Nr 65 pażdziernik-grudzień 2008 Nr 64 lipiec-wrzesień 2008 Nr 63 kwiecień-czerwiec 2008 Nr 62 styczeń-marzec 2008 Nr 61 wrzesień-grudzień 2007 Nr 60 lipiec-wrzesień 2007 Nr 58-59 styczeń-czerwiec 2007 Nr 57 październik-grudzień 2006 Nr 56 lipiec-wrzesień 2006 Nr 55 kwiecień-czerwiec 2006 Nr 54 styczeń-marzec 2006 Nr 53 październik-grudzień 2005 Nr 52 lipiec-wrzesień 2005 Nr 51 kwiecień-czerwiec 2005 Nr 50 styczeń-marzec 2005 Nr 48-49 lipiec-grudzień 2004 Nr 47 kwiecień-czerwiec 2004 Nr 46 marzec 2004 Nr 45 grudzień 2003 Nr 44 październik 2003 Nr 43 czerwiec 2003 Nr 42 marzec 2003 Nr 41 grudzień 2002 Nr 40 październik 2002 Nr 39 czerwiec 2002 Nr 38 marzec 2002 Nr 37 grudzień 2001 Nr 36 wrzesień 2001 Nr 35 czerwiec 2001 Nr 34 marzec 2001 Nr 33 grudzień 2000 Nr 32 wrzesień 2000 Nr 31 maj 2000 Nr 30 marzec 2000 Nr 29 grudzień 1999 Nr 28 październik 1999 Nr 27 lipiec 1999 Nr 26 marzec 1999 Nr 25 grudzień 1998 Nr 24 wrzesień 1998 Nr 23 czerwiec 1998 Nr 22 marzec 1998 Nr 20-21 grudzień 1997 Nr 19 wrzesień 1997 Nr 18 czerwiec 1997 Nr 17 marzec 1997 Nr 16 grudzień 1996 Nr 15 wrzesień 1996 Nr 14 czerwiec 1996 Nr 13 grudzień 1995 - luty 1996 Nr 12 listopad 1995 Nr 11 sierpień 1995 Nr 10 maj 1995 Nr 9 styczeń-luty 1995 Nr 8 grudzień 1994 Nr 7 listopad 1994 Nr 6 sierpień 1994 Nr 5 maj 1994 Nr 4 luty 1994 Nr 3 grudzień 1993 Nr 2 września 1993 Nr 1 maj 1993
|
Spis treści Gazety Górskiej nr 1/50 R 13 STYCZEŃ - MARZEC 2005
str. 1-2
50. numer Gazety Górskiej (fot. 1 arch. repr. 1) –Zbigniew Kresek
str. 2
List gratulacyjny – Janusz Zdebski
List gratulacyjny –Marek Staffa
50 lat Tatrzańskiego Rajdu Narciarskiego –Wojciech Biedrzycki
str. 3
Jubileusz GOT: obawy i nadzieje (fot. 1 arch.) –Andrzej Matuszczyk
str. 4
Wszystko o Bieszczadach (fot. 2; J. Flach, arch., repr. 1) – Jolanta Flach
Nowi dyrektorzy parków –jof
Prezydencka rezydencja w Wiśle –Red.
str. 5
Goralenvolk – prawda i mity (fot. 1) –Adam Jonak
str. 6
Przed Walnym Zjazdem PTTK (fot. 2; arch. G. Siba) –Jerzy W. Gajewski
str. 7
Przed Walnym Zjazdem PTTK (fot. 2; arch., J. Kapłon) –Marek Staffa
str. 8
3 maja – świętem GOT –JO
Roku Schronisk ciąg dalszy –JO
PTTK właścicielem budynków Centralnego Ośrodka Turystyki Górskiej –(ZK)
Raptularz –Janusz Konieczniak
str. 9
Glorieta pod sosnami (fot. 2; arch, K. Wojtasiński) –Krzysztof Wojtasiński
Babiogórska karczma STYRNOL (fot. 2; J. Pajewski, P. Krzywda) –Urszula Janicka-Krzywda
Raptularz –Janusz Konieczniak
str. 10
Pedzle dobre na wojnę (fot. 1 arch) –Ryszard M. Remiszewski
50 lat Tatrzańskiego Rajdu Narciarskiego – cd. Wojciech Biedrzycki
str. 11
Tarnica (fot. 1 J. Flach) –Jolanta Flach
Z kroniki zmarłych:
- Krystyna Behounek –jof
- Janina Czech-Kapłanowa –jof
- Emil Kowalczyk –jof
str. 12
Tarnica – dokończenie
Krzyżówka dla powsinogów – opr. Krzysztof Wojtasiński
Tu kupisz Gazetę Górską
Stopka redakcyjna
wkładka
Papież Jan Paweł II
|
PAPIEŻ JAN PAWEŁ II
1920-2005
miłośnik gór. turysta górski, członek honorowy Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego
Źródło
Zatoka lasu zstępuje
w rytmie górskich potoków ...
Jeśli chcesz znaleźć źródło,
musisz iść do góry, pod prąd.
Przdzieraj się, szukaj, nie ustepuj,
wiesz, że ono musi tutaj gdzieś być -
Gdzie jesteś, źródło?... Gdzie jesteś, źródło?!
Cisza...
Strumieniu, leśny strumieniu,
odsłoń mi tajemnicę
swego początku!
(Cisza - dlaczego milczysz?
Jakże starannie ukryłeś tajemnicę twego początku.)
Pozwól mi wargi umoczyć
w źródlanej wodzie
odczuć świeżość,
ożywczą świeżość.
Jan Paweł II
(z Tryptyku Rzymskiego)
|
50. numer "Gazety Górskiej"
Pierwszy numer Gazety Górskiej ukazał się w maju 1993. Tak się złożyło, że byłem autorem artykułu wstępnego p.t. Centralny Ośrodek Turystyki Górskiej PTTK w Krakowie. Zaopatrzyłem go nadtytułem Wszystko o górach – wszystko dla gór; od tego dnia zdanie to stało się hasłem programowym COTG, od 2. numeru jest stałym elementem winiety tytułowej Gazety, umieszczone jest także na czołowej ścianie sali konferencyjnej Ośrodka.
