filozofa w wieku dwudziestym...”
27 czerwca 1972 roku na ATK odbyło się kolokwium habilitacyjne Tischnera. Jego praca o tytule „Fenomenologia świadomości egotycznej” była recenzowana przez prof. Izydorę Dąbską, ks.dr.Mariana Jaworskiego i prof. Władysława Stróżewskiego. Poza tym Prof. Ignacy Różycki przed odejściem na emeryturę w 1973 r. zaproponował kardynałowi Wojtyle, aby zwolnione przez niego stanowisko diecezjalnego duszpasterza pracowników nauki zajął Tischner. Oprócz tego kardynał Karol Wojtyła powierzył mu również stworzenie PWT Studium Myśli Współczesnej, a już w maju Tischner otrzymał stanowisko docenta na PWT. Prowadził zajęcia z seminarzystami na I i na ostatnim roku studiów.
Był wymagający, stawiał studentom poprzeczkę myślową, która była trudna do osiągnięcia, jednak przy egzaminach nie stawiał większych trudności. „Mam wrażenie, że on podczas wykładu puszczał swoje myślenie swobodnie, mając w zanadrzu pewien ogólny jego schemat. To jest ogromna sztuka: mieć dwa, trzy haki, których się trzymasz, i uwolnić myślenie. Wtedy powstają najlepsze rzeczy” – mówił Zbigniew Stawrowski w biografii Tischnera.
W 1969-1970 roku Józef wygłosił cykl wykładów z fenomenologii liturgii w nowo powstałym instytucie liturgicznym PWST, a w 1972 roku opublikował w „Znaku” „Refleksje o etyce pracy”, włączone potem do książki „Świat ludzkiej nadziei”, która zawierała zbiór esejów z lat 1965-1974. W „Refleksjach...” chciał opisać wyzysk w socjalizmie. Chodziło dokładnie o to, że człowiek w socjalizmie pomimo tego, że ma pracę, to ta praca mimo to, że, jest wynagradzana, jest zazwyczaj bezsensowna. Taka praca bez sensu rodzi w człowieku poczucie wyzysku. „Pracujący wie, że rezultaty jego pracy są albo marnowane, albo nadużywane (służą czemuś, z czym on się nie identyfikuje), że proces pracy zostaje zakłócony przez takie zjawiska, jak „załatwianie”, czy okłamywanie na poziomie przedstawiania wyników pracy. Wszystkie te zjawiska sprawiają, że wyzyskiwany jest także ten, kto korzysta z rezultatów czyjejś pracy: kupuje produkt „wewnętrznie fałszywy”, choć płaci zań jak za produkt dobry.” Odnosząc się jeszcze do ”Refleksji...” Wojciech Bonowicz pisze w książce „ Tischner”: „Socjalizm był ustrojem, który kłamstwo pracy doprowadził do monstrualnych rozmiarów. Skutki tego kłamstwa jednak o wiele dalej niż sam proces produkcji i dystrybucji. Cały system, w którym praca „chorowała” z powodu tego, że, jedni nadużywali zaufania innych, opierał się na zasadzie: człowiek wyzyskiwany to człowiek zdradzony”. Z kolei Tischner w „Etyce Solidarności” pisze „... najgorszy jest ten podmuch pewnej zdrady rozciągającej się na każdy dzień pracy, każdą jej godzinę.”
W latach 60–tych poznał prof. Antoniego Kępińskiego- psychiatrę. Obaj byli do siebie podobni zarówno z charakteru jak i z zamiłowania i zainteresowania do drugiego człowieka, które można ująć w formule „ pozwolić drugiemu być.” Po śmierci Kępińskiego w 1972r., Tischner napisał w 1973 roku na jego cześć esej „Filozofia wypróbowanej nadziei.” Z jego też inicjatywy 05 kwietnia 1975 roku odbyło się sympozjum poświęcone Kępińskiemu pod patronatem kardynała Wojtyły. Z kolei w 1972r. Tischner napisał kilka tekstów wzorowanych na myśli Kępińskiego, z których najważniejszy „Ludzie z kryjówek” w 1977 roku: „Człowiekiem z kryjówki” jest ten, kto cierpi na chorobę nadziei: jego nadzieją rządzi zasada ucieczki od ludzi. Przyszłość nie obiecuje człowiekowi nic wielkiego, pamięć przeszłości podsuwa mu przed oczy same doznane porażki, przestrzeń nie zaprasza do żadnego ruchu. Wprawdzie w kryjówce nadzieja nie znika bez reszty, tylko maleje, ale maleje do tego stopnia, że staje się jedynie nadzieją przetrwania. Kryjówka to miejsce wolności zalęknionej, wolności zatroskanej potrzebą chronienia siebie.(...)Są w człowieku takie wartości, których nikt nie może człowieka pozbawić, jeśli człowiek sam się ich nie pozbawi. Wartością taką jest między innymi jego prawda.”
Po zakończeniu cyklu „Listy gazdów” zaczął pisywać do „Znaku” „Antyprowincjonałki”, w których był głosem krytycyzmu wobec szeroko pojętego słowa. Komentował język artykułów naukowych, język publicystyki i inne, nie pomijając swoich rodzinnych pism „Znaku” i „Tygodnika Powszechnego”. W tym samym czasie, co „Antyprowincjonałki”, czyli na przełomie 1972-1975 powstały również dwa ważne teksty- „Wiązania nadziei”, oraz „Praca nad nadzieją bliźniego”. Oba teksty nawiązują do dialogu chrześcijaństwa ze współczesnym światem. Z kolei „Etyka wartości i nadziei powstała” powstała w 1976 r., była to praca mówiąca o obszarze relacji: kobieta-mężczyzna, prawda, sumienie-wina, praca oraz porządek wartości. Trzy lata później wydano „ Polski kształt dialogu” - Tischner pokazuje etyczne źródła marksizmu, błędy myśli marksistowskiej, co się wiązało z jej etycznymi źródłami, gdy ewoluowała, oraz dlaczego marksizm tak szybko zakorzenił się w Polsce, zrzucając w tym momencie część winy na Kościół, który nie odpowiedział w pewnym momencie na wołanie, co zrobił marksizm. Ostatecznie, gdy kościół oprawił swoją pozycję, odkrył wtedy zniekształcone własne ideały, które były takim drugim dnem filozofii marksistowskiej.
Podczas pierwszej pielgrzymki nowo wybranego Papieża-Polaka w 1979 roku do Polski, na mszy, która odbyła się na Błoniach Tischner reprezentował Papieski Wydział Teologiczny idąc z darami dwóch innych profesorów ofiarowali srebrny medal z jednej strony był wizerunek papieża z drugiej napis „Plus ratio quam vis”.
Z Wojtyłą zanim jeszcze został papieżem nie łączyły go głębokie kontakty. Co prawda szanowali się i lubili , byli nawet razem w górach, ale nie doprowadziło to do przyjaźni. Jednak zwłaszcza pod koniec życia Tischnera widać było wzajemny szacunek, jakim się obdarzyli i szczere przywiązanie. Papież bardzo cenił sobie ks.Józefa za to, że, umie wyrażać wprost swoje poglądy, oraz za jego niewątpliwe poczucie humoru. Nawet Tischner opisał pewną ciekawą historię opowiedzianą mu przez Michała Okońskiego w tekście pt. „O tym co pozornie nieistotne...” A opowiadał ją w Castel Gandolfo: Ojciec Michała Okońskiego jeżdził do Tylmanowej na ryby.„ Raz jakoś ( Michał Okoński ) pojechał z synem i matką. Ojciec moczył we wodzie wędkę, matka czuwała nad ojcem i synem, w pewnym jednak momencie poczuła potrzebę zadania przechodzącej obok kobiecinie następującego pytania: „Proszę pani, nie wie pani, gdzie tu może być toaleta?” I ja to wszystko opowiadam. Opowiadam Jego Świętobliwości, żeby obraz Tylmanowej a także obraz Polski uczynić jak najbardziej konkretnym. A Ojciec Święty akurat ma w ustach kawałek melona. I już ma połykać. Więc mówię, że kobiecina bezradnie rozłożyła ręce i szczerze rzekła: (...) „Cy jo wiem? Cheba zagranicą.” Gdy to powiedziałem, wybuchnął śmiech i Ojciec Święty najzwyczajniej się zakrztusił. Czy ktoś wie, co się robi temu, kto się zakrztusi! Każdy wie. Ale czy Jego Świątobliwość można tak...w plecy? Patrzę ukradkiem na ks. Dziwisza. Nic. Śmieje się, jak wszyscy. O rety! Na szczęście melon sam przeszedł bez zewnętrznej pomocy.”
