Nr 65 pażdziernik-grudzień 2008 Nr 64 lipiec-wrzesień 2008 Nr 63 kwiecień-czerwiec 2008 Nr 62 styczeń-marzec 2008 Nr 61 wrzesień-grudzień 2007 Nr 60 lipiec-wrzesień 2007 Nr 58-59 styczeń-czerwiec 2007 Nr 57 październik-grudzień 2006 Nr 56 lipiec-wrzesień 2006 Nr 55 kwiecień-czerwiec 2006 Nr 54 styczeń-marzec 2006 Nr 53 październik-grudzień 2005 Nr 52 lipiec-wrzesień 2005 Nr 51 kwiecień-czerwiec 2005 Nr 50 styczeń-marzec 2005 Nr 48-49 lipiec-grudzień 2004 Nr 47 kwiecień-czerwiec 2004 Nr 46 marzec 2004 Nr 45 grudzień 2003 Nr 44 październik 2003 Nr 43 czerwiec 2003 Nr 42 marzec 2003 Nr 41 grudzień 2002 Nr 40 październik 2002 Nr 39 czerwiec 2002 Nr 38 marzec 2002 Nr 37 grudzień 2001 Nr 36 wrzesień 2001 Nr 35 czerwiec 2001 Nr 34 marzec 2001 Nr 33 grudzień 2000 Nr 32 wrzesień 2000 Nr 31 maj 2000 Nr 30 marzec 2000 Nr 29 grudzień 1999 Nr 28 październik 1999 Nr 27 lipiec 1999 Nr 26 marzec 1999 Nr 25 grudzień 1998 Nr 24 wrzesień 1998 Nr 23 czerwiec 1998 Nr 22 marzec 1998 Nr 20-21 grudzień 1997 Nr 19 wrzesień 1997 Nr 18 czerwiec 1997 Nr 17 marzec 1997 Nr 16 grudzień 1996 Nr 15 wrzesień 1996 Nr 14 czerwiec 1996 Nr 13 grudzień 1995 - luty 1996 Nr 12 listopad 1995 Nr 11 sierpień 1995 Nr 10 maj 1995 Nr 9 styczeń-luty 1995 Nr 8 grudzień 1994 Nr 7 listopad 1994 Nr 6 sierpień 1994 Nr 5 maj 1994 Nr 4 luty 1994 Nr 3 grudzień 1993 Nr 2 września 1993 Nr 1 maj 1993
|
Spis treści Gazety Górskiej nr 1/46 R. 12 MARZEC 2004
str. 1, 2
Dokąd zmierzasz przodowniku turystyki górskiej? [fot. 1 – arch.] – Wojciech Kacperski, Zbigniew Kresek
str. 2
Jaskinie Głęboka w Stołowie – Wojciech W. Wiśniewski
str. 3
Krajoznawstwo w górach – Stanisław Harajda
Raptularz górski – Janusz Konieczniak
str. 4
Żar z kolejką [fot. 1 – K. Wojtasiński] – Krzysztof Wojtasiński
cd. Raptularz Górski
str. 5
listy – polemiki – sprostowania
- Tomasz Dygała – Jaśnie urząd TRW
- Jan Szczurek – Od Turbacza wieje wiatr
str. 6
Górale z Białego Kościoła [fot. 1 – R. Zadora] – Ryszard Kapnik
Drugi otwór w Jaskini Zimnej - Wojciech W. Wiśniewski
Cud natury – Małgorzata Pietrasina
str. 7
Czekając na Joe – Jacek Ormicki
40 czterotysięcznikow – Franciszek Wawrzuta
Nowy sposób na opisanie Kilimandżaro – Ryszard R. Remiszewski
str. 8
wydawnictwa – recenzje
- Wielki jubileusz Suchej Beskidzkiej – Andrzej Matuszczyk
- Opowieść Ety Zaręby o Bieszczadach – Wiesław A. Wójcik
- Przyroda Bieszczadzkiego Parku Narodowego – Tomasz Winniczki, Bogdan Zemanek [opr. K. Zwiercan]
- Zabytkowe kościoły Nożnego Podhala – Andrzej Skorupa [opr. K. Zwiercan]
- Śpiewnik górali polskich – Władysław Motyka [opr. K. Zwiercan]
str. 9
Krzyżówka dla turystów górskich – opr. Krzysztof Wojtasiński
Tybetańska herbata – Józef Bieruń
str. 10
Garb Gielniowski – Sylwester Jedynak
cd. Tybetańska herbata
str. 11
Z żałobnej karty:
- Włodzimierz Reczek
- Ignacy Zatwarnicki
- Lech Babicz
Tu kupisz Gazetę Górską
Stopka redakcyjna
str. 12
Obrazy na szkle ks. Stanisława Wojcieszaka [repr. 2] – Andrzej Matuszczyk
Rok schronisk górskich PTTK [fot. 1, Z. Kresek], [repr. fold. 1] – Józef Binda
wkładka
Informacja dla przodowników turystyki górskiej na 2004 r.
Dokąd zmierzasz - przodowniku...
(fragmenty)
Okres międzywojenny jawi nam się jako idealne odniesienie dla naszych aktualnych dążeń do wolności i niepodległości kraju. Mało kto dziś pamięta, że Polskie Towarzystwo Tatrzańskie (PTT) i Polskie Towarzystwo Krajoznawcze (PTK) były w latach dwudziestych i trzydziestych ubiegłego stulecia w istotnym konflikcie z władzami państwowymi, dążącymi do upaństwowienia turystyki. Turystyka miała się stać, zgodnie z oficjalną polityką gospodarczą, istotnym działem gospodarki narodowej i ważnym czynnikiem państwowotwórczym. W PTT istniała wyraźna niechęć do takiego modelu turystyki. Będąc w opozycji do turystyki komercyjnej i masowej, PTT optowało za turystyką poznawczą, refleksyjną, krajoznawczą, organizowaną społecznie.
W takiej atmosferze rywalizacji Polski Związek Narciarski ustanowił w 1926 roku pierwszą polską odznakę sprawnościową, nazwaną "Odznaką za sprawność PZN". W sześć lat później PZN ustanowił Odznakę Górską PZN". Równolegle, w 1930 roku, władze ustanowiły podobną Państwową Odznakę Sportową. Sukcesy tych odznak spowodowały, że w 1935 roku ustanowiono kolejną narciarską "Odznakę Zjazdową PZN". Specjalnie dla tej odznaki wytyczono łatwą trasę zjazdową z Kasprowego Wierchu. W tym samym roku powstała konkurencyjna dla PTT i PTK - Liga Popierania Turystyki, która miała dysponować większością państwowych funduszy na rozwój turystyki masowej. Od 1934 roku Polski Związek Kajakowy przyznawał "Odznakę Kajakową PZK", a w 1936 roku PZN ustanowiła "Odznakę Nizinną PZN". Zdobywanie odznak popierały czynniki państwowe, w tym wojsko. Były one zdobywane, noszone i dobrze oceniane w towarzystwie.
.....
... w Rozporządzeniu Ministra Edukacji Narodowej z 8 listopada 2001 r. w sprawie warunków i sposobów organizowania przez publiczne przedszkola, szkoły i placówki krajoznawstwa i turystyki - uznano uprawnienia przodownika (na równi z przewodnikiem, instruktorem i kierownikiem wycieczek szkolnych) do prowadzenia wycieczek i imprez turystycznych. Że można ten problem rozwiązać rozsądnie także w parkach narodowych, świadczy porozumienie z 6 grudnia 2002 r. w sprawie przewodnictwa turystycznego na terenach parków narodowych województwa dolnośląskiego, wedle którego (cyt.) "Prawo do oprowadzania zorganizowanych grup na obszarach obydwu Parków Narodowych (Karkonoskiego i Gór Stołowych), bez obowiązku uzyskania odrębnych zezwoleń lub licencji mają (...) przodownicy turystyki górskiej z uprawnieniami na Sudety...".
Nie zwalnia to oczywiście Komisji Turystyki Górskiej i Zarządu Głównego PTTK od dalszych starań i zabiegów o systemowe rozwiązanie prawne, zrównujące w uprawnieniach do prowadzenia wycieczek kadrę społecznych przodowników turystyki górskiej z zawodową kadrą przewodników górskich. W szczególności zabiegać nadal należy o uchylenie osławionego rozporządzenia w sprawie bezpieczeństwa w górach, które przecież - obok przepisu dyskryminującego czterotysięczną, fachową, społeczną kadrę przodowników turystyki górskiej, zawiera jeszcze kilka dziwacznych, niczym nieuzasadnionych, a także (na szczęście) do dziś nie wykonanych przepisów, jak choćby ten, że szlak turystyczny znakuje się kolorem... dowolnym (?!), a góry zaczynają się akurat od 1000 m n.p.m., (dlaczego nie 800 albo 1200?).
Na wieść o przygotowywaniu w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji kolejnej wersji rozporządzenia Rady Ministrów w sprawie bezpieczeństwa w górach, Zarząd Główny PTTK wystąpił z pismem do Wicepremiera Józefa Oleksego, zgłaszając akces do prac związanych z tym projektem. Czytelników naszej Gazety będziemy informować na bieżąco o dalszych losach naszych starań w sprawie przywrócenia przodownikom turystyki górskiej uprawnień do społecznego prowadzenia wycieczek.
Wojciech Kacperski
Zbigniew Kresek
Imponujące odkrycie w Beskidzie Śląskim
- nowej jaskini, która jest trzecią pod względem długości
jaskinią w całych polskich Karpatach fliszowych
Jaskinia Głęboka w Stołowie - nowa wielka jaskinia w Beskidach
Rok temu, w marcu 2003 roku, dokonano w Beskidach kolejnego wielkiego jaskiniowego odkrycia. Znaleziono nową jaskinię w której w ciągu kilku miesięcy poznano korytarze długości co najmniej 400 metrów, co dało jej 3 miejsce na liście najdłuższych jaskiń polskich Karpat fliszowych. Jaskinia ma aż 24 metry głębokości i jest 4 pod tym względem w Beskidach.
Tę nową jaskinię znaleziono na terenie Beskidu Śląskiego, choć jest to najlepiej poznana pod względem jaskiniowym część polskich Karpat fliszowych. W poszukiwaniu jaskiń grotołazi systematycznie przeszukują stoki tych gór od przeszło 30 lat i znaleźli na ich terenie już ok. 180 jaskiń. Jest to ponad 1/4 jaskiń jakie znamy w całych polskich Beskidach, choć Beskid Śląski stanowi zaledwie 5% powierzchni tych gór. Wśród nich jest popularna wśród turystów Jaskinia w Trzech Kopcach, która jest najdłuższą jaskinią w polskich Karpatach poza Tatrami. W tym roku wyeksplorowano w niej nowe partie powiększające jej długość do 1228 metrów.
Nowa jaskinia, nazwana Jaskinią Głęboką na Stołowie, znajduje się na górze Stołów w masywie Klimczoka, 10 km na południowy-zachód od centrum Bielska-Białej.
Jest tam ogromne osuwisko, więc postanowiłem je dokładniej przeszukać, bo spodziewałem się, że musi być tam jakaś duża jaskinia - wspomina Czesław Szura ze Speleoklub Bielsko-Biała odkrywca tej jaskini - W trakcie systematycznej penetracji natrafiłem tam na lej, którego dno było pokryte gruzem. Po odrzuceniu kilkunastu-kilkudziesięciu kamieni otworzyło się wejście do nieznanej dotąd jaskini. Niedaleko od otworu wszedłem do dużego, a nawet imponującego jak na warunki beskidzie jaskiniowego korytarza. Na długości ponad 10 metrów ma on szerokość do 4 m i tyleż metrów wysokości. W pierwszym etapie pokonałem korytarze nazwane potem Ciągiem do Dna, które sprowadzają na głębokość aż 24 metrów poniżej otworu jaskini. Stąd też jej nazwa. Po drodze jest ładna studnia głębokości 8 metrów, której pokonanie - co rzadkie w jaskiniach beskidzkich - wymaga zjazdu na linie. W jaskini, co również jest wielką rzadkością w jaskiniach utworzonych w piaskowcach, jest kilka ładnych stalaktytów węglanowych mających po kilka centymetrów długości.
Jaskinię odkryłem już w marcu - informuje Cz. Szura - ale aż do końca października jej istnienie utrzymywałem w tajemnicy, ponieważ jest to obiekt unikalny i nie chciałem, by zaczęli odwiedzać ją ludzie, gdyż grozi to jej zadeptaniem i utrudnieniem w eksploracji. Z tych względów, nadal nie ujawniam jej dokładniejszego położenia, przynamniej do czasu zakończenia prac badawczych oraz ukończenia dokumentacji kartograficznej i fotograficznej.
Eksploracja jaskini trwa. Ostatnich odkryć grotołaz dokonał w końcu listopada. W jaskini poznał dotąd ok. 400 metrów korytarzy, z czego już 300 m zostało splanowanych. Cz. Szura jest przekonany, że choć większość korytarzy zdołał już spenetrować, to jaskinia będzie jeszcze dłuższa.