Gazeta – informator COTG PTTK w Krakowie, podobnie jak i sam ośrodek, była autorskim pomysłem Edwarda Moskały. Był jej pomysłodawcą, inicjatorem i pierwszym – od nr 1. do 11., czyli do swej śmierci w sierpniu 1995 roku – redaktorem naczelnym i autorem większości tekstów. On także wybrał format pisma: A3, czyli gazetowy, mimo że nie była to przecież gazeta. Kiedy wyrażałem wątpliwość, czy format nie powinien być inny (bo akurat w tym czasie czasopisma zmieniały format na mniejszy, bardziej poręczny) Edek rozłożył makietę w skali 1:1 i powiedział: „taka właśnie ma być gazeta; żebyś cały mógł się nią zasłonić...”. Moskała bowiem lubił robić rzeczy wielkie (nawet w dosłownym znaczeniu). Rok temu w zespole redakcyjnym zastanawialiśmy się, czy jednak nie zmniejszyć formatu; stanęło na tym, że – szanując wolę założyciela - utrzymamy ten wymyślony przez niego. Ośrodek był już wyposażony w komputerowy sprzęt i program do składu drukarskiego, ale naczelny pisał swoje teksty na małej maszynie do pisania marki Łucznik, siedząc nie przy biurku, lecz zgięty w pół na fotelu przy niskim stoliku typu „jamnik”. Podjęcie inicjatywy wydawania własnego pisma było zarówno dla niego, jak i jego współpracowników, przysłowiowym „skokiem na głęboką wodę” – żaden z nich nie miał przecież profesjonalnego przygotowania redakcyjnego. Tak też jest zresztą i dziś, choć po 13 latach możemy się już chyba uważać za profesjonalistów.
Kiedy, po śmierci Moskały, w styczniu 1996 zasiadłem na fotelu dyrektora Centralnego Ośrodka Turystyki Górskiej, z woli członków zespołu redakcyjnego zostałem także redaktorem naczelnym Gazety. Cieszę się, że – pomimo rozmaitych trudności i przeciwności losu – udało nam się doprowadzić pismo do pięćdziesiątego, jubileuszowego numeru, przy niezmienionym w swoim trzonie składzie zespołu redakcyjnego i grona współpracowników.
Gazeta Górska, mimo że nazwana „informatorem COTG PTTK w Krakowie”, od początku stawiała sobie cele znacznie przekraczające funkcję biuletynu organizacyjnego. Miała być – i ośmielamy się mniemać, że jest – pismem trzymającym rękę na pulsie turystyki górskiej, poruszającym problemy turystyki i gór, będącym forum wymiany poglądów, a także kroniką dokonań PTTK oraz innych organizacji i instytucji związanych z górami, inicjującym pożądane dla turystyki górskiej działania organów i jednostek PTTK, upowszechniającym model turystyki górskiej uprawianej w zgodzie z naturą i kulturą. Nie mamy ambicji krzewienia wiedzy o górach, od tego są przewodniki, roczniki (choćby bratnie „Wierchy”), monografie, a także kilkanaście ukazujących się w Polsce kolorowych czasopism o tematyce górskiej; nie mamy ani zamiaru, ani możliwości z nimi rywalizować. Mogłoby oczywiście naszej Gazety nie być, zwłaszcza od czasu, kiedy po długiej przerwie zaczął się ukazywać Gościniec PTTK, ale póki mamy wiernych Czytelników (a mamy ich ok. tysiąca), czujemy się zobowiązani wobec Nich i uważamy, że nie możemy Ich zawieść.
Węzłowe sprawy turystyki górskiej zajmowały zawsze sporo miejsca na naszych łamach. Zacytujmy tylko kilka tytułów: Do kogo należą górskie szlaki? (nr 11/1995), Nie zabijajmy gór i Schroniska górskie- jakie są? (nr 12/1995), Olimpiada 2006 – oczekiwany przełom czy nieziszczalne marzenie? (nr 15/1996), W górach ciaśniej (nr 17/1997), Szlak do Europy i Wojna w Tatrach (nr 24/1998), Zmiany w regulaminie GOT (nr 26/1999), Bliżej Słowacji (nr 27/1999), Upiększanie gór (nr 28/1999), Cmentarz ofiar gór czy panteon zasłużonych? (nr 29/1999), Bacówki PTTK – potwierdzenie czy zaprzeczenie idei? (nr 29/1999), Alarm dla górskich szlaków!”(nr 32/2000) i Alarm dla górskich szlaków trwa (nr 39/2002) , Nowa Europa – szanse i zagrożenia (nr 35/2001), Po XV Walnym Zjeździe PTTK (nr 37/2001), Bezpieczne góry (nr 47/2004) etc. Sporo miejsca poświęcaliśmy jubileuszom oddziałów, klubów i kół PTTK, sylwetkom działaczy (których popularyzowaliśmy także publikując w kolejnych numerach 30 karykatur Działacze górscy w karykaturze T.Byczkowskiego), schroniskom górskim, szlakom, zawiłym problemom regulaminu GOT, działalności Komisji Turystyki Górskiej i Komisji Turystyki Narciarskiej ZG PTTK. Gazeta wspierała także twórczość literacką naszych Kolegów w formie wkładek literackich zawierających wspomnienia z górskich wypraw. W stałej rubryce Wiersze o górach drukowaliśmy zarówno klasyków, jak i mniej znanych i uznanych twórców. W rubryce Loża szydercy biczem satyry smagaliśmy nonsensy i bzdury (narażając się niejednokrotnie PTTK-owskim i innym notablom). Wydaliśmy także dwa numery specjalne: w 125-lecie TT-PTT-PTTK pod hasłem Aktualności górskie sprzed lat (1999) i w 2002 r. z okazji Międzynarodowego Roku Gór Portret Turystów Polskich A.D. 2002 (ten numer jako pierwszy był drukowany w kolorze, od tego czasu drukujemy w kolorze przynajmniej dwie strony). Stałą pozycję we wszystkich numerach stanowią krzyżówki, każda poświęcona innej grupie górskiej.