Latem 1975 r. na polanie Szumalowej powyżej Łopusznej Tischner postawił z grupką swoich kolegów bacówkę. Nie wyglądała jakoś szczególnie, była zbudowana z drewnianych bali i miała dwie izby. Ale odkąd powstała stała się jego przystankiem.
W końcu był u siebie, wśród swoich, wśród tych gór, lasów i pól, które tak ukochał. Potrzebował wytchnienia po ciągłej pracy w Krakowie, na Polanie Szumalowej je znalazł. Jak sam pisał w 1976 roku „Myślenie nigdy nie może przekroczyć granic pewnego krajobrazu, który nosi człowiek pod powiekami. Zawdzięcza go człowiek domowi, z którego wyrosła jego dusza, oraz przeszłości, która podsuwała mu obrazy bohaterów. Człowiek buduje dom i wybiera sobie bohaterów. W ten sposób kształtuje siebie.” On kochał ślebodę, swoistą wolność, zwykł śpiewać „Zatonie, zatonie piórecko na wodzie, ale nie zaginie nuta o ślebodzie”. Bacówka dawała mu poczucie ślebodnego życia. On umiał je wykorzystać, wiedział jak siać, aby zbierać obfity plon, jak wyrabiać zaczyn, aby wyrósł chleb, umiał tworzyć. „Śleboda to nie to samo, co swoboda”– mówił. ”Swoboda niszczy, swoboda depcze, nie patrzy, trawa, nie trawa, zboże, nie zboże. Śleboda jest mądra, śleboda umie po gospodarsku zadbać, po gospodarsku umie tę ziemię uprawić,las chronić żeby był lasem. A z człowieka śleboda potrafi wydobyć to, co w człowieku najlepsze.”
Chociaż „domów” Tischner miał wiele przez całe życie, ten szczególnie pokochał. On dał mu tę specyficzną wolność, poczucie jedności z przyrodą, stały kontakt ze społecznością, w której się wychował i wspaniały widok na góry. Bacówka miała pełnić dla niego rolę ostoi, miejsce do pracy. Tam też się uczył, jak sam opowiadał: „Siedzieli my na polanie w cieniu z ks. Michałem Hellerem, bo to było lato i słónko zdrowo prazyło i cytali jakómsi ksiązkę, juz nie bocym jakom. I musieli my mieć miny niewyraźne, bo Wawrek pedzioł: nogłupsy tyn, co się myślami męcy. Dobrze pedzioł. No bo przecie Pon Bóg nie doł nóm rozum po to, co by my mieli jakóm takóm ulge w męce. Takie myślenie, co męcy, to naprowde nie jest myślenie. Ino tak udaje”.
Bardzo lubił słuchać radia Wolna Europa. 16 października 1975 roku przebywając w bacówce również go słuchał jak później relacjonował: ”Wcześnie położyłem się spać .Pod ręką miałem radio. Nagle słyszę znajomy głos mówiący po włosku. Przełączyłem radio na polską stację i tam usłyszałem cały komunikat. Trudno było mi zebrać myśli. Problem polegał na tym, że nie miałem się z kim podzielić tą wiadomością. Rano zbiegłem do wsi. Na dole chłop kosił łąkę. Starszy ode mnie, pryncypialny góral, o którym mówią, że jest sanacyjny. Na mój widok odłożył kosę, podszedł z wyciągniętymi rękoma i mówi: ”No to możemy se pogratulować.” Tośmy se pogratulowali. We wsi kompletny przewrót i zbieranie myśli do kupy. ”Jak będzie? Co będzie?” Jedna z pierwszych myśli była taka, że „komunizm dostał w tyłek i że to będzie gwóźdź do jego trumny.”
Po konklawe, gdy spekulowano kto zostanie przyszłym Metropolitą Krakowskim. Brano również pod uwagę osobę Tischnera. On jednak nie chciał nic zmieniać, bał się władzy. „Bałem się otrzymać władzę, bałem się posiadania zębów. Nie umiem rządzić. Nigdy mnie to nie ciągnęło, a poza tym władza biskupia zabrałaby mi doktrynalną swobodę, którą mam jako profesor filozofii. Wolę poszerzać horyzonty myślowe, wystawiając się na krytyki i zarzuty ze strony podobnych do mnie, niż siedzieć skryty za powagą urzędu, który mnie przygniecie. Moją koniecznością jest weryfikacja tego, co mówię. A jako władza duchowna stanąłbym poza weryfikacją.” Aby upewnić się, że jego stanowisko nie będzie rozpatrywane, napisał list do Papieża. Wkrótce otrzymał odpowiedź „Życzę dobrego pobytu w bacówce pod Turbaczem”.
W latach pierwszych mszy na Turbaczu, często odprawiał również msze w bacówce, pod lasem i na innych polanach. Jedną z takich mszy opisał Tadeusz Figiel, działacz „Solidarności” z Nowego Targu. „To był chyba wrzesień 1980 roku. Piękna niedziela, siedzieliśmy u Józka w bacówce, byli też między innymi Sękowie i Chowańcowie z Rogoźnika, którzy z młodzieżą sprzątali w tych dniach Gorce. Zaczęliśmy marudzić, że wnet trzeba będzie schodzić do wsi na Mszę, a tu tak pięknie. Tischner na to: „Zaraz coś zrobimy.” Wysunął stół na środek pierwszej izby, wyciągnął z torby mały świecznik i turystyczny kielich. Miał na sobie wtedy zwykłe dość już wybrudzone spodnie i zieloną koszulę z dużym zaciekiem po kremie do golenia na przedzie. Nałożył stułę, podwinął rękawy i tak jak stał- bez sutanny, bez alby- zaczął odprawiać. Odprawiał z wielkim pietyzmem. Wpatrzeni w ten jego zaciek, słuchaliśmy pięknego kazania o czystości: o czystości moralnej o czystości fizycznej i o czystości gór.”
Do bacówki przybywało coraz więcej ludzi. Czasem przeszkadzało to Tischnerowi w pracy pisarskiej, pewnego dnia napisał nawet kartkę „Pukać tylko w razie wybuchu III wojny światowej”. Ale tak naprawdę zawsze z wielką życzliwością wszystkich tam przyjmował. Lubił odwiedziny, często bywali u niego studenci zafascynowani postacią księdza profesora. Często w bacówce odwiedzali go również bratankowie lub dzieci kuzynów i kuzynek. Renata Przybyła, młodsza córka Andrzeja Chowańca wspomina:„Uwielbiałam pobyty w bacówce. W dzień Wuj siedział i pisał, a myśmy urzędowali na dole. Wydaje mi się, że gwar naszych rozmów, przekomarzań nawet mu pomagał, lepiej się czuł, kiedy słyszał,, że nie jest w domu sam. Wieczorami schodził i czytał nam góralskie opowiadania.”