Odkryciem zainteresowali się już geolodzy z Instytutu Ochrony Przyrody Polskiej Akademii Nauk zajmujący się badaniem jaskiń fliszowych. - Jaskinia ta może mieć znaczenie dla nauki - mówi dr Jan Urban. - Takie jaskinie umożliwiają wgląd w górski masyw, mają znaczenie dla rozpoznawania wszelkich procesów stokowych, odbywających się w stoku, a związanych z grawitacją czy z odprężaniem. Dzięki nim rozpoznajemy osuwisko od jego wnętrza, możemy obserwować procesy zachodzące w stoku góry, od jego środka, a nie tylko na powierzchni, gdzie widać jedynie efekt tych procesów, co nie jest możliwe do uzyskania w inny sposób. Możemy poznawać procesy, które dopiero się rozpoczęły, które inicjują powstawanie osuwisk, a jaskinie szczelinowe często poprzedzają powstanie osuwiska. Jaskinia Głęboka na Stołowie, ze względu na znaczną głębokość i rozmiary może być szczególnie ważnym obiektem badań, gdyż może ona dostarczyć więcej informacji niż inne jaskini, co pozwoli lepiej poznać procesy osuwiskowe.
Wojciech W. Wiśniewski
KRAJOZNAWSTWO W GÓRACH
(fragmenty)
Zawsze uważałem się za turystę górskiego. Pierwszy raz trafiłem w góry w wieku dziewięciu lat i pamiętam, że podziwiałem piękny krajobraz, interesowały mnie kapliczki i chciałem wejść na szczyt, aby zobaczyć coś więcej. W późniejszych latach - zwłaszcza okresie akademickim - celem było zdobywanie szczytów i tych niższych i tych trochę wyższych. Nagrodą za ich zdobycie były panoramy i radość życia. Los zrządził, że obecnie formalnie jestem krajoznawcą. Wiele lat temu mój Ojciec powiedział mi, że do krajoznawstwa trzeba dorosnąć.
I chyba miał rację.
o o o o o
Te moje dywagacje nie mają na celu - nawet w najmniejszym stopniu - krytyki czyjejkolwiek działalności, nie mają też na celu wywołania odzewu, że w tym czy innym miejscu coś funkcjonuje.
Są one wywołanie wyłącznie refleksjami człowieka, który w sposób trochę przypadkowy znalazł się wśród doświadczonych krajoznawców. Z racji mojego miejsca zamieszkania każdy pobyt w górach jest swego rodzaju świętem.
Może mój wywód jest trochę chaotyczny, ale takie są na dziś moje myśli - jeszcze nie w pełni uporządkowane i ukierunkowane.
Myśl przewodnia jest jednak jedna - za mało krajoznawstwa w turystyce górskiej i za mało gór w krajoznawstwie.
Stanisław Harajda
Członek Komisji Krajoznawczej ZG PTTK
Raptularz Górski
17 grudnia 2003 r. na Mosornym Groniu w Zawoi została uruchomiona kolej linowo-krzesełkowa produkcji francuskiej. Pomysł tej inwestycji powstał przed czterema laty z inicjatywy Polskich Kolei Linowych, natomiast przedsięwzięcie zostało zrealizowane przez prywatną inicjatywę.
29 grudnia 2003 r. podczas sesji szczawnickiej rady narodowej władze Szczawnicy uhonorowały medalem im. Józefa Szalaya, Jolantę Jarocką-Bieniek, kustosza Muzeum Pienińskiego.
9 stycznia 2004 r. w Krakowie zmarł w wieku 87 lat Janusz Witold Korosadowicz, filolog, lekkoatleta, przodownik TG, długoletni profesor Zespołu Szkół Łączności, wychowawca i przyjaciel młodzieży, zawodnik i działacz TS Wisła Kraków oraz działacz turystyczny.
17 stycznia 2004 r. w Śródmiejskim Ośrodku Kultury w Krakowie, odbył się wernisaż wystawy fotografii Jolanty Flach pt. "Cerkiewnym szlakiem. Wędrówka przez Bieszczady".
17 stycznia 2004 r. w Lipnicy Wielkiej odbyła się konferencja na temat "Rozwój turystyki w rejonie Babiej Góry". Prelegentami byli: Piotr Dąbrowski "Społeczna funkcja rezerwatów biosfery", Emil Kowalczyk "Społeczno-przyrodnicze warunki Orawy" i Tomasz Lamorski "Ochrona i zrównoważone użytkowanie różnorodności biologicznej poprzez rozsądny rozwój turystyki".
22 stycznia 2004 r. w ratuszu w Nowym Sączu, samorządowcy Sądecczyzny wzięli udział w spotkaniu inicjującym współpracę gmin z Centrum Informacji Turystycznej w Nowym Sączu. Podczas spotkania, którego organizatorem była Sądecka Agencja Rozwoju Regionalnego S.A. zaprezentowano stronę internetową www.cit.com.pl.
24 stycznia 2004 r. w Bobrowie na Słowacji odbyło się spotkanie Stowarzyszenia Gmin Babiogórskich na którym przyznano wyróżnienia "Laury Babiogórskie" za zasługi dla Babiogórszczyzny w dziedzinie kultury i nauki. "Laury Babiogórskie" przyznawane od 2000 roku, tym razem otrzymali w postaci nagrody: prof. Józef Kąś, autor "Słownika gwary orawskiej", Stanisław Wyrtel - twórca obrazów na szkle, Jerzy Harasimczyk - działacz regionalny z Suchej Beskidzkiej, Wiera Namysłowska - przewodnicząca Zdrużenia "Babia Hora", oraz statuetki: prof. Krzesław Stokłosa - znawca Babiej Góry i działacz PTTK, Jan Stępień - dziennikarz z PR Kraków, Kazimierz Cieślewicz - sponsor i mecenas kultury i Ewa Kuriakova - wójt Zubrohlavy.
28 stycznia 2004 r. w lawinie śnieżnej w dolince Mała Świstówka zginęło czterech sądeckich grotołazów z Sądeckiego Klubu Taternictwa Jaskiniowego PTTK "Beskid", wśród nich Anna Antkiewicz (51 lat), geolog, taternik jaskiniowy, instruktor taternictwa jaskiniowego, kierownik wypraw do jaskiń tatrzańskich, a także Alp, Pirenejów, Kaukazu i innych gór świata, założycielka i prezes Sądeckiego Klubu Taternictwa Jaskiniowego PTTK "Beskid".
7 lutego 2004 r. w Szkole Podstawowej w Kiczorach k/Lipnicy Wielkiej otwarto izbę muzealną w oparciu o zbiory historyczne ks. Władysława Pilarczyka, prezesa honorowego Towarzystwa Przyjaciół Orawy. W przekazanym zbiorze znajduje się: 800 medali pamiątkowych i okolicznościowych, rzeźby liczące ponad 200 lat, obrazy i prywatne dokumenty rodzinne.
11 lutego 2004 r. w Podkarpackim Urzędzie Wojewódzkim w Rzeszowie podpisano porozumienie wojewody z dyrektorami parków narodowych i krajobrazowych znajdujących się na terenie Województwa Podkarpackiego, na podstawie którego pracownicy tychże parków otrzymali specjalne upoważnienia do kontrolowania przewodników turystycznych i pilotów prowadzących wycieczki na obszarze chronionym. Porozumienie to obowiązuje na razie do końca bieżącego roku.
11 lutego 2004 r. w Krakowie zmarł w wieku 78 lat Marian Zaleski, działacz turystyczny, wieloletni członek KTG Oddziału Krakowskiego PTTK.
15 lutego 2004 r. w hotelu górskim Śląski Dom w Dolinie Wielickiej, przewodnicy wysokogórscy ze Słowacji zorganizowali akcję profilaktyczną - "Dzień lawinowy". Inicjatorem spotkania na którym można było dowiedzieć się wszystko o lawinach śnieżnych i zobaczyć sprzęt używany do poszukiwania w lawinach był Pavol Rajtar.
16 lutego 2004 r. minęło 10 lat od założenia parafialnego muzeum sztuki ludowej w Paszynie k/Nowego Sącza. Dzieło gromadzenia rzeźb rozpoczął na początku lat osiemdziesiątych XX wieku ówczesny proboszcz parafii w Paszynie ks. Edward Nitka. Od tego czasu każdy następny proboszcz tej parafii poszerzał kolekcję, a aktualny proboszcz ks. Stanisław Janas powiększył zbiór rzeźb do trzech tysięcy. Kolekcja zajmuje sale parafialne na trzech kondygnacjach i oprócz rzeźb głównie sakralnych posiada obrazy malowane na szkle i szopki. Większość eksponatów to świadectwo artystyczne mieszkańców Paszyna, z których na wyróżnienie zasługują: Janina Jasińska, Stanisław i Wojciech Mika, Wojciech i Stanisław Oleksy i Mieczysław Piwko.
19 lutego 2004 r. w Centralnym Ośrodku Turystyki Górskiej PTTK w Krakowie odbył się wernisaż obrazków na szkle ks. Stanisława Wojcieszaka, proboszcza z Ochotnicy Dolnej pt. "Cuda na szkle wyczarowane".
21 lutego 2004 r. z powodu spadku napięcia została uszkodzona kolejka krzesełkowa na Mosornem Groniu k/Zawoi powodując unieruchomienie na wysokości 12 - 14 metrów nad ziemią 68 narciarzy, których ewakuowali ratownicy Grupy Podhalańskiej GOPR. Akcja ratunkowa trwała trzy godziny. Uszkodzenie kolejki krzesełkowej było na tyle poważne, że jego usunięciem zajęli się specjaliści z francuskiej firmy, która wyprodukowała te urządzenia.
21 lutego 2004 r. w siedzibie Oddziału PTTK "Beskid" w Nowym Sączu odbyły się uroczystości jubileuszowe 20-lecia Sądeckiego Klubu Taternictwa Jaskiniowego.
26 lutego 2004 r. w lektorium Centralnej Biblioteki Górskiej COTG PTTK w Krakowie, odbyła się promocja książki prof. dr hab. inż. Andrzeja Skorupy pt. "Zabytkowe kościoły Niżniego Podhala" wydanej przez Wydawnictwo i Drukarnię "Secesja".
26 lutego 2004 r. w Muzeum Podhalańskim PTTK w Nowym Targu odbył się wernisaż 45 obrazów Stanisława Gałka (1876 - 1961), jednego z najwybitniejszych pejzażystów tatrzańskich, ucznia Juliana Fałata, Jacka Malczewskiego i Jana Stanisławskiego. Wystawa czynna była do końca marca br.
26 - 29 luty 2004 r. w Rabce obchodzono 50-lecie Grupy Podhalańskiej GOPR. W ramach jubileuszu odbyły się Międzynarodowe Zawody Ratowników Górskich.
29 lutego 2004 r. na polanie Poczekaj pod Niemcową w wieku 46 lat zmarł Jacek Durlak, z Piwnicznej, przewodnik beskidzki zrzeszony w Kole PTTK przy Oddziale "Beskid" w Nowym Sączu, działacz turystyczny i społeczny, członek Towarzystwa Miłośników Piwnicznej i Regionalnego Zespołu "Dolina Popradu".
3 marca 2004 r. w Krynicy Zdrój, reżyser Krzysztof Krauze rozpoczął zdjęcia do filmu fabularnego o historii Nikifora i Mariana Włosińskiego, krynickiego plastyka, który przygarnął ułomnego malarza. W perle uzdrowisk, 70-cio osobowa ekipa filmowa pracowała do 24 marca br. Drugi przyjazd ekipy planowany jest w maju.
5 marca 2004 r. w lektorium Centralnej Biblioteki Górskiej COTG PTTK w Krakowie, odbyła się promocja książek Zbigniewa Moździerza pt. "Dom "Pod Jedlami" Pawlikowskich" i "Pomnik doktora Tytusa Chałubińskiego".
6 marca 2004 r. w Nowym Targu został powołany nowotarski oddział Polskiego Towarzystwa Historycznego. Na zebraniu założycielskim wybrano zarząd w składzie: Robert Kowalski (prezes), Krzysztof Koper i Krzysztof Wielgus (wiceprezesi) oraz Beata Kowalik, Krzysztof Leśniowski, Elżbieta Geryszewska i Bronisław Chowaniec-Lejczyk, który postawił sobie za zadanie propagowanie dziedzictwa kulturowego, zachowanie świadectw przeszłości, kulturowej i historycznej świadomości społeczeństwa oraz działalność wydawniczą.
6 - 7 marca 2004 r. w Zakopanem obchodzono 100-lecie góralskiego ruchu regionalnego i 85-lecie Związku Podhalan. W ramach jubileuszu odbyła się sesja naukowa (w Białej Izbie zakopiańskiego Oddziału Związku Podhalan), odsłonięto tablicę pamiątkową na ścianie karczmy "U Wnuka" i zorganizowano uroczystą akademię w sali kina "Sokół".
10 marca 2004 r. w wieku 39 lat zmarł Robert Piórkowski, przewodnik beskidzki, ratownik górski, szef wyszkolenia Grupy Beskidzkiej GOPR, działacz turystyczny.