Nie wszystko oczywiście było i jest wspaniałe. Do naszych minusów należy bez wątpienia zaliczyć opóźnienia w wydawaniu Gazety, szczególnie w 2004 roku. Mamy obietnicę Wydawcy, że nastąpi poprawa – my też dołożymy starań, aby nasz kwartalnik docierał do Czytelników punktualnie. Zbyt mało jest w Gazecie problematyki sudeckiej; więcej piszemy o Górach Świętokrzyskich, Alpach i Himalajach, niż o Sudetach. Jakoś nie udało nam się pozyskać do stałej współpracy nikogo z jakże licznego grona znakomitych autorów piszących o Sudetach. Temat jest otwarty: piszcie do nas, będziemy drukować! Apeluję też do Czytelników o listy do redakcji; Wasza reakcja (pochwalna lub krytyczna) jest dla nas dowodem, że jesteśmy czytani i że nasze teksty nie giną w obojętności i niepamięci.
Trzon zespołu redakcyjnego (poza redaktorem naczelnym), to: Jacek Ormicki (sekretarz redakcji), Roman Zadora (redaktor techniczny). Grono stałych współpracowników tworzą: Wojciech Biedrzycki, Jolanta Flach, Jerzy W.Gajewski, Janusz Konieczniak, Andrzej Matuszczyk, Ryszard M. Remiszewski, Krzysztof Wojtasiński , Wojciech W. Wiśniewski, Wiesław A.Wójcik, Edmund Zaiczek, Katarzyna Zwiercan. Z dalekiej Australii korespondencje przysyła Janusz Rygielski. Gazeta jest efektem wyłącznie pracy społecznej; ani za teksty, ani za zdjęcia nie płacimy honorariów. Druk zapewnia Zakład Poligraficzny „Zbigraf” Zbigniewa Krupińskiego. Bardzo sobie cenimy wkład naszych Czytelników w redagowanie Gazety – staramy się zamieszczać nadsyłaną korespondencję, zwłaszcza cieszymy się, gdy nasze łamy (choć osobiście uważam, że zbyt rzadko) stają się miejscem twórczej wymiany poglądów. Zachęcam do niej zwłaszcza obecnie, na kilka miesięcy przed XVI Walnym Zjazdem PTTK i Krajową Naradą Aktywu Górskiego.
Z okazji naszego skromnego jubileuszu, w imieniu Zespołu Redakcyjnego życzę naszym Czytelnikom, aby zawsze w Gazecie Górskiej znaleźli dla siebie coś ciekawego. Moim Koleżankom i Kolegom – członkom zespołu redakcyjnego i współpracownikom dziękuję za miłą i owocną współpracę, a sobie i im życzę, aby nigdy nie zabrakło nam wiernych Czytelników.
Zbigniew Kresek
JUBILEUSZ GAZETY GÓRSKIEJ
To już 50. numer „Gazety Górskiej”. Odnotowuję ten fakt z radością i wzruszeniem, bo pamiętam pierwsze numery „Gazety” redagowanej wówczas przez Edwarda Moskałę. Przez tych kilkanaście lat „Gazeta Górska” spełniała różnorodne funkcje, realizując hasło widniejące na stronie tytułowej „Wszystko o górach – wszystko dla gór”. Była więc swoistą kroniką „górskiego nurtu” działalności naszego Towarzystwa, przynosiła aktualne informacje o tym, co dzieje się w górach, ukazywała sylwetki ludzi gór. Nie ograniczała się do gór rodzimych. Wędrowaliśmy więc z „Gazetą” po pasmach górskich przylegających do naszych granic, jak również po górach najwyższych. Była „Gazeta” platformą dyskusji ideologicznych, polemik, wymiany myśli związanych z obliczem współczesnej turystyki górskiej. Warto dodać, że „Gazeta” gościnnie udostępniała łamy wszystkim zainteresowanym stronom.
L>ektura „Gazety” unaoczniała bogatą i różnorodną aktywność środowisk turystycznych, niejednokrotnie znacznie oddalonych od gór.
Zespół redakcyjny pod wodzą Zbigniewa Kreska dbał o stworzenie wokół „Gazety” kameralnej atmosfery podkreślając i wydobywając więzi łączące „ludzi gór”. Oglądaliśmy więc na łamach pisma karykatury czołowych działaczy górskich, jak również zdjęcia uczestników centralnych imprez PTTK, jak na przykład portret turystów polskich, którzy uczestniczyli w „Spotkaniach na szczytach” w roku 2002. Wszystko po to, aby czytelnik sięgał po „Gazetę Górską” jako „swoją gazetę”.
Jubileusze są okazją do refleksji oraz życzeń i gratulacji. Gratuluję więc Zbyszkowi Kreskowi i Jego Zespołowi nowej eleganckiej szaty graficznej pisma, utrzymywanie jego wysokiego poziomu merytorycznego. Dziękuję za krzewienie wiedzy o górach oraz popularyzację Towarzystwa i jego idei. Życzę satysfakcji z pracy redakcyjnej i radości tworzenia nowych numerów „Gazety Górskiej”.