8 czerwca 1997 roku podczas pielgrzymki Papieża do kraju Józef Tischner usłyszał ponoć te piękne słowa od Jana Pawła II „ Józku, latałem nad Turbaczem i widziałem twoją bacówkę.” Czy nie każdy z nas chciałby usłyszeć te słowa? Słowa tak proste, a zarazem tak ujmujące. Dom dla każdego z nas ma szczególne znaczenie. To słowo ma w sobie duszę a jak sam Józef Tischner prawił:,,...nolepsóm duse mo cłek. Bo tota dusa nie ino zyje, nie no mo cucie , ale óna- bracie myśli. Óna mo głowe! Óna sprawio, ze - cłeku zachodzis w głowe, ze pukos sie w głowe, ze trzymos sie za glowe, a przy tym myślis.” Często odnosił się do przyśpiewek zwłaszcza podczas mszy na Turbaczu, gdzie raz do roku odbywały się Msze Św. razem z zespołami góralskimi: „...coby my syćko lepiyj wyrozumieć mogli, będziemy se przy tym godaniu słuchać pieśni. Pieśni górskiej, pieśni praojców - tyj pieśni, co sie w niej tyn głód obzywo. Som jest takie pieśni o ludzkim głodzie: stare pieśni, pieśni ojcowskie, pieśni o zolu, pieśni tęsknoty, pieśni, co z samego serca ku niebu płynom. Jo wiym, ze jest nie bardzo, dysc i wiater — ale my som stela! My som urodzyni z tego wiatru, z tyj mgły! Nom to nie dziwota. Nos dyscyk wykompoł, wiater nos wykołysoł — to my som jakby w swojyj kołysce. Posłuchojmy! Posłuchojmy, jako śpiywo ludzki głód. Głód, co sie tęsknotom nazywo. Nie głód chleba, ale głód cegosi inksego. Posłuchojcie, cego to jest głód.
Ej, góry nase góry,
te nase uboce.
Ej, jak jo wos nie widzem,
serce moje płace.
Kochani moi, fto tyz to tak śpiywo: „Góry nase góry i nase uboce, jak jo wos nie widzym, serce moje płace"? Jaki to głód w tyj pieśni sie obzywo? Mozę to jaki chłopiec, a może jakie dziywce? Mozę go dzisiok rusyła ta daleka sfera w dolinie? Mozę do Ameryki za chlebem poseł, może ka na Zachodzie gazdostwo mo? Nei co sie nie robi? Radio pusco i słysy, słysy muzykę — po nasymu grajom! I wtedy syćko nic: i gazdostwo, i robota, i dobrobyt. Łzy ze samego serca ciurkiym płynom. To nie ocy płacom - to płace serce. I pytom się, kochani moi, co w tyk górak jest, ze kiej ik nie widno, to serce płace. Co jest w tyk ubocach, ze kiej ik ni ma, to cujes, ześ wygnany? Kieby Ci przysło tu chodzić krowy paść, polany kosić, to byś może nie roz zapłakoł i przeklął. Ale kie Ci chybi tyj gmy, tego wiatru i tego dysca, to ino sercu zapłakać... Bo to syćko, kochani moi, to jest nic. Nie wystarcy mieć, ttza wiedzieć, ze to, co mos, to jest boski dar. Boski dar! Choćbyś kielo mioł, a nie cuł, ze to, co mos, to boski dar, to z tego nic, ino cięzor i frasunek. Boski dar idzie od serca do serca. Cy pogoda, cy dysc, syćko - trza wiedzieć - to jest boski dar na pociechę sercu.
Ale posłuchojcie tego wiatru! Posłuchojcie go, poźryjcie na tom gme! Bo to z tego wiatru i z tyj mgły juz płynie inkso melodia, inkso muzyka. Juz nie tynsknota, ale som zol śpiywo. Zol za tym, co minione i co sie nie wraco. Posłuchajcie.
Góry z dolinami, dołbyk wos wyzłocić, kieby mi sie fciały młode roki wrócić.”
(...)I tymu wej, kie jedno serce do nieba idzie, to ciągnie za so-bom serce za sercem, cłeka za dekiem. Matka ciągnie za sobom dzieci, a dzieci ojca. Jedyn drugiego — bo takie jest prawo serca: bee scynśliwe wte, kie som scynśliwi toci, fto-ryk umiłowało. Ej, ciąg ik, serce, do nieba, ciąg! Wlyc ich, serce, wlyc! Takie jest twoje prawo! I nie bój sie śpiywać w tej mgle, w tym dyscu, w tym wietrze: „Mnie i hań źle będzie, Janicku, bez ciebie...". Bo kie wielgi wiater, to i ta modlitwa prendzyj do nieba trafi.
Ale, kochani moi, juz słysymy tu inkse granie, inksy jęk. Nie granie - ale i granie: jęk! Jakbyś, bracie, cłeka za garło trzymoł i go dusił. Bo w tym spływaniu usłyseć mozes głos i jęk dusonyj wolności. Posłuchajcie.
Jęcom góry, jęcom, kie Janicka męcom.
Jesce barziej bedom, kie go wiesać bedom.
Zabili Janicka w zielonej ubocy,
ino sie od niego kapelusek tocy.
Zabili Janicka między turnickami,
Leje sie krew ś niego trzoma potockami.
A ono sie tu widzi, ostomilsi, ze w tyk górak mo co jęceć. Słysycie — w tyj mgle, w tym wietrze, w tym dyscu?
Ale weźcie tyz do serca to, coście słyseli. Nie dajcie se tego zmarnować! Tego, co ojcowie tworzyli. Pieśni o ludziak gór cyście nie słyseli?
Niek Wos ta pieśń prości! Niek Wos prości, nie zaboccie! Wiater przygino drzewa, ale nie łomie. Biydy, co na Wos idom, bedom Wos przyginać - ale Wos nie złomiom. Niek Wos pieśń prości.
Ale my wiemy, ze nom nic tak ducha nie krzepi, jako muzyka, jako śpiyw. Niekze teroz ponad nami popłynie duch pod postaciom muzyki, a my se na tej muzyce siednijmy i razym z tom muzykom podnieśmy nase myśli ku niebu.
Kiedy bede umiyroł, wezne gynśle, bede groł. Kiedy bede życie kóńcył, prasne gynśle, bede tońcyl.
Przechodziły po tej ziemi biydy rozmaite, a została po nik ino ta piykno góralsko nuta.
Przyjaźń z Krzysztofem Michalskim przybliżyła go do współczesnej myśli filozoficznej. Michalski wprowadził go w świat europejskich filozofów. Tischner uzmysłowił sobie wtedy jak ważne jest tworzenie instytutów, które wyznaczają bieg myśli filozoficznej. Tym samym dali w Wiedniu początek Instytutowi Nauk o człowieku, którym kierowali z profesorem historii sztuki z Bazylei-Gottfriedem Boehma. W 1983 r. Instytut przygotował własne seminarium w Castel Gandolfo, wszystko działo się pod patronatem papieża Jana Pawła II. Odtąd kolokwia zorganizowane przez instytut będą odbywały się, co 2 lata i będą przyciągały różne osobowości, wybitnych intelektualistów, różnych wyznań, różnych poglądów, aby rozmawiać o problemach współczesności.
Jego związki z ruchami robotniczymi nie były, co prawda głębokie-współpracował z KOR-em (Komitet Obrony Robotników), a później „ Solidarności” jednak była to pomoc raczej duszpasterska. Tischner dość często jednak jeździł na zebrania „Solidarności”, odprawiał msze św. z jak zwykle porywającymi kazaniami-wykładami. Dzięki jednemu z pierwszych takich kazań powstawała od 1980 roku książka „Etyka Solidarności”- książka symbol. Zawierała kilka rozdziałów odpowiednio tytułowanych np.: wspólnota, dialog, praca. Chciał pokazać, że, możliwy jest dialog władzy ze społeczeństwem zwłaszcza w zawierusze stanu wojennego, oraz ich miejsce w zachodzących przemianach.
Porozumienie, które zawarto przy Okrągłym Stole przyniosło Polsce drogę do demokracji. Tchnęło też nowego ducha w ludzi, których wiara była w tym trudnym momencie bardzo silna. Po 1988 roku Kościół poparł stajkujących, jak powiedział Tischner na mszy w Ludźmierzu „Polska o Bogu nie zapomina. Religia żyje, rozwija się. Ale Bóg nie jest i nie był nigdy u nas źródłem nienawiści do ludzi, lecz źródłem braterstwa”. 18 grudnia 1988 r. w jednym z warszawskich kościołów odbyło się spotkanie kierownictwa „Solidarności”, oraz środowisk związanych z „Tygodnikiem Powszechnym” i „Znakiem”, wśród których był Tischner. Ostatecznie postanowiono utworzyć przy przewodniczącym NZSS „ Solidarność” Komitet Obywatelski, oraz aby przygotować opozycję do rozmów z władzą stworzono 15 komisji tematycznych. Hej, moi ostomilsi, minyła wojna, minyny casy zbójników. Nastały trudne casy po wojnie. Przysły nowe kłopoty. Ale nie takie kłopoty, cobyś ik mók pokonać ciupagom abo i granatym. Ale takie kłopoty, co ik trza było pokonać i rozumym, i sprytym. Ludzie zacyni godać: „Aby Polska była Polską". A po górak ozwała sie nowo pieśń. (...)