13 marca 2004 r. na Babiej Górze odbyły się po raz piąty zawody w narciarstwie wysokogórskim "Tropienie niedźwiedzia babiogórskiego". Uczestnicy pokonali 25 kilometrową drogę o przewyższeniu ok. 1000 metrów na trasie: Mosorny Groń - Markowe Szczawiny - Górny Płaj - Krowiarki - Brozki - dolna stacja kolejki Mosorny Groń. Najlepszymi tropicielami zostali: Magda Derezińska i Marcin Trykała którzy otrzymali puchary ufundowane przez naczelnika Beskidzkiej Grupy GOPR Jerzego Siodłaka.
16 marca 2004 r. w Starym Sączu na ścianie frontowej budynku przy ul. Piłsudskiego 9, zamontowano marmurową tablicę poświęconą ks. prof. Józefowi Tischnerowi. W ten sposób uczczono pamięć wybitnego filozofa, który w tym domu przyszedł na świat 12 marca 1931 roku.
17 marca 2004 r. w Sanoku zmarł w wieku 83 lat Ignacy Zatwarnicki, przewodnik beskidzki, przodownik turystyki górskiej, członek-założyciel Grupy Bieszczadzkiej GOPR, działacz turystyczny, wieloletni członek Komisji Turystyki Górskiej ZG PTTK i prezes Oddziału PTTK w Sanoku, członek honorowy PTTK.
18 marca 2004 r. w budynku Biblioteki Głównej Akademii Świętokrzyskiej w Kielcach otwarto wystawę "Bajeczny świat grafiki tatrzańskiej" - Tatry i górale w grafice XVII - XX wieku ze zbiorów Henryka Rączki, przewodnika tatrzańskiego i bibliofila.
18 marca 2004 r. w lektorium Centralnej Biblioteki Górskiej COTG PTTK w Krakowie, odbyła się promocja książki Piotra Krzywda pt. "Wokół Babiej Góry".
19 marca 2004 r. w "Książnicy Beskidzkiej" w Bielsku-Białej otwarto wystawę fotograficzną pt. "Osiągnięcia alpinizmu polskiego". Wystawę związaną z jubileuszem 100-lecia zorganizowanego alpinizmu polskiego oraz 130-lecia Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego zorganizował zarząd Oddziału PTT w Bielsku-Białej i zarząd Bielskiego Klubu Alpinistycznego.
22 marca 2004 r. w siedzibie Oddziału PTTK "Beskid" w Nowym Sączu, po tragicznej śmierci w lawinie Anny Antkiewicz (prezesa SKTJ), członkowie Sądeckiego Klubu Taternictwa Jaskiniowego wybrali nowy zarząd w składzie: Marek Lorczyk (prezes), Tomasz Traciłowski (wiceprezes), Piotr Floryan, Janusz Rutka i Paweł Dutka.
25 - 28 marca 2004 r. w Teatrze Miejskim im. Witolda Gombrowicza w Gdyni w ramach VI Ogólnopolskiego Spotkania Podróżników, Żeglarzy i Alpinistów wręczono "Kolosy 2003 w kategoriach: podróże, żeglarstwo, alpinizm, eksploracja jaskiń i wyczyn roku. "Kolosa 2003" w kategorii alpinizm otrzymali: Krzysztof Belczyński, Dawid Kaszlikowski i Marcin Tomaszewski za wytyczenie nowej drogi na szczyt Citadel na Alasce. Wyroznienia w tej kategorii otrzymali: Sylwia Bukowiecka za zdobycie dwóch ośmiotysięczników w ciągu roku; Janusz Gołąb, Stanisław Piecuch i Grzegorz Skorek za wytyczenie nowej drogi zimowej na ścianie Dru w Alpach.
28 marca 2004 r. w Katowicach, w wieku 93 lat zmarł dr Włodzimierz Reczek, prawnik, inicjator powołania PTTK i jego pierwszy prezes, honorowy członek MKOL, wieloletni prezes PKOL, b. przewodniczący GKKFiT i rektor AWF w Katowicach.
26 marca 2004 r. za sprawą dystrybutora MAYFLY, na ekranach polskich kin zagościł film fabularny o tematyce górskiej "Czekając na Joe", nakręcony na podstawie książki Joe Simpsona pt. "Dotknięcie pustki".
27 marca 2004 r. w siedzibie muzeum (filia Muzeum Śląska Opolskiego) w Prudniku otwarto wystawę pt. "50 lat PTTK na Ziemi Prudnickiej" zorganizowaną przez zarząd Oddziału PTTK "Sudety Wschodnie" w Prudniku.
1 kwietnia 2004 r. stanowisko dyrektora Muzeum Pienińskiego w Szczawnicy objęła Barbara Węglarz, która zastąpiła przechodzącą na emeryturę Jolantę Jarocką-Bieniek.
zebrał Janusz Konieczniak
ŻAR Z KOLEJKĄ
Zgodnie z obietnicą inwestora ruszyć miała pod koniec grudnia. Niespodziewane problemy techniczne odwlekły ten termin o prawie 2 miesiące. Ale od połowy lutego br. zaczęła już pełną parą swą górską służbę i wozi teraz turystów i narciarzy. Mowa o nowej kolei linowo-terenowej na Żar (761 m) w Beskidzie Małym.
Żar był zwykłą, niewysoką górą, która stała się niezwykłą za sprawą człowieka. W jej wnętrzu ulokowana jest maszynownia elektrowni szczytowo-pompowej, a sama kopuła góry została zniwelowana i zbudowano na niej olbrzymi sztuczny zbiornik o pojemności ponad 2 mln m3, z którego opadająca sztolniami woda porusza turbiny elektrowni. Od dawna szczyt słynął z doskonałych warunków wiatrowych, dlatego startowały z niego za pomocą katapulty szybowce, przedtem wciągane na górę po szynach. Dziś warunki te chętnie wykorzystują paralotniarze. U południowego podnóża góry, w Międzybrodziu Żywieckim, znajdują się zabudowania znanej Górskiej Szkoły Szybowcowej "Żar" i trawiaste lotnisko. Na Żarze zaobserwowano też niezwykłą anomalię, gdyż w pewnym miejscu występuje zjawisko wtaczania się przedmiotów, a nawet samochodów pod górę na pochylonym odcinku drogi.
Kolejka kursuje jednak zgodnie z prawami fizyki. Jej trasa pokrywa się z dawnym torowiskiem przeznaczonym do wyciągania szybowców. Zostało oczywiście zlikwidowane, ułożono nowe szyny na długości 1550 m. Nowiutkie budynki obu stacji kolejki dzieli różnica poziomów 307 m. Górną zbudowano na samym szczycie, dolną powyżej lotniska. Dwa wagoniki ciągnięte przez linę kursują wahadłowo, spotykając się w połowie drogi na tzw. mijance. Zabierają po ponad stu pasażerów, którym podróż po szynach zajmuje ok. 5 minut. W czasie godziny na szczyt można wywieźć 1100 osób. Wagoniki są ładne, estetyczne, o barwach żółtych i niebieskich. Kolejkę tego typu posiadało dotychczas tylko Zakopane - na Gubałówkę i Krynica - na Górę Parkową. O Żarze można powiedzieć, że jest częściowo potomkiem Gubałówki.
To właśnie wagoniki z Gubałówki trafiły teraz w Beskid Mały, oczywiście zmodernizowane i odnowione, a wraz z nimi i niektóre urządzenia. Kolejkę zakopiańską kilka lat temu unowocześniono i wyposażono w nowy, większy tabor, aby sprostać potrzebom olbrzymiemu ruchu turystycznego. Starsze wagoniki były jednak w całkiem niezłym stanie i nadawały się do dalszej służby. Dlatego Polskie Koleje Linowe zaoferowały gminie Czernichów w powiecie żywieckim wykorzystanie taboru z Gubałówki i zbudowanie podobnej kolejki na Żar. Była to najkorzystniejsza opcja turystycznego zagospodarowania tej góry, nad którą od dawna debatowali samorządowcy znad Soły. Południowy stok Żaru jest zresztą bardzo podobny do Gubałówki, a poza kolejką zamierzano wytyczyć na nim atrakcyjną nartostradę. I tak wagoniki trafiły do Czechowic-Dziedzic, gdzie oczekiwały na sfinalizowanie umów i zakończenie inwestycji. A kamień pod tę budowę wmurował nie kto inny jak prezydent Kwaśniewski w czasie wizyty przed 2 laty w Górskiej Szkole Szybowcowej. Ile ta inwestycja kosztowała? Tego nigdzie nie wyczytaliśmy, gdyż PKL utrzymały kwotę w tajemnicy. Ma się ona podobno zwrócić za 6-7 lat. Godnym uwagi jest fakt, że cały elektroniczny system sterowania ruchem kolejki jest polskim dziełem.
Obok trasy kolejki, oczywiście zabezpieczonej ogrodzeniem, urządzono bardzo dobrą narciarską trasę zjazdową. Jest w miarę szeroka i ma długość 1,6 km. Zamontowano wzdłuż niej sztuczne oświetlenie, w razie potrzeby sypie na nią śnieg 10 armatek, jest i ratrak do właściwego przygotowania trasy. To oczywiście na zimę, zaś latem warto wjechać na szczyt choćby tylko dla samego widoku. Żar słynie z przepięknej panoramy Beskidów i widoku na cały przełom Soły z jeziorami zaporowymi w dole. Na zachodzie jak na dłoni prezentuje się stąd całe pasmo Magurki Wilkowickiej, a na południu można podziwiać Pilsko i słowacką Małą Fatrę.
Kolejka sprawiła, że Żar stał się jednym z najatrakcyjniejszych miejsc w Beskidzie Małym, ale muszą jeszcze na nim zostać zrealizowane inne przedsięwzięcia. Niezbędne jest odpowiednie zaplecze turystyczno-gastronomiczne na szczycie. U podnóża powinien powstać duży parking dla licznych aut, aby nie blokowały one poboczy drogi. Na szczyt wyjeżdżać nie powinny. Niewykluczone, że w przyszłości trasa kolejki zostanie przedłużona do podnóża, czyli do Jeziora Międzybrodzkiego. Zasugerowały to PKL uzależniając decyzję od stałej, wysokiej frekwencji. Początek był udany, gdyż w lutym panowały dobre warunki narciarskie i na szczyt ciągnęli amatorzy szusowania. W planach jest także nowa trasa zjazdowa na północnym stoku oraz letni tor saneczkowy.
Kolejka na Żar nie stanowi zagrożenia dla przyrody, choć przygotowanie trasy zjazdowej wymagało wycięcia fragmentu lasu. O taką inwestycję prosiło się na tej górze. Jest ona już bardzo przekształcona przez działalność człowieka. Jeżeli infrastruktura turystyczna na Żarze i w otoczeniu zostanie właściwie zaprojektowana, a kolejka funkcjonować będzie cały rok bez zarzutu, do Międzybrodzia Żywieckiego coraz liczniej ściągać będą turyści, co w jakimś stopniu zmniejszy presję na te obszary gór, które nie powinny być zbytnio rozjeżdżane i zadeptywane. Oczywiście najbardziej zyska na tym gmina, gdyż powstaną nowe miejsca pracy i trochę grosza do budżetu wpadnie.
Zbliża się czas wiosennych wypadów w góry, zatem szczerze, nie dla Żar-tu, zapraszamy Was na Żar.
Krzysztof Wojtasiński
z forum internetowego PTTK
JAŚNIE URZĄD TRW
Górska Odznaka Turystyczna to jedno z największych narzędzi propagandowych Towarzystwa, jednak z bólem muszę stwierdzić, że nierzadko wykorzystywanym bardzo nieefektywnie lub wręcz obracającym się przeciwko PTTK. Rację ma Andrzej Matuszczyk, iż poprzez pryzmat pracy Terenowych Referatów Weryfikacyjnych GOT oceniane bywa całe Towarzystwo. Niestety nie raz, nie dwa, się zdarza, że kontakt z TRW GOT jest pierwszym i jednocześnie ostatnim kontaktem z PTTK. Pamiętać należy, że osoba niezadowolona powie o tym znacznie większej ilości osób niż ta usatysfakcjonowana.
Dziwi mnie fakt podkreślania, że zdobywcy GOT powinni się wyróżniać poziomem wobec "mniej doświadczonych turystów a tym bardziej spacerowiczów czy kuracjuszy". Nie znajduję żadnego uzasadnienia dla tezy, że zdobywcy GOT są w czymś lepsi od niezdobywających GOT. Twierdzę wręcz, że jest bardzo liczna rzesza wysokokwalifikowanych turystów górskich, która o GOT nie wie albo ich GOT nie interesuje. Nie znaczy to, że są w czymkolwiek gorsi. Analogicznie rzecz się ma z kuracjuszami - każdemu jego Everest O takich zdobywców też Towarzystwo powinno zabiegać a nie ich dyskredytować. Zwracam także uwagę, że Regulamin GOT mówi, iż odznakę zdobywa się poprzez odbycie wycieczek i nie wymaga nic więcej. Interpretacja kol. Matuszczyka sugeruje, że zdobywcy właściwie powinni przechodzić jakiś egzamin, w którym może jeszcze za wszelką cenę należy im wykazać, że nie byli tam gdzie byli... Żeby nie być gołosłownym przytaczam przykład z internetowego Forum PTTK:
W zeszłym roku mój 12 letni syn Michał "naciągnął" mnie na wspólne zdobywanie GOT. W tym roku przeszliśmy trasę na małą srebrną GOT (m.in. 8 dniowa wycieczka po czerwonym beskidzkim - od Rabki do Ustronia - pomysł syna!). Syn oddał swoją książeczkę do weryfikacji. Po blisko miesiącu otrzymał informację, że ma się zgłosić na zebranie w PTTK, bo są problemy z weryfikacją. Na spotkanie pojechałem wraz z nim. Co się okazało (tyle mniej więcej usłyszeliśmy)?