Janusz Zdebski
Prezes
Zarządu Głównego PTTK
50 LAT TATRZAŃSKIEGO RAJDU NARCIARSKIEGO
W dniach 19 i 20 marca 2005 roku odbyły się na Kalatówkach uroczystości zakończenia 50. Tatrzańskiego Rajdu Narciarskiego. Tegoroczny Rajd odbywał się, pomimo niesprzyjajacych warunków – IV – III stopień zagrożenia lawinowego, na ternie całych Tatr, zarówno po stronie polskiej jak i słowackiej, na czterech trasach trasach, z pieciu planowanych tras. Taka oragnizacja Rajdu była podyktowana wieloletnią jego tradycją. Trasa nr I z pięcioma uczestnikami – Dol. Chochołowska – Dol. Roztoki – prowadzenie: Janusz Haniaczyk. Trasa nr II prowadzona przez Alak Niźnikiewicza została zawieszona ze względu na panujące warunki, jej uczestnicy zostali zaproszeni do udziału w Rajdzie w terminie późniejszym. Trasa nr III na Słowacji, miejsce pobytu – schronisko przy Zielonym Stawie Kieżmarskim z 11 uczestnikami, prowadzenie - Lech Falkowski. Trasa nr IV z 9 uczestnikami, którzy wędrowali w Tatrach Polskich i Słowackich przez pełne 12 dni, prowadzenie: Piotr Szucki. Trasa nr V im. Stanisława Szymulańskiego, której miejscem pobytu jest schronisko na Polanie Chochołowskiej, od kilku lat skupia „weteranów” tej imprezy, choć zdarzają się wyjątki od tej reguły. Tym razem na trasie tej wędrowało 58 uczestników, to jest 67,5 % wszystkich uczestników Rajdu, co wskazuje na to, że naprawdę „Rajd się nam zestarzał” – jak się wyrazili przewodnicy z Lublina, którzy spotkali uczestników trasy nr V na Grzesiu. Pomimo panujących tak niesprzyjających warunków w zasadzie wykonano zaplanowane wycieczki rajdowe. Po uroczystości zkończenia Rajdu odbyła się w pieknej pogodzie i w doskonałych warunkach śniegowych wycieczka ze schroniska PTTK na pol. Kalatówki do Świńskiego Kotła ze zjazdem FIS-em II, którą poprowadził Alek Niźnikiewicz. Uroczystość zakończenia odbyła się w schr. na Kalatówkach. Oprócz uczestników Rajdu, udział wzieli zaproszeni goście: Członek Honorowy PTTK, Honorowy Przewodniczący KTN ZG PTTK Zbigniew Siudak, Wiceprezes PTTK Edward Kudelski, Członek Prezydium ZG i Dyrektor COTG Jerzy Kapłon, Prezes Spółki Karpaty Jerzy Kalarus. Po wprowadzeniu dokonanym przez przewodniczącego KTN ZG PTTK i komandora Rajdu Wojciecha Biedrzyckiego, pełne uczucia przemówienie wygłosił Zbigniew Siudak. Nastepnie pozdrowienia od organizatorów i uczestników Rajdu Karkonoskiego przekazał Grzegorz Banakiewicz. Kolega Ireneusz Pobocha przesłał telegram z najlepszymi życzeniami dla kierownictwa i uczestników Rajdu. W części oficjalnej uroczystości wręczono odznakę za udział w trzydziestu Tatrzańskich Rajdach Narciarskich nastepującym uczestnikom: Tadeusz Kozubek, Józef Szarawara, Halina Krępicka, Małgorzata Pawłowska, Eugeniusz Kołodziejczyk i Ireneusz Pobocha. Odznakę Honorowego Przodownika Turystyki Narciarskiej wręczono Koledze Witoldowi Kwiatkowskiemu, natomiast Kolega Leon Teer otrzymał odznakę Instruktora Turystyki Narciarskiej PTTK. Zasłużeni organizatorzy Tatrzańskich Rajdów Narciarskich PTTK : Remigiusz Angielski, Wojciech Biedrzycki, Lech Falkowski, Tadeusz Kozubek, Zofia Ostoja – Krzyżanowska, Antoni Piotrowski, Michał Rebajn, Zbigniew Siudak, Bogusław Stańczewski i Piotr Szucki otrzymali ozdobne ciupagi, natomiast kierownicy tras rajdowych: Jan Cytawa, Janusz Haniaczyk, Witold Kwiatkowski, Jerzy Kubisz, Jerzy Kuczabiński, Aleksander Niźnikiewicz, Zbigniew Szarowski, Stanisław Tatka, Marek Tarnowski i Sylwester Tarnowski otrzymali dyplomy i drobne upominki. Kolega Józef Szarawara najstarszy z czynnych uczestników Rajdu został wyróżniony okolicznościowym dyplomem uznania. Wszyscy uczestnicy uroczystości otrzymali wydrukowaną z okazji 50. Tatrzańskiego Rajdu Narciarskiego książeczkę pod tytułem Na nartach przez Tatry, zawierającą krótką historie TRN, wspomnienia uczestników i piosenki rajdowe. W części nieoficjalnej uroczystyści zakończenia Rajdu odbyły się pokazy slajdów, filmów i spotkania towarzyskie przy winie i ciastkach. W sali restauracyjnej schroniska na Kaltówkach, specjalnie z okazji zakończenia Rajdu udekorowanej, przedstawiona została wystawa fotograficzna ze zdjęć uczestników Rajdu, których wybór dokanał Wojciech Biedrzycki.
Komisja Turystyki Narciarskiej Zarządu Głównego PTTK w swoich planach miała zorganizowanie Wysokogórskiego Rajdu Narciarskiego w Tatrach już od zarania swojego istnienia, to jest od roku 1951. Pierwsze, masowe rajdy narciarskie jednak zostały zorganizowane na Podtatrzu i w Beskidach w lutym 1952 roku– Turystyczny Rajd Narciarski PTTK z 2500 uczestnikami pokonującymi w ciągu 4 dni 21 tras o łącznej długości ok. 2000 km. Następny, masowy rajd narciarski w 1953 roku już nie był tak gigantyczny, ani pod względem ilości uczestników, ani przebytych tras. Rajdy narciarskie w następnych latach zostały „zdecentralizowane” i organizowały je Oddziały PTTK lub różnego rodzaju organizacje branżowe, jak: metalowcy, służba zdrowia, górnicy, kolejarze itp. Idea Wysokogórskiego Rajdu Narciarskiego PTTK, która powstała w Komisji Turystyki Narciarskiej ZG PTTK, została po raz pierwszy zrealizowana w 1955 roku jako impreza „wysokokwalifikowana”. Był to rajd centralnie zorganizowany i centralnie przeprowadzony. Uczestnicy byli bardzo starannie dobierani. Pomysłodawcą i pierwszym komandorem Rajdu Tatrzańskiego był Zbigniew Płonka, znany krakowski zegarmistrz. Funkcję tę pełnił nieprzerwanie przez ponad ćwierć wieku. w tym okresie sporadycznie kierowali rajdem: Tadeusz Kozubek (1966),Kazimierz Wesecki (1967) i Tadeusz Rokossowski (1969) , w latach 1980 do 2001 komandorem był Jan Ozaist, z przerwą w 1997 roku, gdy zastąpił go Wojciech Biedrzycki. Ten ostatni kieruje Rajdem od 2002 roku. Trasami najczęściej kierowali, a kierownikom pomagali: Remigiusz Angielski, Grzegorz Banakiewicz, Wojciech Biedrzycki, Krzysztof Czauderna, Jan Cytawa, Zdzisław Dziędzielewicz, Zbigniew Górski, Janusz Gut, Lech Falkowski, Jan Jabłoński, Zbigniew Karge, Tadeusz Kozubek, Witold Kwiatkowski, Jerzy Kubisz, Jerzy Kuczabiński, Jan Ozaist, Aleksander Niźnikiewicz, Grzegorz Nocuń, Zofia Ostaszewska (obecnie Ostoja-Krzyżanowska), Antoni Piotrowski, Marian Pikuła, Leszek Popiel, Romuald Porydzaj, Michał Rebajn, Zbigniew Rubinowski, Zbigniew Szarowski, Gustaw Szeller, Zbigniew Siudak, Jerzy Szkup, Jerzy Szpunar, Piotr Szucki, Stanisław Szymulański, Bogusław Stańczewski, Andrzej Stróżecki, Zdzisław Szwedo, Marek Tarnowski, Sylwester Tarnowski, Stanisław Tatka, Julian Towpik, Jacek Wardawa i Edward Żukowski.