Ej, downo my sie bili, ej, o orła polskiego.
Ej, teroz sie bedziymy, ej, o koronę jego.
Ruch na świecie musi być. „Jakby wiatru ani zbójników nie było, toby sie świat zastoł". I przyseł nowyzsy cas — nowi ludzie. Przyśli ludzie „Solidarności". Co to byli za ludzie? Była w nik, moi drodzy, co tu dużo gadać, tako samo śmiałość, co downo. I ta sama wolność.
Zresztą polityką Tischner parał się również. Wielokrotnie popierający Wałęsę i „Solidarność”, po obradach Okrągłego Stołu w 1989 roku. zdecydował się poprzeć Franciszka Księdzularza- Bachledę, tak samo zresztą jak część Związku Podhalan i „Solidarność” Rolników Indywidualnych. Dostali ostatecznie pięć mandatów z 261 możliwych. Po wyborach prezydenckich, gdy szala zwycięstwa stanęła po stronie Wałęsy, a całe wybory były wielkim dziwnym spektaklem Tischner wystąpił z publicznym komentarzem, w którym ogłosił ujawnienie się w narodzie polskim zjawisko „homo sovieticus”. To wywołało wobec jego osoby wielkie zamieszanie wielu ludzi poczuło się niesamowicie dotkniętych, wręcz znieważonych wypowiedzią księdza. „ Zinoniew wymyślił „ homo sovieticusa” , żeby opisać to, co w człowieku kształtowanym przez komunizm zostaje także wówczas, gdy znajduje się w nie komunistycznym otoczeniu. Ale sovieticus nigdy nie uwierzył w swoje własne istnienie. Tak więc, gdy człowieka Kościoła opisujemy za pomocą tego pojęcia, ryzykujemy, że on nas nie zrozumie.” „Dusza ludzi Kościoła jest jakby głębsza i ziarno sowietyzmu zapada się w nią głębiej. Rozwija się w bezkresnych zakamarkach tych dusz, które ćwiczą się w autorefleksji, w spowiedzi, w pytaniach „ czy to grzech, czy nie grzech”, przechodzi przez moralny tygiel sumienia, przekształca się w tym tyglu w wartość pozytywną. I nagle człowiek sumienny zaczyna mieć sumienie tak wypatrzone, że jest niezdolny do widzenia rzeczywistości. Gdziekolwiek spojrzy, widzi zagrożenia.” Strapiony całym tym zamieszaniem i oskarżeniami, wyrzutami pod jego adresem, gdy już wrócił do Łopusznej opowiadał pewną historię. „...kiedy szedł przez wieś przygnębiony reakcjami na swoje powyborcze wystąpienie, spotkał sąsiada, który przywitał go z entuzjazmem: „ Aleś im, Józek, przypieprzył z tym homo eroticus!” Tischner zaczął mu wyjaśniać, że to nieporozumienie, że nie o tym była mowa. Sąsiad przerwał: „ Som godałeś, że tylko to cosi warte, co się da przełożyć na góralski”. „ No i mi przełożył” – opowiadał znajomym Tischner. Kiedy go zapytałem, co to takiego ten Homo eroticus, on mi odpowiedział „Wiys, to jest taki, co wszystko pie...li”. W jednym zdaniu powiedział to, o czym ja gadałem przez kwadrans! Mnie nikt nie zrozumiał, a jego od razu by zrozumieli!” Władza chyciła się przemocy. No i dobrze nie bardzo. Dziś mineno porę roków — i co cytomy po gazetak? Cytomy to, o co sie wtedy wołało. Wołało sie o to, żeby Polska była Polską. I dziś to samo sie powtarzo. Wołało sie o ziem dlo chłopa, bo jak chłop nie będzie mioł ziemi, to pón nie bee mioł chleba. Wołało sie o maszyny do roboty na wieś, bo chłop ni może robić tak, jako robili przed sto abo dwiesta laty. A cy nie o to wołali ludzie „Solidarności"? Kiesi, moi drodzy, Stalin (zacytujem go tu, cymu nie?) pedzioł, ze prędzyj zdołes krowę osiodłać jako na Poloka wsadzić komunizm, tak powiedzioł Stalin. Przeboccie, ale fciołek sie tyz spytać grzecnie (niek nik ni mo do mnie urazy, pytać sie przecie wolno): cymu to w inksyk sprawak sie Stalinowi wierzyło, a w totej nie?
Dziś dużo sie zmienio. Trza po prowdzie powiedzieć: odmienio sie. I my sie z tego radujmy, my te zmiany popieromy. Ino jedno nom dziwne: ze trza było telego casu, coby władza nareście zrozumiała sprawy proste — ze nie trza do prawego ucha lewom nogom siągać.
W latach 90- tych, gdy w kraju następowały podziały polityczne on poparł reformy Leszka Balcerowicza, a wraz z nim liberałów, Unię Demokratyczną. Poprzez udział w Radzie Fundacji im. Stefana Batorego wspierał demokratyczne przemiany w Polsce. Wojciech Bonowicz napisał: Bronił niezależności światopoglądowej państwa, uważając- w ślad za wieloma przedstawicielami chrześcijańskiego liberalizmu - że religia, Kościół pełni w państwie demokratycznym „ służbę czuwania i ostrzegania” wycofuje się natomiast z rozgrywek politycznych, pozostawiając decyzje w tej sprawie sumieniu i dojrzałości politycznej wiernych.”. Tischner odczuwał jednak wiele obaw związanych z tym, czy ludzie poradzą sobie w nowej sytuacji mówił: ”Wpuszczenie postkomunisty w świat demokracji wygląda trochę tak, jakby ktoś kotu kazał pilnować myszy. Nawet gdyby wszystko miało się skończyć dobrze, jakaż to męka dla jednej i drugiej strony!”
W 1985 r. napisał książkę „Polska jest ojczyzną”, był to zbiór homilii i artykułów. Pięć lat później wydał „Filozofię dramatu”, w której przedstawiał człowieka dramatycznego-osobę pojmującą świat jako scenę teatralną. Często odnosi się w swych analizach do Levinasa, Hegla, Husserla, Nietzschego i innych filozofów, do pisarzy takich jak Dostojewski, Szekspir, oraz do Biblii. Mówił: „Obecność innego człowieka jest nieskończonym wyzwaniem, nieskończonym, a więc nieograniczonymi z góry znanymi warunkami, żadnym z góry ustalonym znaczeniem. To tu, w tej obecności, w twarzy innego człowieka, kryje się Bóg.”