1. Nie jest możliwe, aby 12 latek przeszedł taką trasę ("trzeba by było iść przez 7-8 godzin dziennie")
2. Pieczątki (część z podpisami) nie są dowodem, bo mogły być zebrane w innym terminie. Poza tym mogłem je zebrać ja, a nie syn.
3. Zdjęcia (z sygnaturą czasu) nie są dowodem, bo "mogły być zrobione kiedykolwiek, a datownik można przestawić!!!!!"
4. Prośbę o weryfikację rejestrów meldunkowych ze schronisk pominięto milczeniem.
W ramach ugody zasugerowano, abym podrasował nieco książeczkę (rozpisał trasę na więcej dni) - to "wtedy zobaczymy".
Zamiast docenić ambicje i wysiłek syna (bardzo poważny, jak na jego wiek) stwierdzono, że kłamie. Pytam więc - czemu ma służyć GOT?
Moim zdaniem syn powinien otrzymać gratulacje jako zachętę do dalszego poznawania i... korzystania z usług PTTK. Zamiast tego zaproponowano mu krętactwo (podrasowanie książeczki - propozycja poświadczenia nieprawdy)!
Dla mnie sprawa jest tym bardziej przykra, że cała rozmowa odbyła się w obecności syna i kilku świadków obecnych na zebraniu.
W tekście tym postawiono kilka pytań, pod którymi pozostaje się podpisać i dziwić się, że zamiast się cieszyć, że do PTTK przychodzą nowi, zainteresowani turyści, potencjalni nowi członkowie - niektórzy działacze robią wszystko, aby ich zniechęcić i aby o Towarzystwie rozchodziła się jak najgorsza opinia. Na to wszystko nakłada się przekonanie, reprezentowane także przez Wiceprzewodniczącego KTG ZG PTTK, że problemem jest to, że przychodzą oszuści chcący wyłudzić nienależną im odznakę. Odpowiem brutalnie: no i co z tego? GOT jest odznaką praktycznie do niczego nie uprawniającą i będącą tylko zabawą. Jeżeli ktoś nie chce uznawać reguł gry to jest to jego problem. Przypomina mi się stara zasada, że lepiej skazać dziesięciu niewinnych niż przypadkowo przeoczyć jednego winnego. Czy z punktu widzenia Towarzystwa możemy sobie pozwolić na to, aby tracić potencjalnych członków i na wstępie ich do siebie zniechęcać, a to wszystko pod szyldem weryfikacji czy aby się komuś przypadkiem nie przyzna nienależnej odznaki? Toż to wylewanie dziecka z kąpielą Dla Towarzystwa i jego reputacji znacznie większą stratą jest nieprzyznanie odznaki jednej osobie, która wycieczkę odbyła zgodnie z zasadami regulaminu niż jej przyznanie dziesięciu "oszustom". Uczciwy, niedoszły zdobywca się obrazi i nigdy więcej nie przyjdzie do PTTK, przy okazji powie o tym znajomym oraz puści informację w Internecie, zapewniając Towarzystwu darmową antyreklamę. "Oszust" za to być może się zreflektuje i będzie z niego pożytek albo już nigdy więcej nie przyjdzie.
Aż się prosi o wywołanie tematu rzetelności i jakości potwierdzeń - Andrzej Matuszczyk używa tu terminologii która powoduje, iż się wszystko we mnie burzy, no bo jak inaczej reagować na "podstępne uzyskanie potwierdzenia" czy inne "proste metody nieuczciwości". To chyba nie te czasy i nie to miejsce Wracając do tematu czy naprawdę nie wystarczy wpisanie do książeczki GOT przebytej trasy? Przecież w rozmowie ze zdobywcą (rozmowie - nie przesłuchaniu!) można stwierdzić czy faktycznie trasę przeszedł. Myśl o "przesłuchaniach" przy weryfikacji GOT jest niestety głęboko zakorzeniona i rozpowszechniana wśród zdobywców odznaki, może czas najwyższy z tym skończyć?
Reasumując, podczas weryfikacji odznak, zdobywca musi się spotkać z życzliwym podejściem i zaufaniem. Zdobywcy nie mogą z góry być traktowani jako oszuści i naciągacze, nie można z góry zakładać, że chcą naruszać reguły gry. Pozytywna weryfikacja nie może też być uzależniona od pomyślnego egzaminu z super dokładnych szczegółów z trasy. Rozumiem, że np. padnie pytanie "a Bartne to góra czy jezioro?" ale w stosunku do zwykłego zdobywcy, szczegółowe pytania o kolory na cerkwi w Bartnem byłyby przesadą. Nie powinno się także odmawiać weryfikacji odznaki tylko z powodu braku potwierdzeń, są różne losowe sytuacje, jak też może się zdarzyć, że ktoś przejdzie trasę a dopiero potem się dowie o istnieniu GOT - czy taka osoba nie może zdobyć odznaki? Ponadto życzę szczęścia w uzyskaniu potwierdzeń w takich Gorganach czy Czarnohorze.
Przychodząc do jakiegokolwiek urzędu czy punktu usługowego oczekujemy życzliwego, kompetentnego i szybkiego załatwienia sprawy, bez jej zbędnego komplikowania i konieczności udowadniania że się nie jest wielbłądem. Zdobywca odznaki przychodząc do TRW GOT oczekuje tego samego. Tak więc, życzliwość i dobra wola przede wszystkim, tyle że tego się nie da zadekretować...
Tomasz Dygała
GÓRALE Z BIAŁEGO KOŚCIOŁA
W Gimnazjum im. Ks. Jana Twardowskiego w Białym Kościele spotkała się kiedyś trójka nauczycieli, dla których góry były ważne od dziecka. Mgr Anna Maleńki - ucząca historii, mgr Dorota Tracz nauczycielka wf oraz mgr Ryszard Knapik - informatyk. Pasja trójki pedagogów połączona w jedno, zaowocowała utworzeniem Koła Miłośników Gór, przez które w ciągu kilku lat przewinęło się kilkudziesięciu uczniów. Wielu z nich uzyskało i wciąż zdobywa Górskie Odznaki Turystyczne. Celem działalności Koła było i jest zarażanie młodzieży pasją chodzenia po górach, poznawanie ich piękna, kształtowanie charakterów w czasie często bardzo trudnych wędrówek, umiejętność radzenia sobie w trudnych sytuacjach, umiejętność pomagania sobie wzajemnie i dzielenia się wszystkim, co się posiada.
Nie przypuszczaliśmy, że propozycja chodzenia po górach w obecnych czasach, w których dominują komputery i konsole do gier, tak bardzo spodoba się naszym uczniom - wspomina mgr Dorota Tracz.
Planowaliśmy jedną wycieczkę w góry, na którą zgłosiło się aż pięćdziesięciu uczniów. Wyprawa udała się znakomicie, uczniowie domagali się następnych wyjazdów i tak postanowiliśmy luźne wycieczki zmienić w zorganizowane Koło Miłośników Gór.
- Ważnym elementem działalności Klubu było opracowanie Regulaminu Koła Miłośników Gór wraz z całym systemem uczestnictwa i możliwością zdobywania GOT oraz koszulek klubowych Koła. W szkole ogłoszony został konkurs plastyczny na logo Koła Miłośników Gór, który wygrała Emilia Wąsik. Logo dopracowane komputerowo naniesione jest na koszulki noszone przez członków Koła Miłośników Gór - dodaje mgr Anna Maleńki.
W początkowym okresie działalności, Koło otrzymywało wsparcie władz gminy Wielka Wieś w postaci udostępniania autobusu szkolnego na wycieczki górskie. Po wyborach samorządowych w roku 2002 okazało się, że pieniędzy jest za mało i uczniowie sami muszą pokrywać wszystkie koszty. Wobec powyższego w grudniu 2002 roku w gimnazjum odbył się kiermasz odzieżowy z hurtowni "Turkus" co pozwoliło miłośnikom gór na sfinansowanie koszulek klubowych oraz wykupienie odznak GOT. Dzięki współpracy z Ojcowskim Parkiem Narodowym w grudniu tegoż roku w sali kominkowej Muzeum im. Władysława Szafera w Ojcowie odbyło się uroczyste spotkanie, na którym zostały wręczone uczniom pierwsze odznaki GOT oraz koszulki klubowe.
W grudniu 2003 roku znowu gimnazjaliści zorganizowali kolejny kiermasz odzieżowy. Niestety nie przyniósł on oczekiwanych korzyści i mimo wysiłku uczniów, nie udało się pozyskać środków finansowych na działalność Koła. I tu z pomocą przyszła dyrektor szkoły mgr Bożena Turek, która sama uczestniczyła w kilku wyprawach.
- Zaproponowałam członkom klubu pracę w spółdzielni uczniowskiej. W myśl obowiązujących przepisów z pozyskanych w ten sposób środków finansowych będą mogli rozwijać swoją pasję - wspomina dyrektor szkoły.
W ciągu dwóch lat naszej działalności Koło Miłośników Gór odbyło następujące wyprawy:
Rycerzowa w Beskidzie Żywieckim (3 dni ),
Turbacz w Gorcach (2 dni ),
Wielką Raczę w Beskidzie Żywieckim (4 dni ),
w wakacje 2002 zorganizowaliśmy wyprawę w Pieniny (2 dni ),
w październiku 2002 wyszliśmy na Krawców Wierch (3 dni ),
w ferie zimowe 2003 zorganizowaliśmy zimowisko w naszym ulubionym schronisku na Rycerzowej,
dbając o dobrą formę samych prowadzących KMG nauczycieli w maju zorganizowaliśmy dwie wyprawy w Tatry (sami nauczyciele) wychodząc m.in. na Czerwone Wierchy i Wołowiec,
w październiku 2003 wybraliśmy się na Leskowiec w Beskidzie Małym (2 dni ),
w październiku 2003 byliśmy na Ukrainie gdzie weszliśmy na Skały Dobosza,
w styczniu 2004 odbyliśmy wyprawę na Rycerzową (27-30 stycznia 2004) - wylicza jednym tchem mgr Ryszard Knapik.
- Chodzenie po górach z uczniami to naprawdę wspaniałe doświadczenie dla nas pedagogów. Uczniowie zachowują się wtedy zupełnie inaczej niż na nizinach. Otwierają się, można z nimi porozmawiać na wiele trudnych tematów. Pomagają sobie kształtują swój charakter, dobrze się bawią i poznają nasze cudowne polskie gór - dodaje nauczyciel.
W ciągu zaledwie dwóch lat działalności w wyprawach w gór wzięło udział 83 uczniów. Niektórzy złapali bakcyla. 27 osób regularnie zdobywa GOT a ich grono ciągle rośnie. Miłośnicy gór z Białego Kościoła w najbliższych planach mają wyprawę w pasmo Jaworzyny Krynickiej oraz letni obóz wędrowny w Bieszczadach.
Ryszard Knapik
Odkrycie drugiego otworu Jaskini Zimnej
Jaskinia Zimna, jedna z największych i najbardziej znanych jaskiń tatrzańskich, do niedawna była wyjątkową w skali całych Tatr. Znajduje się w środkowej części Doliny Kościeliskiej masywie Organów. Ma 4,25 km długości i 176 metrów deniwelacji. Jej - do bieżącego roku jedyny - otwór położony jest niemal w najniższym jej miejscu - jest wylotem dolnego piętra tej jaskini, która wznosi się aż do wysokości ok. 160 metrów nad poziom tego wejścia. Ponieważ w tym dolnym ciągu, w rejonie Ponoru, tworzy się i przez wiele miesięcy utrzymuje się długi wodny syfon blokujący drogę w głąb jaskini, jej zwiedzanie było możliwe jedynie zimą.
Obecnie sprawa dostępu do tej jaskini zmieniła się zasadniczo. W styczniu br. odkryto, co ujawniono dopiero na odbywających się w połowie listopada "Speleokonfrontacjach 2003", ogólnopolskim spotkaniu polskich taterników jaskiniowych, drugi otwór jaskini. Nowe wejście do niej znajduje się na wysokości ok. 1280 m n.p.m., czyli ok. 160 m powyżej otworu pierwotnego, niemal u dotychczasowego "szczytu" jaskini - w Partiach nad Łukami.