W pęćdziesiątletnim okresie trwania rajdu przewinęło się przez niego 5573 uczestników, niektórzy pozostali wiernymi uczestnikami imprezy, uczestnicząc w niej 20,25,30 razy i więcej. Takich można wytypować około setki. Dwudziestu dwu uczestników zostało „odznaczonych” odznaką za udział w 30 Tatrzańskich rajdach Narciarskich.
Tatrzański Rajd Narciarski miewał różne koleje losu. Ilość tras, po których wędrowali uczestnicy wahała się od 1 do 10. Ilość uczestników wahała się od 50 do 331. Przebieg tras Tatrzańskiego Rajdu Narciarskiego był zróżnicowany. U swojego zarania, a szczególnie w latach, gdy była uruchomiana jedna lub dwie trasy Ogólny przebieg był następujący: Roztoka – Pięć Stawów Polskich – Zawrat lub Kozia Przełęcz – Dol. Gąsienicowa – Kasprowy W. – Dol. Kondratowa – Czerwone Wierchy – Hala Ornak – Ornak – Dol. Chochołowska – Grześ – Rakoń (z ewentualnym wyjściem na Wołowiec). Następnie zakres terenowy Rajdu został rozszerzony, uzyskując możliwości przekraczania granicy za zezwoleniem władz granicznych w Dol. Roztoki (co umożliwiało wejście na Polski Grzebień – po raz pierwszy został „zdobyty” w 1967 roku) i w Dol. Pięciu Stawów Polskich ( Gładka Przełęcz – przejazd przez Dol. Wierchcichą i następnie przekroczenie granicy na Przełęczy Tomanowej). Takie rozwiązanie umożliwiało prowadzenie trzech lub więcej tras z pominięciem trudności noclegowych i aprowizacyjnych w schroniskach tatrzańskich po polskiej stronie granicy. Od połowy lat siedemdziesiątych część uczestników Rajdu wędrowała po stronie słowackiej, w oparciu o schroniska tam się znajdujące. Uruchomienie tras zagranicznych znacznie podniosło atrakcyjność imprezy i gwałtownie zwiększyło ilość uczestników Rajdu. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych część „słowacką” Rajdu realizowano przez zakup voucherów państwowego czechosłowackiego biura turystycznego Čedok w Biurze Turystyki Zagranicznej PTTK. W latach dziewięćdziesiątych i później organizacja tras na Słowacji została oddana w ręce kierowników tras, którzy samodzielnie rezerwują miejsca i negocjują ceny z dzierżawcami tamtejszych schronisk. Čedok rozporządzał miejscami na słowackim Podtatrzu, wyjątkiem były schroniska nad Popradzkim Stawem, Śląski Dom w Dol. Wielickiej i Bilikowa Chata u wylotu Dol. Zimnej Wody. W latach późniejszych uczestnicy Rajdu lokowali się w Zbójnickiej Chacie w Dol. Staroleśnej, w Chacie Tery’ego w Dol. Zimnej Wody, w Chacie im. Zamkovskiego w Dol. Zimnej Wody, w schr. przy Zielonym Stawie Kieżmarskim i w Żarskiej Chacie. Po „najeździe” turystów z Polski w czasie XXX TRW (1985 r.) na Tatry Wysokie i komplikacjach z tym związanych Komisja Turystyki Narciarskiej ZG PTTK ulokowała część tras Rajdu w: Dol. Vratnej w Małej Fatrze, w Dol. Demianovskiej w Niżnych Tatrach oraz w Donovalach w Wielkiej Fatrze. Przyczyniło się to niewątpliwie do zwiększenia atrakcyjności Rajdu przy równoczesnym zmniejszeniu liczebności turystów na poszczególnych trasach. W ostatnim dziesięcioleciu zaznacza się zmniejszenie zainteresowania wędrówką przez Tatry po polskiej stronie. Wiąże się to z brakiem dopływu nowych uczestników na Rajd i z ograniczeniami terenowymi stosowanymi przez Tatrzański Park Narodowy. Dol. Pięciu Stawów Polskich służy jedynie jako droga przejścia przez Zawrat do Doliny Gąsienicowej. Zjazd z Koziego Wierchu – najwyższego szczytu leżącego w całości na terytorium Polski nie jest dozwolony. Również atrakcyjna trasa przez Szpiglasową Przełęcz do Dol. Rybiego Potoku – od lat nie jest akceptowana. Zamknięto definitywnie możliwość przejścia na Słowację przez Gładką Przełęcz. Opisane wcześniej przypadki „półoficjalnych” przejść na Słowację w Roztoce i w Pięciu Stawach Polskich od czasu wprowadzenia stanu wojennego w Polsce należą już do przeszłości, choć przejście przez Roztokę uruchomiono jeszcze w 1986 roku. Negocjacje o otwarciu przejść turystycznych na granicy polsko-słowackiej zakończyły się otwarciem jednego przejścia – na Rysach i to w okresie letnim. Po stronie słowackiej TANAP – Tatrzański Park Narodowy zamyka szlaki turystyczne leżące powyżej schronisk od 1 listopada do 30 czerwca każdego roku. W pięćdziesiątleciu aktywności turystycznej narciarzy PTTK w Tatrach zmieniał się również sprzęt na jakim tę turystykę uprawiano. Na początku były to narty drewniane z wiązaniami typu kandahar umożliwiającymi uwolnienie piętki buta – większość turystów posiadała foki pochodzące z „demobilu” z czasów wojny. Wraz z rozwojem sprzętu narciarskiego: nart, butów i wiązań – turystykę uprawiano na typowych nartach zjazdowych, nosząc je na ramieniu lub zawieszone na taśmie przez ramię. To był czas, gdy długie kolumny turystów w butach narciarskich lub turystycznych wydeptywały ścieżkę na szczyt czy przełęcz, by stamtąd dokonać zjazdu. Dopiero w ostatnich latach większość uczestników Rajdu zaopatrzyła się w sprzęt turystyczny: narty, wiązania Silvretta lub Fritchi (Diamir), buty do uprawiania turystyki, foki i sprzęt dodatkowy. Obecnie uczestnicy bez takiego sprzętu nie są przyjmowani na trasy Rajdu, gdyż stanowią zagrożenie dla innych uczestników, spowalniając tempo przejścia trasy. Na trasy „wędrówkowe” wymagany jest osprzęt dodatkowy, jak np. „noże lodowe” i pipsy – urządzenia elektroniczne pomagające szybko odnaleźć ofiarę przysypaną śniegiem z lawiny.