Był kilkakrotnie dziekanem Wydziału Filozoficznego Papieskiej Akademii Teologicznej, gdzie prowadził również wykłady z „Filozofii poznania”, oraz „Filozofii człowieka”. Uczył również na krakowskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej „Filozofię ludzkiego dramatu”. Tam też prowadził seminarium dla studentów drugiego i trzeciego roku. Jak mówił jego student Tadeusz Gadacz: „ To co, mówił nam o rozumieniu wolności u Hegla, dopełniało tylko pewien jego obraz , jaki już mieliśmy. Czuło się, że jest to ktoś inny, że jest to osobowość.(...) On darowałby studentowi źle zrobione przypisy czy niedochowanie pewnych zasad, nie wybaczyłby jednak, gdyby praca nie okazała się ciekawa. Pamiętam, jak po wielu latach ciężkiej pracy dałem mu swoją habilitację: w piątek po południu, po wykładach. Myślałem, że będzie ją czytał tydzień, nawet dwa tygodnie, tymczasem zadzwonił do mnie już następnego dnia, w sobotę rano koło dziesiątej. Usłyszałem najpierw kilka brzydkich słów po góralsku, a potem: Miałem być na zjeździe „Solidarności” w Gdańsku, ale zaspałem, bo do czwartej rano czytałem twoją pracę. Dla mnie to była najpiękniejsza recenzja.” Z kolei Zbigniew Stawrowski mówił: Na seminaria przychodzili bardzo różni ludzie, także „odjazdowcy”, którzy chcieli po prostu posiedzieć blisko znanej postaci. Tischner nikogo nie wyrzucał. Natomiast napisać u niego pracę nie było łatwo. Nie dlatego, żeby mnożył przeszkody czy wybrzydzał. Przeciwnie przychodziłeś, rzucałeś temat i on od razu go podejmował. Naturalnie ze swoją erudycją, wyobraźnią i warsztatem potrafił z każdego tematu zrobić- w wyobraźni właśnie- fantastyczną pracę od razu na doktorat. Zamiast dać ci metodę, znajdował kolejne wątki, błyskawicznie kojarzył, podsuwał literaturę. Jeżeli ktoś dał się zasugerować, wypływał na takie głębie, że zaczynał tonąć. I wielu zatonęło: nie dokończyli prac, nie potrafili podźwignąć tematu. Skończyli pracę ci, którzy umieli się mu przeciwstawić, bronić swego pomysłu, narzucić sobie pewne ograniczenia. On zresztą oczekiwał zwarcia lubił tych, którzy myśleli na własny rachunek. Wolność w końcu na tym polega, że bierzesz sprawy w swoje ręce, a jeżeli Tischner cię krytykuje, podrzuca swoje skojarzenia, to przyjmij je, przemyśl, ale jak ci się nie podobają, to je odrzuć. W ten sposób zrobiłem u niego magisterium na temat rewolucji u Hegla, a teza mojej pracy była dokładnie przeciwna temu, w jaki sposób on rozumiał „ Fenomenologię ducha”. Napisał mi wspaniałą recenzję, uznając, że przekonująco uzasadniłem swoje race. To też wiele o nim mówi”.
Tischner z wieloma swoimi cechami osobowości miał prawo być nazwany osobowością medialną. Wielokrotnie występował w telewizji, oraz w radiu. Za namową swojej niegdysiejszej przyjaciółki, z czasów licealnych Romany Bobrowskiej pracującej w Radiu Kraków, nagrał cykl kilkunastu „ Wycieczek w krainę filozofów.” Późniejsza współpraca łącznie osiem lat zaowocowała nagraniem również dwunastu odcinków rozważań o Mistrzu Eckharcie, wraz z publicystą filozofem Jarosławem Gowinem nagrał „Dialogi bez pointy”- cykl cotygodniowych rozmów na aktualne tematy, oprócz tego nagrał przygotowaną przez Elżbietę Konieczną „Teologię humoru”- żartobliwy program, w którym uczestniczył również Tomasz Gadacz. Zwieńczeniem pracy było nagranie w 1997 r. „ Historii filozofii po góralsku”- cyklu opowiadań pisanych gwarą „tetmajerowską” Ostatnia audycja z udziałem Tischnera poświęcona zresztą Norwidowi odbyła się w listopadzie 1997 r. i nosiła tytuł „Skrzyżowanie dróg”. Adam Kinaszewski wyreżyserował serial dokumentalny „ Siedem grzechów głównych po góralsku”, którego Tischner był współ scenarzystą. I mógł przez ten film pokazać szerszej publiczności świat, który go ukształtował, jego radości i bolączki. Często występował również w prowadzonym przez Ewelinę Puczek programie w katowickiej telewizji. Z kolei z Jackiem Żakowskim nagrał cykl seriali „ Rozmowy o Katechizmie”, które w wersji książkowej nosiły tytuł „ Tischner czyta Katechizm” Tischner mówił: „Nie dialog rozumiany jako wymiana pięknych słów i drobnych uprzejmości, ale o dialog jako ciągłe wzajemne wybieranie. My dwaj też wzajemnie wybraliśmy, że będziemy tu ze sobą gadać. Najpierw się wybiera potem się gada. I ten wybór jest ważny.”
„Prawdziwy człowiek — to człowiek prawdziwy i wierny, wierny swojej prawdzie. I zastanawia nas także druga sprawa: to sprawa Boga. Sprawa Boga, który także jest wierny.
Wierny człowiek, człowiek prawdziwy... Tylko tam, drodzy moi, rośnie kultura, gdzie chodzą po ziemi ludzie prawdziwi - ludzie wierni prawdzie. Nie jest łatwo w dzisiejszym świecie tę prawdę w sercu utrzymać. Nie jest łatwo być w dzisiejszym świecie sobą. Dlatego do tej sprawy trzeba bezustannie nawracać. Przypominam sobie, nie tak dawno, kiedy mieliśmy spotkanie opłatkowe Związku Podhalan, zacytowałem fragment Kazimierza Przerwy-Tetmajera o sprawie. On mi siedzi w głowie, bo jest tam powiedziane coś bardzo pięknego i wielkiego o człowieku - o człowieku, który wyrósł na tej ziemi. Były czasy straszne, czasy głodne, czasy powstania chochołowskiego. Był głód na Podhalu, a Polska pod rozbiorami krwawiła. Czasy rzezi galicyjskiej, czasy nieudanych powstań, czasy głodu i czasy chłodu. Kazimierz Przerwa-Tetmajer opisuje chłopa, człowieka, który z biedy swojej waha się: iść do poruseństwa, cy nie iść? Nagle w tym wahaniu przyszła noc — i widzi, jak chłopi idą. Posłuchajcie tego pięknego fragmentu:
Idom, banda cało, mijajom mie. A jo stoję poprzed izbom i patrzem. Patrzem, patrzem, kie mie nie hyci drgowka! Ze-drzałek telo co cud, zmąciło mi w ocak. Kie mie cosi nie hyci za krztoń, za serce! Kie nie ryknie cosi se mnie, nie płac, ale tak, jak kiebyś wej krwiom płakał! A ci idom, tako cyrniawa, hłop przi hłopie, sami nascy, haw z Hohołowa. Ani jo sie nie nazdał, co robiem, hipnonek w izbę, łapiem cieślice, cok jom mioł, cuhe na kamizelkę, krzicem do baby:
Idem!
Ka? — pyto sie.
Pod Gdów, pod Tarnów, ka hłopi nascy idom, bronić Polskom od Austryje.
Sprawa, jak wiemy, skońcyła sie źle. A zakończenie jest takie:
Ścisneni my sie za rence — hej, ono było ostatni roz. Zastompili nom Cornodónajcanie z filancami, jogry, urzendnicy z miasta, ze rzędu przisło: nie puścić Hohołowianów! Zrobiła sie bitka. Leja, Wawrzek, z wyśniego końca z Dónajca, zacion ciupagom do głowy — Francisek spad na ziem, nie wstoł więcy.
A mnie wzieni, związali, pojehałek pote ze ziandarami w Nowy Targ, pote do Sąca, pote na Śpilberg. Haniek w hereście wysiedział śtyry roki. Kiek wrócieł, wiecie, co jek naloz? Nalozek syna pod ziemiom, dwoje dzieci pod ziemiom, dom Żyd wzion, a baba kejsi we świat s tym dwojgem, bo to umreć nie fciało, i s tym jednym, co wyżyło, posła, nigda jek sie nie dowiedział, ka? Telo jek naloz.
I teroz zakończenie:
Ale mi nie zol — co jek cuł wte, kiejek w izbę hipnon, to mi do końca życia zapłaciło za sytko!
I to jest moi drodzy prawda o cłowieku! Jest takie porzekadło góralskie: „Wse wiyrchowoł nie bedzies, ale byłoby źle, kieby cłowiek nigda nie wiyrchowoł". Wse nie bees wiyrchowoł, ale kie prziychodzi cas wiyrchowania, trza powiyrchować, coby cłek wiedzioł na co go stać. I tymu tyz sie śpiywo: „Zatonie, zatonie piórecko na wodzie, ale nie zaniknie nuta o ślebodzie". A bez kogo nie zaniknie? Bez tych, co wiyrchowali.”