Górne piętra Jaskini Zimnej odkryto w 1954 r. Od tego czasu grotołazi liczyli na znalezienie takiego drugiego wejścia do jaskini, które doprowadzi w te najwyżej położone partie Zimnej. Z tym, że spodziewano się że ten otwór będzie wprowadzał do jaskini od strony Żlebu pod Wysranki. Stało się inaczej. Nowe wejście znajduje się u podstawy Organów, w stokach głównej gałęzi Doliny Kościeliskiej. O tym że Partie na Łukami są położone blisko powierzchni, było wiadomo już od ich wyeksplorowania w 1985 roku. Są tam bowiem miejsca, gdzie według relacji grotołazów, w czasie wiatru słychać było w jaskini szum drzew, a na powierzchni korytarza leżał humus.
Odkrycia górnego otworu Jaskini Zimnej dokonał pięcioosobowy zespół grotołazów z Sekcji Taternictwa Jaskiniowego KW Kraków, kierowany przez Tomasza Tomaszka.
Nowy otwór Jaskini Zimnej ma wielkie znacznie. Zwiększa bezpieczeństwo działania w tej jaskini. Obecnie w razie nieoczekiwanej odwilży grotołazom nie grozi już odcięcie pod ziemią przez wodny syfon tworzący się w dolnym ciągu jaskini. Teraz już zawsze będzie można się z niej wydostać na powierzchnię.
To nowe wejście umożliwi też łatwiejsze wykonywanie nowej dokumentacji kartograficznej Jaskini Zimnej, gdyż jej dotychczasowy plan i przekrój zawierają liczne istotne błędy. Ale przede wszystkim, ze względu na usytuowanie, otwór ten zasadniczo ułatwi eksplorację górnych partii Jaskini Zimnej, znacznie ułatwiając i skracając do nich dostęp. Bardzo możliwe, że jego odkrycie otworzy kolejny owocny etap poznawania tej jaskini. Najwyższe jej partie nie są bowiem jeszcze dotychczas dostatecznie wyeksplorowane i możemy się spodziewać dokonania tam kolejnych interesujących odkryć.
Wojciech W. Wiśniewski
CZEKAJĄC NA JOE
Nie tak dawne to czasy, gdy górską literaturę kupowało się z pod lady, w antykwariacie czy na giełdzie. Były to głównie przewodniki po Beskidach (Krygowski) i Tatrach (Nyka), stare zużyte mapy i opisy zagranicznych wypraw polskich wspinaczy w góry wysokie. Każdy, kto interesował się tym gatunkiem literackim, musiał skompletować W skałach i lodach świata pod red. Kazimierza Saysse-Tobiczyka. Czytelnicy zbeletryzowanych opisów wypraw w
Hindukusz, Himalaje czy Alpy przeżywali wraz z bohaterami opisywanych wydarzeń ich zwycięstwa i klęski, za oczywiste przyjmowali typy zachowań wpajane przez intelektualną czołówkę polskiego wspinactwa, jakże trafnie i lapidarnie sformułowane przez Wawrzyńca Żuławskiego: "Przyjaciela nie zostawia się w górach choćby był już tylko bryłą lodu...". Akurat w jego przypadku przewrotny los sprawił, że właśnie popularny Wawa został na zawsze samotnie w szczelinie lodowca w Alpach.
Wraz z III Rzeczypospolitą, gdy uwolniono rynek wydawniczy od limitów papieru, cenzury i innych ograniczeń ukazała się cała masa lepszych i gorszych książek - głównie tłumaczeń, które znacznie poszerzyły horyzonty poznawcze czytelników i zbieraczy górskiej literatury. Okazało się, że nie sposób kupować wszystkiego, co ukazuje się w księgarniach, tak ze względu na objętość jak i wcale nie bagatelne koszty. Są jednak pozycje, wobec których nie można pozostać obojętnym. Do takich należy niewątpliwie Dotknięcie pustki Joe Simpsona. Po pierwsze dlatego, że jest doskonale napisana, po drugie (a może właśnie przede wszystkim?) opisuje przypadek skłaniający do głębokich refleksji na temat solidarności i koleżeństwa wobec skrajnych sytuacji w górach.
W oparciu o tę książkę powstał w Anglii pełnometrażowy film (polski tytuł: Czekając na Joe) wyreżyserowany przez Kevina Macdonalda. Film otrzymał nagrodę BAFTA (najlepszy angielski film w 2003 r.). Przyznam, że z dużą dozą nieufności zasiadłem w kinie na przedpremierowym pokazie. Bałem się patosu, kiczu, ckliwych scen i tych wszystkich błędów, którymi podobne filmy są obciążone - jakby mało było prawdziwego dramatu i akcji w prawdziwej wspinaczce w ekstremalnych warunkach. Trzeba tylko umieć to rzetelnie sfilmować. Tylko tyle.
Powiem krótko. Ten film trzeba zobaczyć. Film jest przejmujący. Jest autentyczny. Najlepsze, co mógł zrobić reżyser, to oprzeć się dosłownie na książce Joe Simpsona. I zrobił to. W filmie nie czuje się reżysera, wydarzenia reżyseruje sytuacja, a Joe i jego towarzysz Simon, opowiadają swoją historię bardzo osobiście i wiarygodnie. Ma się wrażenie, że siedzimy w klubie i chłopcy opowiadają jak było.
Kreśląc te słowa zakładam, że większość czytelników "Gazety Górskiej" zna książkę Joe Simpsona. Kto jeszcze jej nie czytał - niech przeczyta. A film powinni zobaczyć wszyscy, którzy chodzą po górach lub interesują się nimi.
Pójdę pewno jeszcze raz.
Jacek Ormicki
40 CZTEROTYSIĘCZNIKÓW
12 sierpnia 2003 r. na Matterhomie stanął Jan Wawrzuta, zdobywając w ten sposób swój 40. alpejski czterotysięcznik. Dokonał tego z zespołem w składzie: Franciszek Wawrzuta, Roman Kopeć i Wojciech Kwaśniewski.
Po południu wyszliśmy z Cenrvinii, aby zdążyć przed zachodem słońca do schronu Carrela. Trochę powyżej rozbudowywanego schroniska Abruzii spotkaliśmy schodzącą z wierzchołka polską parę wspinaczy i dowiedzieliśmy się od nich, że góra pozbawiona jest zupełnie śniegu i lodu. Nie ma więc sensu wynoszenie czekanów i raków, a zapas wody trzeba zabrać przed wejściem w trawers wyprowadzający na przełęcz Leone. Zostawiliśmy depozyt ze zbędnym sprzętem na zboczu Testa del Leone. Różnicę w ciężarze niesionych plecaków wyrównała jednak zabrana wcześniej woda. Po krótkim i nerwowym noclegu w zatłoczonym schronie, gdy pierwsze zespoły wyruszyły w drogę na szczyt, my szybko zjedliśmy śniadanie i przygotowaliśmy się do wyjścia. Wyszliśmy jako pierwszy zespół drugiego rzutu jeszcze w zupełnych ciemnościach. Wkrótce okazało się, że przyjęliśmy dobrą taktykę, gdyż jeszcze przed wejściem w grań wyprzedziliśmy zespół, który pogubił się w zupełnych ciemnościach. Przed nami były tylko dwa, trzy zespoły, które wyszły około godzinę wcześniej. Mogliśmy więc własnym tempem piąć się w górę. Na Pic Tyndall doganiamy wcześniejsze zespoły i niejako w kolejce pniemy się w górę, aby o godzinie 950 stanąć na szczycie, na którego obu wierzchołkach jest tylko kilkanaście osób. Pogoda wspaniała, możemy zatem sycić wzrok widokiem dobrze znanych gór. Po pamiątkowych zdjęciach, krótkim odpoczynku i sympatycznym spotkaniu z dwójkowym zespołem zaolziańsko-morawskim (weszli oficjalnie zamkniętą drogą granią Hörnli od strony Zermatt) nadszedł czas na powrót. Niestety tracimy sporo czasu na przepuszczanie wspinających się w górę zespołów. Na szczęście jest ciepło i wieje tylko lekki wiaterek. Na przełączce Enjambee, widząc kilka zespołów wspinających się w obu kierunkach, dajemy się skusić ścieżynce trawersującej ścianę Pic Tyndall. Nawet przejście całej grani Lyskama nie dostarczyło nam tak silnych wrażeń jak ten początkowo niewinnie wyglądający trawers. Szliśmy niekiedy całkowicie zanikającą ścieżynką jakby po stromym dachu pokrytym dachówką. Jedno złe postawienie stopy przez któregoś z nas spowodowałoby zsunięcie się całego zespołu prawdopodobnie do podstawy ściany. Po około pół godzinie, gdy doszliśmy do grani, odetchnęliśmy z ulgą. Przestrzegamy przed tym pozornym "skrótem" i rozumiemy, dlaczego od przełączki ścieżka była tak wyraźna - po przejściu kilkudziesięciu metrów większość zespołów z pewnością zawracała. Do schronu doszliśmy dopiero wieczorem, albowiem niesamowicie spowalniała nas i inne zespoły dwójka Norwegów, z których jeden sprawiał wrażenie jakby pierwszy raz miał do czynienia z liną. W przytulnym schronie nie zabawiliśmy długo, gdyż chcieliśmy jeszcze wejść na Dent D'Herens, a za dwa dni musieliśmy wrócić do kraju. Do samochodu zostawionego w Cervinii doszliśmy już w całkowitych ciemnościach bardzo zmęczeni, ale i zadowoleni ze zdobycia kolejnej góry, a przede wszystkim ze szczęśliwego powrotu.
Franciszek Wawrzuta
felieton Ryszarda M. Remiszewskiego
NOWY SPOSÓB NA OPISANIE KILIMANDŻARO
Dalibóg nie wiedziałem, co o tym sądzić. Zastanawiałem się, czy przypadkiem nie wracamy do źródeł? Jakich źródeł? Raczej do czasów, które jawiły się nam jako mroczne i pod panowaniem cenzury, gdy w centrum uwagi był powielacz, na którym dokonywało się cudów. Ale dziś, gdy wszystkiego jest pod dostatkiem i nie potrzeba niczyjego zezwolenia żeby cokolwiek wydać? A jednak - pomyślałem - wracamy do źródeł. Tylko inna jest tego przyczyna.
Rzecz będzie o książce, która jest rozprowadzana w postaci powielonej, spięta w skoroszyt lub zbindowana. Książka - zjawisko. To naprawdę dziś rzecz niecodzienna. Kazimierz Gajos przyjął inną konwencję opisania wyprawy na Kilimandżaro. Nie powiem - oryginalną, nawet zaskakującą. Nie każdego ten sposób pisania zadowoli. Jeżeli czytający będzie chciał się tylko dowiedzieć o górze, o organizacji wyprawy od strony kuchni, to zmuszony będzie odrzucić ten cały zbyteczny dla niego balast refleksji, przemyśleń, dywagacji o proweniencji politycznej. Nie pozostanie mu nic innego jak wypić sok z wyciśniętej cytryny. Dopiero wtedy doczeka się informacji, których gdzie indziej nie zdobędzie. Coś za coś, w końcu na szczyt Kilimandża nie wychodzi się bez wysiłku.
Książkę Gajosa trudno zaszufladkować, nie jest to przewodnik, nie jest pamiętnik, nie jest czysta proza, więc co to jest? To Karmel Kazimierza Gajosa. Jest tak samo realistyczny i wyniosły, jak jego opisanie Kilimandżaro. Dla niego - zaznaczam. Dla czytającego już nie, bo takim być nie musi, a nawet nie powinien. Autor ma prawo pisać dla siebie, tego nikt mu nie odbierze. Gajos korzysta z tego prawa i pisze, a przy okazji jakieś okruchy większe lub mniejsze pozostawia czytelnikowi. Chociaż zamysł ma inny, zgodził się przecież na powielanie książki, zatem taki obieg mu odpowiada. W minionej epoce nazwalibyśmy go drugim obiegiem.
Książka w zasadzie składa się z dwóch części, na więcej już bym jej nie dzielił. Pierwsza część to opisanie wyprawy, a druga praktyczna, z mapkami, planami, wykresami i słownikiem. Jedna bez drugiej obyć się nie może, czyli układ klasyczny. Co w takim razie jest w tej książce nowego? Gajos opisuje wyprawę dzień po dniu, nie szczędząc porad, racząc czytelnika refleksjami i próbując go bawić.
Przyznam - rzecz ryzykowna, nie każdemu takie opisanie będzie odpowiadało. Droga na szczyt jawi się zawsze jako wielkie przeżycie, a praktycznie jest to często męczące i nużące wejście, prawdziwa harówka, walka ze słabościami. Ja mam inne rozwiązanie, tak na wesoło - będę napotkane zwierzęta kojarzył z politykami - pisze Autor. Mamy więc menażerię z ogrodu Gucwińskich przeniesioną na scenę polityczną kraju i kawał z brodą, jak to Zeflik przodownik pracy przeistacza się w matadora i szlachtuje byka na arenie. Wśród polityków występują małpa, bawół, leopard, zebra, kameleon i niespodziewanie świstak. Dlaczego niespodziewanie? Bo to nie polityk a dyrektor parku narodowego. Takim opisaniem ryzykuje Gajos śmiesznością, ale podejmuje wyzwanie.