W ciągu całego okresu pięćdziesiątlecia Rajdu zdarzyły się dwa wypadki przysypania uczestników, pierwszy na Dubrawiskach w 1970 roku – opisany we wspomnieniach uczestników i drugi w Czerwonym Żlebie Ciemniaka w 1987 roku, gdy lawina porwała pięcioro uczestników Rajdu. Śmierć w lawinie poniósł 50-letni Kazimierz Budzianowski z Gdyni, którego odkopano po sześciu godzinach akcji ratowniczej, jedna uczestniczka została zaś mocno poszkodowana (zresztą bierze udział w Rajdach po dziś dzień). Inny wypadek śmiertelny wydarzył się w oblodzonym żlebie Miedzianego od strony Dol. Pięciu Stawów Polskich, w którym śmierć poniósł 27-letni Bronisław Czarnkowski z Kęt, zjeżdżający po zakończonym dziennym etapie Rajdu. Rzadkie przypadki złamań lub skręceń zdarzały się w czasie, gdy nie używano wiązań bezpiecznikowych. Przy prawie pięć- i pół- tysięcznej ilości uczestników przemierzających Tatry, w zasadzie w trudnych warunkach pogodowych i śniegowych, te wyjątkowe wypadki świadczą zarówno o właściwym przeprowadzeniu Rajdu przez jego Kierownictwo, jak też o dużym wyrobieniu samych uczestników tej wspaniałej imprezy narciarskiej. Spośród uczestników Rajdu wywodzą się tak znakomici narciarze wysokogórscy jak: Monika Janocik oraz Jarosław Krzempek.
Na koniec trzeba wspomnieć o szkoleniu specjalistycznym w dziedzinie narciarstwa wysokogórskiego, które to szkolenie w zamyśle Komisji Turystyki Narciarskiej ZG PTTK miało przygotowywać kadry kierownicze dla Rajdu Tatrzańskiego. Szkolenie w Dolinie Pięciu Stawów Polskich było prowadzone przez instruktorów – wykładowców PZN Marka Tarnowskiego i Stanisława Tatkę do momentu, kiedy Dyrekcja TPN przestała udzielać KTN zezwolenia na prowadzenie takich kursów. Przez jakiś czas Stanisław Tatka prowadził szkolenie w imieniu PZN, poźniej zaś tym rodzajem szkolenia zajął się Aleksander Niźnikiewicz, który uzyskał uprawnienia instruktora narciarstwa wysokogórskiego Polskiego Związku Alpinizmu. Odznaka „ Wysokogórska Turystyka Narciarska” przeznaczona w początku jej istnienia dla absolwentów kursów narciarstwa wysokogórskiego, z biegiem czasu była przyznawana uczestnikom pięciu Rajdów Tatrzańskich wytypowanym przez kierowników tras i została nazwana popularnie odznaką „żlebową”. W znowelizowanym, integralnym, regulaminie odznak narciarskich PTTK odznace tej została przywrócona pierwotnie przeznaczona wartość „wysokogórska” i może być zdobywana obecnie przez turystę, który przedstawi protokoły z odbytych wycieczek narciarskich w górach wysokich po osiągnięciu sumy przewyższeń 30000 m. W nowej wersji (metalowy znak pozostał ten sam) odznakę „wysokogórską” dotychczas zdobyło 6 turystów.
Wojciech Biedrzycki
JUBILEUSZ GOT: OBAWY I NADZIEJE
Jesteśmy właśnie w trakcie obchodów jubileuszu 70-lecia Górskiej Odznaki Turystycznej. 3 maja 2005 roku w ponad 40 miejscach w górach Komisja Turystyki Górskiej ZG PTTK proklamowała „Święto GOT”. Optymiści twierdzą, że jeszcze w końcu tego roku jest szansa, aby odnotować 1,5 milionowego zdobywcę odznaki.
Funkcjonowaniu GOT przyglądam się od czasu uzyskania uprawnień przodownika turystyki górskiej tj. dokładnie od lat trzydziestu. Entuzjastą i zdobywcą kilku stopni GOT, których posiadanie warunkowało otrzymanie uprawnień przodownickich byłem jeszcze wcześniej. Gdy na początku lat 60-tych z niemałym przejęciem wypełniało się rubryki w książeczkach GOT,odznaka była już zjawiskiem masowym - niemal instytucją, z którą od tamtych czasów zawsze identyfikowano nasze Towarzystwo. Tak jest zresztą do chwili obecnej.
Jeżeli by podjąć próbę prześledzenia tempa przemian w prawidłach i zasadach, według których działa GOT - to do lat 90-tych zarówno regulamin jak i sposób zdobywania poszczególnych stopni odznaki przez lat niemal trzydzieści pozostawały w miarę stabilne i jednolite. W tym czasie wprowadzono dużą brązową oraz popularną GOT. Kilkakrotnie także był nowelizowany wykaz tras punktowanych. Podstawowym przesłaniem całej idei pozostawało szeroko rozumiane zachęcanie do uprawiania turystyki górskiej. Miało się ono dokonywać poprzez w miarę stopniowe, lecz w końcu komplementarne poznanie całych polskich gór. Stąd właśnie brał się podział Beskidów czy Sudetów na grupy, obowiązek przestrzegania procentowego udziału wycieczek w danych częściach gór przy zdobywaniu poszczególnych stopni GOT czy wymóg określonych ilości punktów niezbędnych do zaliczenia w Tatrach oraz w Górach Świętokrzyskich
W 1985 roku, czyli na półwiecze odznaki odnotowano milionowego zdobywcę, ale już wtedy GOT najlepsze czasy miał za sobą (w latach 60-tych zdobywano w niektórych sezonach ponad 60.000 odznak !).