„I kie se tak myślę o tej drugiej prowdzie - prowdzie o Bogu — to wse mi sie wydaje, ze bardzo piykne świadectwo tymu drugiymu wiyrchowaniu daje w swoich poezjach nie fto inny, ale Hanka Nowobilska z Białki. I wracom jo do tych poezji cynsto. Ci, ftorzy mnie słuchajom cynścij, to może sie [im] nawet uprzykrzy, bo i tyn som wiyrs porę razy mi przez gymbe przechodził. Ale jak som prowdy piykne i głym-bokie, nigdy dość powtarzania. Spotkanie ze świątkiem — jest tu ta drugo prowda:
Od pól, poprzez Cerwonki pokryte lodem twardym sło cosi okutane w strzępiate, stare hadry.
Palicke mioło w gorzci i worek na ramieniu, minęło syćkie dróżki i prosto sło po śreniu.
Jaz w Równi przystanęło, kie sie na płotek natkło. Podesłak, zapytałak — coz byście radzi, Dziadku?
A On stół przyzgrzybiany, nic na to mi nie odrzekł, ino popatrzył dziwnie — mioł w ocak smutków morze.
I wtedy takim błyskiem, co syćkim jest i nicym, poznałak Go od razu. To mój był Jezusicek.
Coś mi sie siepło w dusy z radości, dziwu, lęku, kolana sie mi same ugieny do przyklęku.
Fciolak Mu objąć nogi obute w zdarte kerpce, zmyć łzami i ubośkać toniącym w zolu sercem.
A Jemu wzrok dobrocią ozjaśnił sie niezwykłą uśmiechnął sie — i naroz z myk oców kajsi zniknął.
To tyz jest, moi drodzy, w tym okruch prowdy o ludzkim wiyrchowaniu — o spotykaniu Boga przez cłeka. Rozmaici rozmaicie Go spotykajom. Jedni godajom, ze som Mu bliscy wtedy, kiedy wyjdom na wiyrch góry — jako my dziś. Poźrom na świat, a duse podziwym nasycom. A inksi godajom, ze som Mu bliscy wtedy, kiedy som sami w kościele. Sami, bez innyk. A tu odkrycie Boga jest inkse: „Coz byście radzi, Dziadku? Coz byście radzi?". Piykne góralskie powiydzenie! „No coz byście radzi?" Ile w tym serca, ile serdecności, ile ciepła! „Coz byście radzi?" A potem jest powiedziane: „To mój był Jezusicek". Bo Jezus jest jeden, ale koz-dy z nos mo swojego. I to jest mój. To jest ten mój! Hanka Nowobilska powiada: Spotkanie ze świątkiem — i to jest mój, taki jeden jedyny! Inksi ni majom takiego. I trzeba, moi drodzy, żeby ten Jezus Chrystus tak wsed w nase duse, zęby kozdy z nas mioł swojego. To jest ten mój...
Jezusicek jest jedyn — ale biada Ci, jakbyś ni mioł tego swojego!
Odnosząc się do ludzi z dobrocią umiał też wytknąć ich przywary. Szczególnie chciał oduczyć pijaństwa, co na Podhalu jest szczególnie trudne. Był propagatorem wesel bez alkoholowych, włączył się w przygotowania I Kongresu Trzeźwości na Podhalu w maju 1988 roku, na którym wygłosił homilię o budowaniu człowieka poprzez kulturę. Mówił: „Kultura ludowa, zwłaszcza kultura podhalańska, podsuwa człowiekowi jakby dwa przykazania: bądź piękny i bądź prawdziwy. Nie wstydź się samego siebie, bo człowieczeństwo jest piękne wtedy, kiedy jest prawdziwe. (...) Trzeźwość jest częścią tego piękna i tej prawdy, stąd ścisły związek interesu lekarzy, psychologów, wychowawców i interesu ludzi kultury ludowej. (...) Gdyby ktoś chciał się troszczyć wyłącznie o kulturę ludową, a pominął trzeźwość, to jego troska o kulturę byłaby czystą kpiną; gdyby ktoś chciał się troszczyć wyłącznie o trzeźwość, gdyby mówił »nie pij«, »nie bierz narkotyków«, jego zabiegi byłyby wyłącznie zabiegami negatywnymi. Odcinałby gałęzie drzewa, ale nie podlewałby go żywą źródlaną wodą”. Dla górali zresztą bardzo ważny jest Bóg, dlatego też dzięki inicjatywie ojca Wojciecha Krupy w 1971 roku powstało Duszpasterstwo Trzeźwości GÓRKA przy Kościele Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Zakopanem. Co więcej obrazek Matki Boskiej, który się otrzymuje po przyrzeczeniu jest respektowany przez kolegów „ od kieliszka”. Głównie chyba dlatego, że składa się przysięgę Bogu i daje się słowo honoru. O potrzebie istnienia takiej formy przyrzeczenia może nas przekonać choćby fakt, że do dnia 1 maja bieżącego roku, według obliczeń zakonników ze zgromadzenia jezuitów, przystąpiło już 1000 osób. Podczas mszy 2 sierpnia 1987 roku na Turbaczu mówił: „I som tacy ludzie – moi kochani, krótko Wom powiem – co w życiu ponieśli duchową klęskę, bo ik zmógł nałóg. No co tu duzo godać: zmogła ik gorzołka. a potym oni sie zebrali w sobie i zmogli to, co ik zmogło. Odrodzili się i dziś dają świadectwo prowdzie. I dajom świadectwo tej prowdzie, ze cłeka dobić ni mozes, ze duch w cłeku zmartwychwstanie.” Wcześniej 3 sierpnia 1986 roku również na Turbaczu upominał ludzi słowami: Godajom tak, ze niby my, niby kapelani Związku Podhalan, zwołujemy Wos haw na modlitwe, ale naprowde to Wom dajemy okazje nie do modlitwy, ale do pijaństwa. Tak godajom , takie godanie do mnie dosło. Ale jak to jest prowda, to jo Wom nic nie powiem. Nicego Wom nie zakozem, bo i po co? I tak zrobicie, jako beecie chcieć. Ino Wos grzecnie i piyknie pytom o jedno. Potym totyk, ftorzy z tyj okazji do modlitwy zrobiom se okazje do pijaństwa. Idźcie Wy – bydźcie tacy grzecni – jutro, pojutrze abo na drugom niedziele do swoik proboscó we wsi, w parafii i powiydzcie tak: „ Ksiądz Władysław i ksiądz Józef nie dali mi okazji do pijaństwa, ale do modlitwy. A okazje do pijaństwa tok se som naloz”. Bo wiycie, jak to jest: Wy pijecie, a cień wasej głupoty leci na nos.(...) Tako to jest, ostomilsi, ta gospodarsko głupota, co sie z łańcucha urwała i pomiędzy nami krąży. Zadumojmy sie kwile nad niom, a coby nom lepiej było dumać przy tym ciepłym, fajnym wiaterku, posłuchojmy muzyki i pieśni góralskiej.
Hej, nie pij gorzołecki,
bo cie z pola zniesie.
Hej, lepiej – ze sie napij
zimnej wody w lesie.