Oryginalność części opisowej książki polega na tym, że napisana została w postaci listu do ks. profesora Romana E. Rogowskiego - teologa, podróżnika, alpinisty, twórcy teoekologii. Gajos pisał książkę na łóżku w szpitalu, lecząc swoje słabości po wyprawie. Ten pobyt w szpitalu jest jego drugim zdobyciem Uhuru Peake. A wszystko po to, by znów móc wyruszyć w góry. Jest w tym podobny do Ks. Profesora, który w zakończeniu "Mistyki gór" pisał: I znów muszę wyruszyć w góry. W samotność pomiędzy niebem a ziemią. Zjednoczyć się z gwiazdami i wiatrem. A wszystko, czego pragnę, to szczyt przede mną, związanie liną z Drugim i czekan w dłoni. Będą prowadzić nas gwiazdy, kierować się będziemy zapachem wiatru. Będziemy się wspinać aż do świtu, w którym w blasku słońca ujrzymy "niebo nowe i ziemię nową". I nowe góry.
Część drugą książki zaczyna Gajos od kalendarium wyprawy, a potem zamieszcza mapki całego masywu Kilimandżaro i Mount Kenya. Jest diagram masywu, mapka sytuacyjna i ciekawa analiza krytyczna związana z wyprawą i aklimatyzacją. Nawet zamieszcza plan centrum Nairobi; czego nie, może się przydać i uwaga: mini słownik suahilijsko - polski!
Recenzja - recenzją, czytelnik ma prawo zapytać, po co recenzować coś czego na rynku nie ma; przypominam książka nie została wydana drukiem. Kazimierz Gajos miał prawo napisać swoją książkę, nie wydał jej drukiem, bo takie są realia. Książka jednak jest na rynku, co prawda ułomnym i można ją nabyć po kosztach kserowanego papieru. Jeżeli jest dostępna to mam i ja prawo ją zrecenzować.
Obok Kazkowego Kilimandżaro tak sobie obojętnie przejść się nie da. Czy warto wydać parę złotych na taką nietypową książkę? Osąd pozostawiam czytelnikom. Starałem się tylko zwrócić uwagę na pewne zjawisko, które być może z czasem nie będzie czymś niezwykłym. Na początku pytałem, czy książka Kazimierza Gajosa - kolegi przewodnika i człowieka gór jest powrotem do źródeł? Pytanie ma swój sens, lecz ja na nie odpowiedzi jeszcze nie mam.
Na stronie tytułowej książki zamieszczony został cytat z "Alpinizmu" Macieja Popki, ostatnie jego zdanie brzmi: Wiele dróg prowadzi na każdy szczyt i różnymi sposobami można uprawiać alpinizm - rzecz w tym, abyś wybrał, znalazł ten, który Ci najbardziej będzie odpowiadał.
Kazimierz Gajos swoją drogę znalazł i prezentuje ją czytelnikowi.
Ryszard M. Remiszewski
Kazimierz Gajos: Dularowe śniegi na Kilimandżaro, Gliwice 2004, A4, s. 55. Promocja książki odbyła się 16-17 stycznia 2004 r. w ośrodku "Pod Śnieżnicą" u ks. Jana Zająca.
ZBLIŻA SIĘ WIELKI JUBILEUSZ SUCHEJ BESKIDZKIEJ
Znany krajoznawca i badacz historii oraz toponomastyki Beskidów - Aleksy Siemionow tak napisał kilkanaście lat temu:
...Żyjemy w czasach coraz dynamiczniej rozwijającej się cywilizacji. Niemałe z tego tytułu odnosimy korzyści i udogodnienia, ale równocześnie musimy płacić haracz w postaci coraz większego, zarówno fizycznego jak też psychicznego zmęczenia, na skutek oderwania się od dawnych, naturalnych warunków egzystencji i zawrotnego tempa współczesnego życia. Toteż coraz częściej ludzie odczuwają potrzebę zarówno fizycznego jak i psychicznego odsapnięcia, tak nieodzownego naszym ciałom i umysłom. Taką potrzebą należy tłumaczyć chęć cofania się myślą w dawne czasy. Potrzeba takiej retrospekcji w różne dziedziny życia i działania ludzkiego nie omija turystyki. Dlatego coraz bardziej interesują nas aspekty tych rodzajów ludzkiej działalności w przeszłości...
Odzwierciedleniem powyższych myśli jest nowe zjawisko w czasopiśmiennictwie górskim a szczególnie na łamach przewodników i monografii turystyczno-krajoznawczych. Coraz częściej i coraz więcej na księgarskich półkach pojawia się książek "zapatrzonych" w historię, a więc traktujących o dawnych i najdawniejszych dziejach pojedynczych miejscowości czy całych regionów.
W 2005 roku Sucha Beskidzka obchodzić będzie jubileusz 600-lecia. Powszechnie ceniony i wybitny znawca historii tej ziemi - Jerzy Henryk Harasimczyk od 1999 roku wydaje jedną po drugiej, monografię miasta i okolic. A że omawiana książka nawiązuje przede wszystkim do przeszłości, nie przypadkiem na jej tytułowej stronie można przeczytać: PRZEWODNIK HISTORYCZNY 1405-2005.
Poetyczne kolorowe zdjęcie wykonane przez autora na stronie tytułowej sporządzone z dolnej części stoków Mioduszyny (638 m) tuż nad Skawą, przedstawia ujście Stryszawki do rzeki Skawy. W perspektywie doliny Stryszawki dostrzeżemy na lewo nieco przysłonięty drzewami zabytkowy zespół klasztorno-kościelny, a obok suski szpital - wszystko to na stokach ulubionej nie tylko przez Krakowian Magurki (872 m). W dali rysuje się charakterystyczny garb Pykowicy (605 m) oraz odległe stąd wzniesienia Pasma Pewelskiego w Beskidzie Średnim. Po stronie prawej stoki Lipskiej Góry (631 m) opadają nad Stryszawkę w rejonie stacji kolejowej w Suchej Beskidzkiej.
Specjalnie szczegółowo odniosłem się do tego fragmentu krajobrazu, gdyż z Suchą jako miastem a także z jej okolicami wiążą mnie od wielu lat kontakty i wspomnienia bardzo osobiste.
Szczęśliwą jest Sucha posiadająca na swoim terenie twórców tak wrażliwych i kompetentnych, a sercem piszących jej historię. O historycznym charakterze monografii zaświadcza prawie cała jej treść. Najwięcej miejsca poświęcił autor suskiemu zamkowi oraz zespołowi klasztorno-kościelnemu nie zapominając wcześniej o ogólnym rysie historycznym oraz dziejach suskiego godła.
Zaproponowany w poprzedniej książce J. H. Harasimczyka ("Sucha Beskidzka i okolice"-1999) szlak miejski po zabytkach i osobliwościach miasta został teraz rozwinięty i poszerzony a opisy turystycznych szlaków w otoczeniu miasta oraz w dość znacznym od Suchej Beskidzkiej oddaleniu jedynie ugruntowują atrakcyjność turystyczno-krajoznawczą tych okolic.
Jerzy Henryk Harasimczyk podążając za aktualnymi trendami w turystyce i rekreacji w ogóle, zaproponował w książce także kilka tras rowerowych oraz narciarską przygodę z tymi okolicami. Nie przypadkowo na docelowy punkt wędrówki na nartach sugeruje Mucharz - najdawniejszą kolebkę osadnictwa w dolinie Skawy, w miejscach uświęconych obecnością św. Wojciecha. A więc raz jeszcze zwrot ku historii...
Bogata literatura pozwoli czytelnikom pogłębiać wiedzę o dziejach i współczesności Suchej Beskidzkiej - wkrótce już dostojnego jubilata.
Urozmaicona pozostaje graficzna forma książki z rozmaitością fotografii czarno-białych i kolorowych. Na wewnętrznej okładce rzuca się w oczy okolicznościowa pieczątka z sentencją: OCALIĆ OD ZAPOMNIENIA, a we wstępie do monografii J. H. Harasimczyk napisał m.in.:
...Dzieło to przyczyni się do godnego zaprezentowania tradycji i wartości kulturowych i piękna Ziemi Suskiej...
Nie mam żadnych wątpliwości, że już się przyczyniło, a aktywnością w tym względzie dał autor przykład, jak całą sprawą w praktyce trzeba dalej realizować.
Andrzej Matuszczyk
SUCHA BESKIDZKA - Przewodnik historyczny 1405-2005, P.U.W. "Roksana", Krosno 2001 rok
Ety Zaręby opowieść Bieszczadach
Eta Zaręba, krakowska plastyczka, zaczęła swą podróż po świecie (a zwiedziła już Azję i Afrykę) od Bieszczadów i oczarowana nimi ciągle w te góry powraca. O tej jej bieszczadzkiej fascynacji najdowodniej, a nadto nad wyraz pięknie, zaświadcza jej album Bieszczady, wydany ostatnio przez Księgarnię Akademicką LIBRA w Rzeszowie.
Choć książka to niewielkiego formatu, przecież jednak zawiera - rzec można - esencję doświadczeń i wrażeń bieszczadzkich nie tylko Autorki, ale i wszystkich, którzy po tej przedziwnej krainie wędrowali. Fotografie, zebrane w albumie, dają przejmujące świadectwo niedawnych, a jakże już odległych, czasów, w których - na naszych oczach - ginęły jedne elementy bieszczadzkiego krajobrazu kulturowego, jak na przykład cerkwie, trwali i przemijali - całym swoim jestestwem związani z tymi górami - bieszczadnicy, inne zaś trwały i ewoluowały.
Obiektyw Autorki wyłuskuje z górskiego krajobrazu mniejsze i większe jego elementy. Po obejrzeniu ostatniej karty tego niewielkiego albumu ma się nieodparte wrażenie, iż poznało się te góry wzdłuż i wszerz, we wszelkich przejawach ich przyrody oraz bytu związanego z nimi człowieka. To zasługa wielkiego artyzmu wykonanych przez Etę Zarębę fotografii, jej wysokiego kunsztu fotograficznego.
Prezentowany album jest opowieścią pisaną nie tylko obiektywem, ale także słowem, które - pomieszczone na wstępie książki - zawiera swoiste, bieszczadzkie credo Autorki.
O ile zawartość albumu - zdjęcia oraz opracowanie graficzne - ocenić wypada jak najwyżej, o tyle zastrzeżenia budzi koncept okładki, z której, gdyby nie widniejący na niej tytuł,. zaiste trudno byłoby domyśleć się, że jest to album pokazujący Bieszczady czy w ogóle jakiekolwiek inne góry.
Bieszczady Ety Zaręby można i trzeba polecić wszystkim miłośnikom tych gór!
Wiesław A. Wójcik
Eta Zaręba, Bieszady, Rzeszów 2003, ss. 96, Księgarnia Akademicka LIBRA.
HERBATA TYBETAŃSKA
Wracaliśmy, idąc noga za nogą przez krainę Magarów, po zakończeniu prac geofizycznych w dolinie Kali Gandaki w Nepalu. Pomimo tego, że czas był grudniowy, słońce przypiekało niemiłosiernie, a usta stawały się całkowicie zaschnięte.
Posuwaliśmy się z Grzegorzem wolno na końcu długiego węża karawany wyprawowej. Było to zaledwie parę dni po naszym powrocie z krótkiego wypadu w góry. Pomiary geofizyczne, które wykonywaliśmy w Tatopani i codzienne życie obozowe zaczęły trącić nudą, więc na ich zakończenie zaplanowaliśmy wyjście na przełęcz Dhaubugi-La w łańcuchu górskim opadającym w kierunku południowo-wschodnim z masywu Dhaulagiri. Z tej przełęczy zamierzaliśmy wyjść na jeden z dwu pięciotysięcznych szczytów, pomiędzy którymi leżała przełęcz. Cel naszej wycieczki został wybrany z mapy, której dokładność odwzorowania była daleka od przyzwoitej.
Nasza niewielka grupka "prowadzona" przez przewodnika wyprawy Ngodupa dotarła do herbaciarni w Ghasa, gdzie nasz sirdar wynajął na tragarzy dwu miejscowych pasterzy kóz, którzy podobno dobrze znali ścieżki wyprowadzające na przełęcz już z Ghasy. Według naszej mapy, aby dojść na przełęcz należałoby kontynuować drogę szlakiem karawanowym do Kalopani - o jakieś pół dnia drogi dalej na północ. Tak więc chętnie skorzystaliśmy z tej okazji.
Ścieżka wiła się pośród sosen i drzewiastych rododendronów. Po południu wyszliśmy na hale, na których z rzadka rozrzucone, pozbawione dachów kamienne szałasy oczekiwały na pasterzy, którzy mieli się tu zjawić z trzodami dopiero następnej wiosny. Rozbiliśmy nasze namioty na wysokości, jak wynikało z naszej mapy, około 4000 m. Zbocza tych gór, opadające w dolinę rzeki Kali Gandaki były dość strome, utworzone przez łuskowato ułożone warstwy zmetamorfizowanych łupków, dość ostre krawędzie wychodni tych skał układały się w kształt turniczek. Podejście do góry było więc tyle zróżnicowane, co uciążliwe.