Dyskusje o potrzebie zmian w zasadach zdobywania GOT trwały w latach 90-tych, po czym w roku 1999 zapadły konieczne uchwały KTG ZG PTTK a nowa rzeczywistość stała się faktem. Od tego czasu z coraz większą jaskrawością dają się zauważyć dwa nurty opinii, ocen oraz wniosków wysuwanych na temat GOT: „tradycjonaliści”, odsądzający od czci i wiary inicjatorów wszelkich zmian, oraz „rewolucjoniści” (szczególnie w młodszym pokoleniu kadry górskiej), dla których GOT-owska rewolucja z 1999 roku stała się dopiero impulsem do wysuwania wciąż nowych pomysłów i żądań w sprawie dalszego doskonalenia całej koncepcji Górskiej Odznaki Turystycznej.
„Tradycjonaliści” zmagają się więc z „rewolucjonistami”, ale – jak nietrudno przewidzieć biorąc pod uwagę upływający czas - w końcu przeważą racje rewolucyjne. Na razie jednak tradycjonaliści stoją na straży – w ich pojęciu – prestiżu odznaki oraz sprawdzonej formuły jej funkcjonowania. Tak napisał ostatnio na ten temat jeden z zasłużonych działaczy zajmujących się weryfikacją GOT, przodownik turystyki górskiej z Lądka Zdroju:...Na przestrzeni lat zmienia się regulamin GOT. (-) Ostatni regulamin GOT z mapkami jest drogi, niedostępny a zarazem skomplikowany. Dlaczego poprawia się to, co było dobre czyli poprzednie regulaminy ?...
Istnieje więc spora grupa działaczy, która nie zaakceptowała nowych zasad przyznawania GOT-u. Do dziś wyznają oni pryncypia GOT ustalone i utrwalone za czasów Władysława Krygowskiego.
Z kolei niektórzy „rewolucjoniści”, oprócz wymyślania nie kończących się udoskonaleń, mają bardzo krytyczny stosunek do obecnej pracy TRW GOT przy oddziałach, zarzucając niektórym referatom działanie na szkodę całej idei. Oto opinia jednego z przodowników turystyki górskiej z Warszawy: ...Dla Towarzystwa i jego reprezentacji znacznie większą stratą jest nieprzyznanie odznaki jednej osobie, która wycieczkę odbyła zgodnie z zasadami regulaminu niż jej przyznanie dziesięciu „oszustom”...
W roku 1999 po bardzo długo trwających dyskusjach, przeprowadzonej „burzy mózgów” oraz sondażach wśród społecznego aktywu KTG ZG PTTK podjęła strategiczną decyzję o generalnej zmianie formuły GOT. W miejsce tekstowego spisu wycieczek wprowadzono układ graficzny z punktacją wycieczek na zestawach mapek. Jednocześnie znacznej liberalizacji poddanych zostało szereg przedtem obowiązujących wymogów. To wywołało, czy lepiej otwarło - istny „worek bez dna” pomysłów, następnych koncepcji, poprawek do poprawek i uzupełnień do uzupełnień...
Trzeba było aż specjalnej uchwały KTG ZG PTTK o całkowitym powstrzymaniu dalszych zmian w odznace do końca obecnej kadencji (IV kwartał 2005), aby nieco uspokoić inwencję „rewolucjonistów” zalewających nas stertami korespondencji, toczonych nieustannie dysput w internecie itd. itp. Można było odnieść wrażenie, że wielu z owych pomysłodawców zaczęło działać wedle podobnego schematu jak czynią to autorzy projektów nowych szlaków w górach: nieważne czy ten następny kawałek szlaku ma sens czy go nie ma, ale ja zamierzam doprowadzić do jego wytyczenia i przejdę w ten sposób do historii. Wygląda na to, że w sprawie następnych zmian w GOT motywacje bywają dość podobne.
Oto jeden z górskich turystów z Dąbrowy Górniczej wystosował w ostatnim czasie obszerny elaborat, proponując w nim m.in. (w nawiasie załączam od razu mój punkt widzenia):
- utworzenie dzięcięcej odznaki GOT (to nonsens – są dla dzieci inne odznaki, a w przypadku GOT uczyniliśmy dla najmłodszych turystów już więcej niż było można),
- całkowitą zmianę kategorii wiekowych i wymogów ilości punktów dla nich (dla prawie 1,5 miliona zdobywców odznaki, z których większość dalej ma z nią kontakt będzie to szok; intencje pomysłodawców staną się całkiem niezrozumiałe dla turystów obeznanych z GOT, dla nowych adeptów jest to udziwnienie i skomplikowanie obowiązujących zasad),
- znaczne korekty w przyznawaniu nadwyżek punktowych pomiędzy poszczególnymi stopniami odznaki (to oznacza zmniejszenie wymogów nie tam, gdzie jest to uzasadnione),
- zniesienie limitów czasowych, prowadzące do akceptacji zaliczania kilku stopni GOT w jednym sezonie (sprawa pryncypialnie ważna dla dotychczasowych zasad; doprowadzi do obniżenia rangi GOT-u),
- przesunięcie weryfikacji norm ”Za Wytrwałość” z KTG ZG PTTK do TRW GOT (opinia poniżej),
- generalna zmiana w punktacji wycieczek do GOT w Tatrach,
- wprowadzenie w Tatrach punktów pośrednich, co jest jednoznaczne z możliwością zdobywania w Tatrach GOT dużych stopni (GOT miał zawsze zniechęcać do Tatr, które i tak mają już dość turystów. Pomimo to uczyniliśmy i tak zbyt dużo umożliwiając zdobywanie w Tatrach wszystkich małych odznak GOT-u od stopnia popularnego do małego złotego).
Po zamieszczonych wywodach oraz informacjach obydwu środowisk zabierających głos w sprawach GOT – pragnę podzielić się kilkoma przemyśleniami.