A już w ostatnich latach swojego życia napisał opowiadanie o Kropidełce:
„Bo umarł mi kolega To, że umarł, to umarł, nikto przecie wiecnie zył nie będzie, ale to, jak umarł! Cy ci się casym nie widzi, ze w niebie śpiom? No bo mnie się widzi . I takie myśli mnie nachodzą bez to jak umarł. A tyn kolega to był przedobry chłop. I scyry. I coś go popytoł, to ci zrobiył. I choć telo dobry był, to scyścia ni mioł. „ Nie nasioł mu Pon Bóg scęścio, nie urosło mu”. Było niedługo po wojnie, kie ón jesce małym chłopcym był, nie wiym, chodził do skoły, cy nie, niewozne, u ojca jego ubecy rewizje robiyli, bo ociec wtedy z „Ogniem” trzymoł i padło podejrzenie, ze mo kasi broń. Ubecy przyśli, grzecnie z dzieckiym godali, na kolanach posadziyli, pocęstowali cekuladom i chłopiec z dobroci swojej cystóm prowde pedzioł, ze jest i kany jest pokozoł, bo on ojca podpartrzeć umioł. Ociec przesiedzioł się w hereście więcej jako trzy roki. Syćko bez totóm dobroć syna. A syn rosnoł jako tyn bez i śtyry strony świata dobrociom wonioł. Z totyj dobroci pić się naucył. Kozdy by się naucył, bo jakoz, z kolegom się nie napijes? Pote to juz pomiarkowanie straciył.(...) We wsi nazywali go „kropidełko”. Jakosi roz nasi chłopcy mecz grali i wygrali puchar . „ Kropidełko” godo mi: „ Taki półlitrowy.” Ona ta wiedzioł, jakóm miarom, co mierzyć. Znacy, ze znoł miare rzecy. A znać miare rzecy, to znacy nie ino dobrym, ale i mądrym być.
Kie się zestorzoł, siedzioł sóm. Baba go opuściyła, dzieci posły na swoje, jego dobroć nie była juz nikomu potrzebno, cheba takim jak on. Toś go mógł spotkać przy barze abo przy kiosku, wse w towarzystwie. I stał się musiało sie nase „ Kropidełko” z papierosem na pościeli połozyć i musiała się pod nim pościel zająć, bo się nóm dokumentnie spolył. Ino zieberka ś’ niego styrcały. Chałupe mioł za wsiom, do tego murowanom i ludziska późno obocyli, ze cosi się hań dymi. Świeć Panie nad jego dusom.
A jo patrzym se teroz na Ponjezusa Frasobliwego i pytom się: „ Panie Jezu, przeboc, ale poźrej po tym swoim niebie, cy Twoi janieli nie śpiom? Bo casym sie mi widzi, ze śpiom”.
Pisał „Górale specjalnego talentu do cnoty nie mieli. Wręcz przeciwnie, kosztowała ich ona więcej jako innych. Ale mieli talent do pokuty.” I on sobie ukochał tą kulturę tak jak ukochał sobie człowieka, gdyż kultura góralska skierowana jest na człowieka, lub też do człowieka. Jak napisał w „ Boskim młynie”: „ Kultura góralska jest wielka nie przez to, że jest góralska, ale przez to, że jest ludzka. Celem tej kultury nie jest góralszczyzna, ale jest człowieczeństwo.” Tischner ukochał góralszczyznę tak, samo jak kochał tamtejszych ludzi. Jak pisała o nim poetka Wanda Czubernatowa: patrząc na górali, ich proste życie, a pokrętne dróżki, przekonywał Pana Boga, że ci niegrzeczni ludzie, chodzący często poza kościół, te filozofy, drobne pijaczki, nieszczęśnicy i wesołki godni są wejść do Raju. Górale potrafili przekonać o tym nawet Tischnera... Aco ksiądz dał góralom? Wyprowadził ich na żyzne hale, powiedział: - Jesteście ważni jako ludzie! Ze wszystkimi słabostkami i małościami. I powiedział im, że oprócz sumienia trzeba mieć jeszcze rozum. (...)Nikogo się nie wstydził i nie wypierał znajomości. Czepialiśmy się go wszyscy za ręce, za sukienkę. Nikogo nie odrzucił. Pozwolił każdemu z nas mieć swojego" Tischnera. Tischner był przez całe swoje życie związany z kulturą góralską, z góralami, cały czas, gdy tylko mógł przebywał z nimi i żył tak jak oni. Miał duży posłuch u Podhalan, był zresztą jednym z kapelanów Związku Podhalan, obok ks. Zązla, co było niesamowitym wyróżnieniem. Jak mówił o działaczach związku na jednej z mszy na Turbaczu: „ Związek Podhalan jest szczególnie odpowiedzialny za kulturę tego regionu. A co to jest kultura? Przez kulturę człowiek wypowiada swoją prawdę. Kultura to jest to słowo o człowieku, o Bogu, słowo prawdziwe. Związek Podhalan jest szczególnie odpowiedzialny za to, żeby prawda, która rośnie na tej ziemi, nie zginęła, żeby została przechowana.”„Żył naszymi sprawami, a my Jego, zwierzał się z kłopotów, czasami prosił o pomoc w jakiejś sprawie - normalnie, jak to zwykle bywa w rodzinie. Kochał ich za ich umiłowanie "ślebody", czyli wolności, że nie dali się do końca zniewolić komunizmowi,(...) że są pracowici, zaradni, przywiązani do tradycji, religijni. Józef umiał z nimi rozmawiać i tym zdobywał ich miłość. Wszędzie, gdzie tylko się pojawił, uważany był za swego. "Nas Ksiądz Jegomość" - mówili. A w Łopusznej był po prostu Józkiem. Kiedy przejeżdżał czy przechodził przez wioskę, witano Go z radością. Jego - profesora, naukowca o światowej sławie, pozdrawiano bardzo zwyczajnie: "Cześć Józek, witoj, co tam u ciebie, zdrowyś?" On - zadowolony, że go tak traktują odpowiadał po góralsku. Umiał w trudnej chwili dodać otuchy, pokrzepić. Uczył i wychowywał. Dawał przykład postępowania. Zanim został Kapelanem Związku Podhalan, w wielu podhalańskich kościołach muzyka góralska była nieznana (...). Dzięki Józefowi Tischnerowi słychać ją obecnie w czasie nabożeństw, powoli staje się nieodłącznym elementem kościelnego ceremoniału. To samo dotyczy gwary. (...) Śmiało używał gwary w czasie kazań głoszonych nie tylko w Łopusznej, ale także w Ludźmierzu, Groniu, Bukowinie, Zakopanem i innych wioskach. Za jego przykładem poszli inni księża.” To słowa Andrzeja Kudasika
Zawsze dziwiłem się, dlaczego Tischner ma tyle miłości dla górali. Mnie drażniła góralska mentalność, chciałem się wyrwać, byłem zły, że mam naleciałości gwarowe, które przeszkadzały mi w trakcie studiów. Tischner otworzył mi oczy na Tetmajera, na postrzeganie górali, z których wyrosłem, a których nie znałem - mówił Piotr Cyrwus. - Kiedyś powiedziałem pół żartem Tischnerowi, że ja nie wierzę w tę jego bezgraniczną miłość do górali, a on mi wtedy odpowiedział: "Wiesz, czasem w nocy ukradną mi deski spod bacówki, ale i tak ich kocham" - wspominał.