Dopiero kolejny dzień, gdy ścieżynka stała się zupełnie niewyraźna pośród zrudziałych traw, okazało się, że chłopcy od kóz mieli mizerne pojęcie o drodze dojściowej na przełęcz. Zdecydowali się poprowadzić na nią przez pięciotysięczny szczyt Dhaubugi, jednak od wysokości około 4500 droga na szczyt prowadziła po zlodowaciałym śniegu. Thakalscy tragarze ubrali więc na nogi tenisówki, dotychczas noszone w koszu, a sahibowie przypięli raki.
Wicek z Jurkiem - jedyni którzy znali się na technice wspinaczkowej - poręczowali kilkudziesięciometrową liną drogę naszej wspinaczki po śniegu i asekurowali tragarzy wolno posuwających się w swoich tenisówkach. Zwijanie i rozwijanie jedynej liny bardzo spowolniło nasze posuwanie się w górę. Szczyt bardziej był wyczuwalny niż widoczny, jednakże wydawał się ani trochę nie przybliżać. Na nocleg musieliśmy sporo zejść poniżej naszej wytyczonej drogi, aby znaleźć płasienkę na rozbicie naszych dwóch namiocików. Tragarzy wyposażyliśmy w kurtki puchowe i anoraki, bowiem musieli przespać się przy ognisku na posłaniu z gałęzi rododendronów, pod załomem skalnym.
Rano wypłaciliśmy należność tragarzom za całość umówionej trasy, dodaliśmy i premię, gdyż długo musieliśmy ich namawiać do opuszczenia nas, a dzielni chłopcy za nic nie chcieli nas zostawić samych. Czułem się tego ranka okropnie, dawała mi się we znaki choroba wysokościowa, Wicek z Jurkiem i Grzegorzem wybierali się na szczyt, ja byłbym dla nich tyko ciężarem opóźniającym marsz. Zostałem więc z Ngodupem, który gotował herbatę i opowiadał mi o Tybecie, Tybetańczykach, ich losie i kulturze. Mając przed sobą mur wieloszczytowej Nilgiri, piłem herbatę, wystawiałem twarz do słońca i wsłuchiwałem się w historie opowiadane przez Ngodupa. Po południu wędrowcy powrócili ze swojego pierwszego pięciotysięcznika. Ja już na tyle doszedłem do siebie, że przyłączyłem się do ich euforycznej radości z osiągnięcia celu wycieczki. Po chwili spakowaliśmy nasz niewielki obozik i ruszyliśmy w dół. Zanocowaliśmy znowu na hali pośród szałasów. Rano spostrzegliśmy, że namioty przykryte są warstwą śniegu, a przestrzeń dookoła nich jest równomiernie biała. Przez gęstą mgłę przebijała się wątła słoneczna poświata. Ngodup jakby zapadł się w siebie.
- Nie przejmujcie się, ja was stąd wyprowadzę - rzekł Grzegorz, pykając swą nieodłączną fajeczkę. Czuł się on szczególnie dobrze w terenie, gdzie orientacja dla zwykłego śmiertelnika była trudna. Ruszyliśmy więc w dół, najpierw po zalodziałych i śliskich trawkach, po których stąpaliśmy w rakach na nogach. Po jakimś czasie wyszliśmy z mgły, śnieg się skończył i znaleźliśmy się na błotnistej ścieżce pośród kosówki rodonderonowej. Rozluźnienie uwagi skończyło się dla mnie bolesną kontuzją, gdy upadłem na błotnistej ścieżce, przywalony ciężkim worem transportowym. Z opresji wybawił mnie Jurek, wracając się po mnie i przejmując ode mnie wór. Przy jego pomocy i dzięki kijkom narciarskim powoli dotarłem do Ghasy.
W herbaciarni odbywało się radosne przyjęcie naszej grupy przez cała wioskę. Bowiem matka naszych tragarzy zganiła ich, że pozostawili sahibów samych w górach w obliczu zmiany pogody. Na nic zdały się tłumaczenia, że to właśnie sahibowie zażyczyli sobie, aby tragarze powrócili do wioski. Matka wytłumaczyła chłopcom, że brak rozsądku u sahibów jest powszechnie znany, a więc obowiązkiem ich towarzyszy jest nie opuszczanie głupców w trudnej sytuacji. Prawie przez całą noc trwał festiwal w ciasnej herbaciarni, półleżąc na twardej pryczy spijałem gęste toasty rakszi , zagryzając gryczanym podpłomykiem grubo posmarowanym miodem. Nic więc dziwnego, że zarówno moja noga jak i ja sam poczuliśmy się rano dobrze.
Po kilku dniach od tamtej chwili, maszerując w dół Kali Gandaki, dostaliśmy się w krainę Magarów. Jak już wspomniałem, wlokłem się na końcu karawany (noga jednak trochę dawała o sobie znać) wraz z towarzyszącym mi Grzegorzem. Wspólnie dyżurując w trakcie całej ekspedycji, odpowiadaliśmy sobie charakterologicznie i mieliśmy podobny punkt widzenia na świat, który nas otaczał. Zmęczeni zatrzymaliśmy się przed szałasikiem.
- Tea, Sir? - zapytał drobny Nepalczyk, który z nieodłącznym uśmiechem wynurzył się z szałasu.
- Kalo czja - zamówił Grzegorz.
Przycupnęliśmy przed szałasem, mając nadzieję, że zaraz dostaniemy szklaneczki herbaty bez mleka, bo ta zwyczajowo podawana nam się już znudziła. Siedzimy sobie tak przed chatką i z trudem przełykamy ślinę. Wychodzi Nepalczyk z rozpromienioną miną.
- Sir, kalo czja?
- Yes, kalo czja! - odpowiada uprzejmie Grzegorz.
Minęła znowu spora chwila i wszystko zaczyna się od początku.
- Kalo czja?
-Kalo czja, do cholery, byle szybko! - równocześnie z Grzegorzem wyrzuciliśmy z siebie.
Teraz wszystko potoczyło się błyskawicznie. Chłopak przynosi dwie szklaneczki z ciemnym napojem i z przymilnym uśmiechem nam podaje. Nie zastanawiając się, równocześnie wlewamy płyn do ust, prawie jednym haustem.
- Ty, co to było? - pyta Grzegorz. W ustach pozostał smak bulionu. Wargi oblizujemy z tłuszczu. TO BYŁA HERBATA TYBETAŃSKA! Czarna herbata wymieszana z jakimś tłuszczem (powinna być z masłem jaka) i z odrobiną soli. Dobrze nam zrobiła.
- More, Sir? - pyta Nepalczyk.
- Yes, two more!
Następne herbatki piliśmy już z należną tybetańskiemu napojowi uwagą.
Po dwudziestu latach wędrowałem z żoną po himalajskich szlakach. Zostaliśmy zaproszeni do chaty brata naszego tragarza Galbu. W czasie krótkiej wizyty, po oswojeniu się z półmrokiem panującym we wnętrzu chaty, asystowaliśmy całemu procesowi przygotowania herbaty tybetańskiej. Szwagierka Galbu w naczyniu podobnym do masielnicy pracowicie "ubijała" herbatę z roztopionym masłem jaka. Aby herbata miała konsystencję roztworu koloidalnego i uzyskała właściwy smak trzeba dość długo męczyć się z "ubijaniem". Półlitrowy garnek tej herbaty wypiłem z wielkim smakiem. Zrozumiałem wtedy dlaczego w krainie Magarów tak długo oczekiwaliśmy na przyniesienia zamówionych kalo czja.
Józef Biedruń
GARB GIELNIOWSKI
Zręczniej można chwalić uroki gór wyniosłych, stromych i urwistych. A te moje, znaczy długi wał Garbu Gielniowskiego, raczej niski i rozległy, kurtuazyjnie zaliczany do północnego obrzeżenia Gór Świętokrzyskich. Ale stąd prawie do Bałtyku wszędzie płasko jak na stole.
Jadąc samochodem z Warszawy drogą E-7 do Krakowa, przecina się wschodnie ramię Garbu. Już od Szydłowca czernieje na horyzoncie jakby długa grobla. Łudząco przypomina klif lądu na styku z morzem. Droga wznosi się podjazdem na wzniesienie Pogorzałe. Potem opada w dolinę rzeki Kamiennej. Kotlinę wyścielają liczne dzielnice Skarżyska. Częste podjazdy sygnalizują teren Krainy Świętokrzyskiej.
Miano garbu w tym przypadku użyto trochę na wyrost. To nie jedyna wypukłość, a sporo bochenkowato wygładzonych kopców, łączonych zwałami moreny ułożonej równoleżnikowo. Drugi człon nazwy, to przymiotnik dzierżawczy od nazwy osady Gielniów pod Drzewicą. Patrząc od północy, Garb imituje wielki szaniec strzegący przejścia z równin Mazowsza na zalesione wyżyny kieleckie.
Dominująca wyniosłością wschodnia krawędź Garbu rozpoczyna się progiem tektonicznym w skarżyskiej dzielnicy Górna Kamienna. Stok dźwiga się na kulminację 325 m. Blisko stąd biegnie tranzytowa droga E-7. Na zachód pasmo Garbu formuje jakby wielki rogal. Przeciwny kraniec starych gór spłaszcza się i zanika koło Gowarczowa,
Stąd na północ i na zachód widoczne fałdy pagórków należących do Wzgórz Opoczyńskich. Ich królową uznano kopiec Diablej Góry (285 m). Górę sławi się jako miejsce patriotyczne, cel adoracji kultowej, a także miejsce praktyk satanistycznych. Rezerwatowe rumowisko wzgórza otacza etologia pokoleniowych przekazów o wartościach rażąco odbiegających od realiów historycznych i rozsądku.
Swoistym sutkiem piersiowym koronki wzgórz jest Altana (408 m) podparta od północy pagórem Cymbra (578 m) w środkowej partii Garbu. Pagór nie odpowiada definicji turni. To jednak najwyższa i najdalej wysunięta kulminacja na północ od Tatr w głąb kraju. Dopiero na skraju Pojezierza Mazurskiego, w pobliżu Ostródy, teren unosi się ponad monotonny horyzont.
Wypiętrza się Góra Dylewska (512 m) i pomniejsze jej siostrzyce. Ostatnio lansuje się narciarskie uroki moren wokół Gołdapi. Wymienia się Szeską i Tatarską. I tak obie przerasta odległa Wierzyca (329 m) na Pojezierzu Kaszubskim.
Linią walcowatego Garbu przebiega umowna granica naturalnego porostu jodły i modrzewia polskiego. Czasem odleglejsze enklawy tych drzew nie przeczą ustaleniom dendrologów.
Cała Altana od podnóży do wierzchołka okrywa się zwartym posiewem młodej i dorodnej jedliny. Przez to traci na widowiskowości. W partii, szczytowej pozostawiono jedynie polankę wielkości boiska do piłki siatkowej.
Polanka w dodatku jest zagracona. Z gruntu sterczą betonowe szklanki po dawnej wieży triangulacyjnej lub obserwacyjnej, którą roztrzaskał piorun i powaliła burza. Pośrodku słupek znaku pomiarowego. Na skraju słupki zdewastowanego ogrodzenia po ogródku meteorologicznym. Obok nowe wylewki betonu pod mocowanie podpór stalowej wieży obserwacyjnej, ale nie dla turystów. W porach zagrożenia pożarowego lasów, w jej gondoli dyżurują obserwatorzy leśni.
Wzgórza Garbu, przesadnie zwane górami, to również tereny, gdzie można zbierać punkty na Górską Odznakę Turystyczną (GOT). Miejscowe przejścia regulaminowe, to też ewenement, należą do najbardziej wysuniętych na północ w kraju. W poprzednim spisie wycieczek zamieszczano je w ostatniej grupie na samym końcu wykazu. Końcowe pięć przejść leży w obrębie Garbu. Są to wejścia na opisaną Altanę, na Skłobską Górę, Piekiełko Niekłańskie, na Kamieniarską Górę i niepozorne wzgórze Guzdek pod Przysuchą. Przejścia są zwykle monotonne i długie. Przez to dodają punktacji. Na pierwsze trzy wzniesienia doprowadzają znaki pieszych szlaków nizinnych. Na Kamieniarską i Guzdek trzeba iść według orientacji odczytów z planu terenu, A dostępne plany topograficzne grzeszą niedbalstwem wykonania, brakiem aktualizacji, w skali do stu lub jeszcze mniejszej.
Przewodnim szlakiem pieszym Garbu jest od dawna popularny barwy niebieskiej. Pisze się i mówi, że biegnie ze Skarżyska. Realnie rozpoczyna się sporo wyżej na północ od miasta we wsi Pogorzałe. W połowie wsi dobry punkt widokowy i jedyny na 50. km znakowanej trasie do Końskich. Na południu widać stąd znacznie oddaloną panoramę podkieleckich pasm górskich. W centralnym miejscu sinieje miniaturka Łysogór z wieżą przekaźnika TV na świętym Krzyżu. Miejscowi ludzie zapewniają, że czasem bywają widoczne pokrycia dachowe tamtejszego opactwa. Ale to chyba mało prawdopodobne z uwagi na 40. km odległość.