Jak pisał w „ Przekonać Pana Boga.” : „Czasami się śmieję, że najpierw jestem człowiekiem, potem filozofem, potem długo, długo nic, a dopiero potem księdzem.”Żył i wychowywał się wśród prostego ludu na Podhalu, w Łopusznej i Jurgowie. Czasami był zły na ludzi za ich nierozsądek, brak logicznego myślenia w niektórych sytuacjach. Pisał nawet: „Wybrałem, aby być ciasnym i tępym filozofem Sarmatów. Staram się im wymyślać i dobrze im radzić. Na szczęście niezbyt mnie słuchają, więc i wina moja nie będzie zbyt wielka.” Często pomagał ludziom, bardzo dużą akcję pomocy ludności na Podhalu organizował wraz z zaprzyjaźnionymi austryjakami już od 1982 roku. Poproszono wtedy o przesłanie nieużywanych maszyn rolniczych na teren Polski, aby polscy rolnicy mogli pracować na swoje utrzymanie, bo wszystkie maszyny w PRL zostały upaństwowione. Co prawda odbyły się tylko 3 transporty maszyn rolniczych, ale wyposażyły mnóstwo mieszkań, domów, kół gospodyń. Pod koniec, lat 80’tych zaczęto wysyłać również młodych ludzi z terenu Podhala na stypendia i praktyki do szkoły gospodarczej w Grazie i do rolników austriackich. Aby tam mogli zobaczyć prężnie rozwijającą się gospodarkę rolną na zdrowych zasadach rynku. To oni w przyszłości, jak się okaże będą tworzyli nowoczesne gospodarstwa tak potrzebne w późniejszym okresie czasu, lub zostaną działaczami politycznymi
Gdy w 1997 r. zachorował nikt nie myślał, że będzie to coś znaczącego, Tischner miewał często chrypkę z początku myślano, że to grypa, ale diagnoza była druzgocąca, był to rak krtani. 16 października 1997 r. zrobiono mu operację wycięcia części krtani w nowohuckim specjalistycznym szpitali im. Stefana Żeromskiego. W tym czasie nie zaprzestał swojej pracy - dużo pisał między innymi w „Znaku” opublikował prowadzony z Wandą Czubernatową felieton w listach ”Wieści ze słuchanicy.” Prowadził dalej cykl artykułów, które pisał od dłuższej chwili dla „Tygodnika Powszechnego”-„Kapłaństwo i zło tego świata” przemianowane później na „ Ksiądz na manowcach.” W sierpniu 1998 r. skończył również drugi tom wcześniej opisywanej „ Filozofii dramatu”- wprowadzenia. Drugi tom został zatytułowany „ Spór o istnienie człowieka”- według Bonowicza Tischner „ spierał się o człowieka” z doświadczeniem XX- wiecznych totalitaryzmów i ich filozoficznym rezultatem: głoszonym przez część współczesnych myślicieli poglądem o „śmierci podmiotu.” Jego zdrowie wciąż się pogarszało, ale on dalej działał. Pisał do „ Tygodnika Powszechnego teksty o siostrze Faustynie Kowalskiej, oraz o Bożym Miłosierdziu: ”Robespierre i siostra Faustyna”, „ Siostra Faustyna i Fryderyk Nietzsche”.
W styczniu odbyła się kolejna operacja krtani w Londynie, po której mógł normalnie jeść dzięki odbudowaniu przełyku. Przeniósł się z mieszkania na ul. Kanoniczej do nowego lokum- mieszkania brata i bratowej na Bronowicach Nowych.. Po niedługim czasie wrócił znów na Kanoniczą, jednak nie czuł się lepiej. W lutym 2000 r. zdecydowano o wszyciu przetoki do jego żołądka, co go trochę wzmocniło, dopóki pisał-żartował. „ Maleńkość i jej Mocarz” to był jego ostatni artykuł cytował w nim siostrę Faustynę Kowalską: „ Miłość moja spotęgowała się do nie pojęcia. Wiem, że Pan mnie podtrzymywał swą wszechmocą, bo inaczej nie wytrzymałabym ani chwili
Podczas wyjazdów do Londynu napisał jeszcze „Pomoc w rachunku sumienia.” 15 marca pojawił się jeszcze na krakowskiej PWST na promocji swoich filozoficznych książek. 17 czerwca 1999 r. już po raz ostatni spotkał się z Janem Pawłem II, papież był poruszony widokiem jego i jego wyglądu. Późniejszą wiadomość o otrzymaniu Orderu Orła Białego skwitował „Dają mi Orła, bo wiedzą, że wywinę orła”- uroczystość odbyła się 20 września w szpitalu.”
Zmarł 28 czerwca 2000 roku. Pogrzeb odbył się 2 lipca kilkutysięczny tłum odprowadził księdza Józefa Tischnera na łopuszański cmentarz. Wybitnego Łopusznianina żegnało całe Podhale oraz delegacje z całej Polski, jak również przedstawiciele rządu polskiego z premierem na czele. Mszę św. odprawił ks. kardynał Franciszek Macharski w asyście arcybiskupa Józefa Życińskiego i biskupa Kazimierza Nycza oraz wielu kapłanów. W ostatniej drodze księdzu Tischnerowi przygrywała kapela złożona z kilkudziesięciu muzyków. Gdy zagrała „ Krywaniu, krywaniu...” słychać było tkliwy płacz. Ksiądz Tischner spoczywa wśród swoich, na małym, wiejskim cmentarzu tuż przy kaplicy. Żadnego górala nie żegnały takie tłumy. Te tysiące osób, które żegnały księdza profesora są miarą jego wielkości, są świadectwem odwagi i głębi słów, które docierały z jego publikacji, wykładów, góralskich posiadów, czy przypadkowych z nim spotkań.” I świadczą o tym, że może Tischner miał rację mówiąc: „W roku 2031 do Warszawy będą już sami górale, dalej na północ będą z kolei sami Kaszubi. Nie będzie trzeba nikomu tłumaczyć, kto to był Tischner.”
"Ksiądz wracał na swoje Podhale tak wiele razy, jakby nigdy stąd nie wyszedł. Stąd było mu bliżej do człowieka i do Boga. Wszystko co najważniejsze wziął z góralskiej ziemi: życie i sposób życia. Z tym bogactwem poszedł w świat" - mówił w czasie pogrzebu ks. kardynał Macharski. Z każdego zakątka ziemi wracał tam gdzie są jego korzenie, gdzie w niebo wcinają się górskie szczyty, gdzie odpoczywał, gdzie tworzył. Tym miejscem było dla księdza profesora Podhale i jego rodzinna Łopuszna, wieś w pobliżu Nowego Targu z wartkim nurtem Dunajca.” „Z Łopusznej nigdy na dobre nie wyjechałem - mówił - Z perspektywy Krakowa, Europy po której często podróżuję rodzinne miejsce wcale nie zmalało. Przeciwnie, nabrało nowych wartości. Każdy powinien wiedzieć skąd wyszedł i dokąd idzie”. Dlatego ks. Tischner wracał do swej bacówki pod Turbaczem, do drewnianego łopuszańskiego kościólka, w którym wszyscy mamy swoje wymodlone miejsce. Gdzie skarb twój, tam serce twoje, skarbcie sobie skarby tego świata, które ani robak nie gryzie, ani rdza nie zjada. - powtarzał nam często ksiądz Tischner.”
Jesce o jednym trza by pedzieć : Tomasz z Akwinu. Tego tyz nie było. Naprowde to ón nazywoł sie Tomek Siklawa i bacował w Pięci Stawak.(...) Na starość ostoł sie na kościelnego u ojców dominikanów na Rusinowyj Polanie. A on był taki ze mu sie cały świat widzioł ino wskrony jednego, ze świat jest. Kwolić Boga ze jest! Bo jakby świata nie było, to by było skoda. A jesce więkso byłaby skoda, kieby na tym świecie nie było gór i góroli. I tymu se śpiewajom:
Kie pódziemy z tela, to nos bedzie skoda,
po górach, dolinach płakać bedzie woda.
Opr. Anna Mikołajczyk Szarek
Literatura:
„ Tischner” Wojciech Bonowicz Wydawnictwo Znak Kraków 2001
„Niebiańskie ideały i ziemskie złudzenia” Ks. Józef Tischner wyd. Znak, miesięcznik Znak nr. 525 luty 1999 Kraków
„Między Panem, a plebanem.” Ks. Józef Tischner wyd. Znak Kraków 1995
„ Przekonać Pana Boga.” Ks. Józef Tischner, wyd. Znak Kraków 1999
„Świat ludzkiej nadziei.” Ks. Józef Tischner wyd. Znak Kraków 1994
„Myślenia według wartości.” Ks. Józef Tischner wyd. Znak Kraków 1993
„ Słowo o ślebodzie- kazania spod Turbacza” Ks. Józef Tischner, wyd. Znak 2003
,, Historia Filozofii Po Góralsku.” Józef Tischner Wydawnictwo Znak Kraków 2001
„ Idzie o honor.” Kazanie wygłoszone 22 I 1994 r. do członków redakcji „Tygodnika” w kościele pw. św. Trójcy w Łopusznej
„Boski młyn.” Ks. Józef Tischner wyd. Secesja 1992 ( str. 67- 68)
Beata Zalot, Tygodnik Podhalański
http://www.kololopuszna.republika.pl/pamieci.html
COTG PTTK i autorzy vademecum wyrażają zgodę na wszelkie powielanie zasobów Vademecum pod warunkiem przytoczenia źródła i autora. |