Długie przejście wsią doprowadza do lasu i dalej monotonną przecinką do polany Ósemka. Tam pod jodłami starannie architektonicznie urządzony autentyczny cmentarz partyzantów z lat wojny. W rzędach 54 mogiły poległych żołnierzy pododdziałów Armii Krajowej. Miejsce kojarzy się z symbolicznym mauzoleum ofiar Tatr na stokach Osterwy po słowackiej stronie. Tamten cmentarz jest symbolicznym a tutaj mamy zjawisko autentyczne. W literaturze cmentarz bywa błędnie lokowany na oddalonej Skarbowej Górze.
Na polance zwornik znakowanych szlaków. Kończy się czerwony doprowadzony spod Szydłowca. Odchodzi żółty oprowadzając wokół Skarżyska. Dla obcego piechura ten żółty wypada bardzo przeciętnie. Za to dostarcza grozy w miejscach martyrologii wojennej. Na Brzasku bratnia mogiła 760 bezimiennych ofiar, na Borze pogrzebano 360 ofiar. Na Baranowskiej Górze podobnie. Znaki szlaku pomijają wielotysięczny cmentarz jeniecki na Ptaszowisku w Jastrzębi koło Bliżyna. Przechodząc Garb wzdłuż często napotyka się przy szlaku lub pomija w pobliżu liczne upamiętnienia zdarzeń wojennych,
Przez następne 20 km szlaku przechodzi się leśnymi drogami gospodarczymi. Wokoło naturalny porost leśny ze zwartym podszyciem. Najpierw dominuje jodła, zjawiają się modrzewie, dalej sosnowa monotonia ściółkowa. Spotyka się rosłe drzewa rażone piorunami. Miejscowi mówią, że zostały odstrzelone jak zwierzyna. Sosny zabliźniają rany, jodły usychają.
Znaki doprowadzają pod uroczysko Piekiełko Niekłańskie. To wyniosłe wzgórze uznano pomnikiem przyrody, zarazem rezerwatem geologicznym, widoczne odsłonięcia wychodni piaskowca szydłowieckiego. Wysokie filary nakrywają skalne parapety. Skutek odwiecznego procesu erozyjnego. Wymycia tworzą gzymsy, podpory i korytarzyki. Skałki łudząco imitują przed potopowy świat monstrualnych gadów, upiory i stwory satanistycznego świata ułudy, fantazyjne skałki tworzą wielkie organy, na których wiatry tworzą muzykę hymnów pochwalnych. Audytorium koncertowe stanowią już nieliczne stare dęby.
Obszar Garbu leży w obrębie Staropolskiego Zagłębia Przemysłowego. Wiedziano, że niskie pagóry kryją pokłady surowców mineralnych. Plądrowano za rudami żelaza, za glinkami i kamieniem budowlanym. Powstawały liczne ośrodki hutnicze. Przetrwały nikłe relikty nie istniejących już fabryk. Materialna chluba tych okolic dawno ustąpiła cywilizacji technicznej. Mało kto rozpoznaje echa rodzimej historii materialnej.
Trasa nie obfituje ani w punkty widokowe ani gastronomiczne, brak miejsc do spania, przejście staje się nużące jak pielgrzymka kultowa, W dolinkach zaledwie kilka enklaw prymitywnie zabudowanych. To siedliska zawsze dwu zawodowej ludności małorolnej z wiekowym zadłużeniem cywilizacyjnym. Trwający proces transformacji ekonomicznej popycha takie wsie ku naturalnej zagładzie. Obraz dożywocia z widokami na leżące odłogiem pólka bez inwentarza i poprawy zabudowy. Powróciła zmora niedostatku i tego nie można ukrywać. Puszcza odbiera mienie oddane ludności jedynie w dzierżawę.
Milczącym krokiem oddaliła się fascynacja prymitywną turystyką pieszą. Wymuszony pośpiech życia redukuje potrzebę ruchu rekreacyjnego. Nie motywuje do dystansowego chodzenia pieszego. Zapaść rozsądnych zachowań powoduje zauroczenie galopującą cywilizacją techniczną. Dominuje taka ocena położenia. Jeżeli spaść, to z wysokiego konia. Jeżeli się trudzić na bezdrożach, to za przyzwoity ekwiwalent pozytywnych doznań.
Sylwester Jedynak
ROK SCHRONISK GÓRSKICH PTTK
Realizując uchwalę XV Walnego Zjazdu Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego Zarząd Główny PTTK ogłosił okres od 04.04.2004 do 20.06.2005 r. ROKIEM SCHRONISK GÓRSKICH PTTK.
Inauguracja tego przedsięwzięcia odbyła się w dniu 3 kwietnia 2004 r. w schronisku PTTK im. prof. Józefa Grzybowskiego na Magurce w Beskidzie Małym. Witając zaproszonych gości oraz turystów, wiceprezes Głównej Komisji Rewizyjnej, wiceprezes Zarządu Oddziału PTTK w Bielsku-Bialej Jan Gorczyca przypomniał stuletnią historię schroniska.
Schronisko na Magurce zostało wybudowane przez bielską sekcję niemieckiej organizacji turystycznej Beskidenverein w 1903 r. Pierwsze schronisko było drewniane i dwukrotnie zniszczył je pożar. Na miejscu spalonego doszczętnie schroniska w 1913 r. wybudowano nowy. murowany, piękny obiekt.
II wojnę światową schronisko przetrwało w dobrym stanie, straciło jedynie część urządzenia wewnętrznego oraz wyposażenia.
W kilka dni po wyzwoleniu Bielska-Białej w dniu 18 lutego 1945 r. reaktywowany został Zarząd Oddziału Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego wspólny d1a obydwu miast. Prezesem Oddziału został Tomasz Wróbel, człowiek wielce zasłużony dla polskiej turystyki. Schronisko, jako mienie opuszczone, przekazane zostało pismem z dnia 23 kwietnia 1945 r. Starostwa Powiatowego w Białej Krakowskiej w zarząd i administrowanie Oddziałowi. We wrześniu 1946 r. obiekt został oddany do użytku turystów. W latach 1972-1973 schronisko poddano remontowi kapitalnemu. Uroczyste otwarcie schroniska po remoncie nastąpiło w dniu 17 maja 1974 r. W 2001 r. na dachu budynku zainstalowane zostały kolektory słoneczne, dzięki czemu ograniczona została emisja dymu do atmosfery, a energię słoneczną wykorzystano do podgrzewania wody,
Uroczystego otwarcia Roku Schronisk Górskich PTTK dokonał skarbnik ZG PTTK Andrzej Tereszkowski.
Sylwetkę patrona schroniska prof. Jozefa Grzybowskiego przybliżył zebranym wiceprezes ZO PTTK w Bielsku-Białej Henryk Russek, czytając wiersz napisany przez prof. Zygmunta Lubertowicza - poświęcony ś.p. prof. Józefowi Grzybowskiemu, nieodżałowanemu wielbicielowi piękna gór. Następnie Roman Skrudlik zprezentował swe wiersze poświęcone Magurce.
Witając zebranych turystów wójt gminy Wilkowice Jan Cholewa, nie krył zadowolenia z faktu posiadania na terenie gminy trzech schronisk PTTK (Magurka, Klimczok, Szyndzielnia), z czego aż dwa objęte zostały promocją w ramach Roku Schronisk Górskich PTTK.
W ramach promocji schroniska Oddział PTTK w Bielsku-Białej zorganizował Złaz Turystów. Uczestnicy Złazu w strojach przypominających nadejście wiosny przemaszerowali z dworca PKP w Wilkowicach do schroniska na Magurce. W konkursie na strój wiosenny prym wiedli uczniowie Zespołu Szkół w Bestwinie i Bestwince, Szkół Podstawowych: nr 33 i nr 38w Bielsku-Białej, Mazańcowicach, Kobiernicach, oraz Gimnazjum w Mazańcowicach. Później było ognisko i piosenki turystyczne w wykonaniu uczniów z Mazańcowic.
Oprócz wspomnianych wyżej gości, w uroczystym otwarciu Roku Schronisk Górskich PTTK uczestniczyli Członkowie Honorowi PTTK- Zbigniew Kresek, Stanisław Keller i Alojzy Szupina, komendant Komisariatu Policji w Szczyrku podinspektor Artur Capik, Zdzisław Górywoda - członek KTG ZG PTTK, Bożena Nowak - wiceprezes Spółki "Karpaty", byli gazdowie na Magurce: Kazimiera i Kazimierz Haręźlak oraz Andrzej Gajecki.
Turystów gościnnie podejmowali gospodarze schroniska Grażyna i Kazimierz Mrzyk.
Pomagali im: Henryk Kurek - dyrektor Delegatury Spółki "Karpaty" w Bielsku-Białej oraz działacze Oddziału PTTK w Bielsku-Białej.
W Złazie z okazji promocji schroniska wzięło udział ponad trzysta osób. W decydującej większości była to młodzież szkolna, którą Spółdzielnia "Pokój" z Bielska-Białej obdarowała pysznymi krówkami.
Do zobaczenia w dniu 16 maja 2004 r. w schronisku PTTK na Klimczoku.
Józef Binda
Wystawa obrazów na szkle
ks. Stanisława Wojcieszaka
MĄDROŚĆ I PIĘKNO
Centralny Ośrodek Turystyki Górskiej PTTK był już organizatorem ponad sześćdziesięciu wystaw, ale dzień 19 lutego 2004 roku zapisał się w tym dorobku czymś niezwykłym. W
"Galerii pod Ogródkiem" wystawiono 89 obrazów na szkle oraz witraży proboszcza z Ochotnicy Dolnej - ks. STANISŁAWA WOJCIESZAKA.
Zrozumieć i pokochać góry potrafi najlepiej sam góral - ta prawda w przypadku ks. Wojcieszaka sprawdza się w sposób szczególny. Urodzony w największej wsi Ziemi Limanowskiej - Słopnicach, wsi - jak to się mówi ...długiej jak miesiąc a cienkiej jak wypłata... tuż u podnóży "królowej" Beskidu Wyspowego - Mogielicy , od lat najmłodszych interesował się turystyką. Po wieloletniej posłudze duszpasterskiej w Tropiu, Dębicy i Limanowej, a więc na terenach m.in. Pogórza Strzyżowsko-Dynowskiego, Pogórza Rożnowskiego i Beskidu Wyspowego od 1991 roku jest gospodarzem parafii w Ochotnicy Dolnej. Zanim posmakował powołania do swojej obecnej głównej pasji zajmował się publicystyką. Napisał wiele artykułów, monografię wsi rodzinnej - Słopnic, zebrał i wydał cykl kazań ks. prof. Józefa Tischnera a w 1995 roku doprowadził do wybudowania w Ochotnicy Dolnej Młynnem, u stóp Gorca, kościoła pod wezwaniem Matki Bożej Jasnogórskiej.
Zafascynowanie malarstwem na szkle zawdzięcza podhalańskim twórcom. Uważa, że maluje się nie tylko ręką, ale przede wszystkim sercem, a malowanie na szkle oprócz sztuki stanowi dla niego jedną z form ewangelizacji. Za patrona tego typu malarstwa uważa się bł. Jakuba z Ulm, który pochodził z Bawarii a tworzył na terenie Bolonii w XV wieku. Początki tej dziedziny sztuki w Polsce były związane z Dolnym Śląskiem.
Zagajając otwarcie własnej, osiemnastej już, ekspozycji ks. Wojcieszak zauważył, że malowanie na szkle ma służyć do uświęcania siebie i innych. Chociaż ten gatunek sztuki był potem częściowo wypierany przez technikę oleodruku - malowanie na szkle stale pozostaje czymś ważnym, popularnym a przede wszystkim pięknym w sensie estetycznym. Dla górali obraz na szkle traktowany był za świętość, czego dowodziły przykłady takich obrazów w gospodarstwach wiejskich. W najbardziej reprezentacyjnym pomieszczeniu każdego góralskiego domu zawsze znajdowała się na ścianie specjalna listwa rozgraniczająca świętość od doczesności, a powyżej owej listwy zawieszano obrazy na szkle.
Oprócz galerii w Muzeum Tatrzańskim w Zakopanem dużo obrazów na szkle zostało zgromadzonych w tarnowskim Muzeum Diecezjalnym. Techniki malowania w tym gatunku sztuki nie da się porównać z niczym innym.
W 2001 roku ks. Stanisław namalował pierwszy obraz przedstawiający Matkę Bożą Jasnogórską z podpisem "Cały Twój". Choć uznać to można za wręcz niewiarygodne, do chwili obecnej powstało już ponad 300 obrazów na szkle oraz witraży. Na mapie wystaw zbiorowych i indywidualnych znajduje się duża część Małopolski, w tym: Kraków, Nowy Sącz, Zakopane, Limanowa, Brzeszcze, Tarnów, Poręba Wielka, Nowy Targ, Słopnice, Łącko, Stryszów, Raba Wyżna i Krościenko nad Dunajcem.
Uroczystość otwarcia wystawy w COTG PTTK zgromadziła około 100 turystów, miłośników malarstwa na szkle, przedstawicieli władz samorządowych, środowisk kościelnych, świata kulturalnego oraz świata naukowego z kilku krakowskich uczelni.
Andrzej Matuszczyk
|