Turystyka górska, jej uwarunkowania, zasady jej uprawiania, a także związane z tym sprawy na które PTTK nie miało żadnego wpływu – od dawna wymuszały zmiany zasad zdobywania GOT. Tradycjonaliści powinni ten fakt uszanować. Wielkim plusem obecnej formy graficznej pozostaje jej wartość edukacyjna. Zdobywca odznaki w latach 60-tych przed wyruszeniem w góry brał do ręki spis wycieczek punktowanych złożony z wykazu tras dla każdej góry w danym paśmie ale ponieważ przeważnie na żadnej z tych gór jeszcze nie był – spis stawał się dla niego od razu „czarną magią”. Obecne mapki pozwalają na porównywanie mapy turystycznej danego obszaru z odpowiednią mapką z regulaminu i nie tylko prześledzenie trasy, ale wręcz zaplanowanie wycieczki. Jest to zatem nowoczesność w dobrze pojętym tego słowa znaczeniu, wprowadzona w interesie turystów.
Zmiany warunków i możliwości uprawiania turystyki, wymuszane przez samo życie wymagały, aby złagodzić niektóre wymogi odznaki ale uczynić to z zachowaniem takiego umiaru, aby nie zniechęciło to miłośników GOT do jej zdobywania. Dlatego nie ma już punktów wyjściowych i końcowych do dużych GOT, granica wieku dla dzieci została obniżona (w rozsądnych granicach), można zdobywać GOT popularną i kolejne małe stopnie GOT w Tatrach, można także – co stanowi zachętę dla adeptów najmłodszych – zaliczać normy do GOT popularnej i małej brązowej w jednym sezonie. Dlatego twierdzę, że to, co tradycjonaliści nazywają deprecjonowaniem odznaki było koniecznością. Wśród nowych zasad wprowadzono jednak także szkodliwe dla meritum GOT – jak np. przesunięcie weryfikacji GOT małej złotej do TRW. Uważam bowiem, że stopień odznaki stanowiący warunek starania się o uprawnienia przodownika – winien być przyznawany centralnie, a nie przez 120 TRW GOT w kraju. Wystarczy zresztą porównać np. dwie z cytowanych opinii: jeden działacz zarzuca niekompetencję swoim kolegom pracującym w TRW a drugi proponuje przekazanie do TRW weryfikacji norm „Za Wytrwałość” (!?). W związku z tym nonsensownym pomysłem proszę spróbowac sobie odpowiedzieć na jedno proste pytanie: jak zebrać w jednym miejscu dokumentację z powtórzeń weryfikowanych w 120 miejscach w Polsce, aby danemu kandydatowi przyznać w KTG ZG PTTK Wyróżnienie GOT „Za Wytrwałość” ?? Co do małej złotej GOT i warunku jej posiadania przy staraniu się o uprawnienia przodownickie to najpierw obowiązywała w tej sprawie zasada o posiadaniu GOT dużej brązowej. Oddanie weryfikacji GOT małych złotych do TRW zostało postanowione wcześniej. Uchwałę KTG ZG PTTK obniżającą stopień GOT przy wypełnianiu wniosku o uprawnienia przodownickie z GOT dużej brązowej na małą złotą można więc ocenić jako poważny błąd merytoryczny.
Wszystkie dalsze, podane wyżej, rewolucyjne propozycje zmian, do których dodać wypada ciągłą presję rzekomej potrzeby opracowania punktacji do GOT dla różnych gór zagranicznych (nie tylko dla obszarów przygranicznych z Polską) czy pretensje wysyłane nam drogą elektroniczną – dlaczego nie ma jeszcze dostępnej punktacji do GOT w interencie – budzić muszą najgłębsze obawy. To nie tylko brak umiaru, to rewolucja sięgająca dalej i głębiej do pryncypiów odznaki niż np. obowiązujące od 1999 roku mapki z punktacją wycieczek oraz towarzyszące im dalsze ułatwienia ale i spłycenia najstarszej idei GOT.
Nawołuję zatem do umiaru i opamiętania. Psuć cokolwiek jest bardzo łatwo. Doceńmy to, że turyści nie bez znacznego trudu, ale jednak zaakceptowali zmiany w GOT wprowadzane od 1999 roku, o czym świadczy stała liczba 16-17 tysięcy zdobywców odznaki rocznie. Jeżeli będziemy zmiany w odznace posuwali do granic absurdu, a pierwotną ideę wypaczymy całkowicie – to GOT od roku swojego chwalebnego jubileuszu zacznie zwolna przechodzić do historii.
GOT jako wizytówka znajomości geografii w wielu szkołach, GOT jako ukochane zjawisko w górskiej turystyce od lat 70-ciu, GOT jako coś znakomitego i niepowtarzalnego wśród odznak turystyki kwalifikowanej Polskiego Towarzystwa Turystyczno Krajoznawczego...
Obyśmy kiedyś nie zaczęli mówić o tym wszystkim w czasie przeszłym...
Andrzej Matuszczyk
WSZYSTKO O BIESZCZADACH
Bieszczadzki Oddział Towarzystwa Opieki nad Zabytkami niedawno obchodził jubileusz. Ukazał się dziesiąty numer rocznika „Bieszczad”, publikacji poświęconej historii, etnogra-fii, geografii Bieszczadów. Od kilku tygodni jest już kolejny numer periodyka.
I znów „było nie było tutejsi” w skupieniu „nad ocalałymi księgami usiedli”, by nie tylko „sagi rodzinne wysnuwać”, a i dzieje większych cząstek społeczności „potargane na powrót w supły wiązać”. Owocem tej właśnie pracy jest ów „Bieszczad” - już dziesiąty, a zatem jubileuszowy”. Tak rozpoczyna się wstęp do jubileuszowego rocznika „Bieszczad”, wydawanego przez Oddział Bieszczadzki Towarzystwa Opieki nad Zabytkami w Ustrzykach Dolnych.
Pierwsza niewielka broszurka o tytule „Bieszczad” ukazała się ponad 10 lat temu. Wtedy bieszczadzki TOnZ swoją siedzibę miał jeszcze w Michniowcu, bieszczadzkiej wiosce tuż nad granicą ukraińską, w której zachowały się wyraźne ślady bytności Rusnaków, dawnych mieszkańców tych terenów. To tutaj zapaleńcy z Towarzystwa Opieki nad Zabytkami mieli pole do popisu. Michniowiec wraz z sąsiednim Bystrem stanowi unikatowy zespół kamieniarki ludowej. W samym Michniowcu można się doliczyć kilkunastu krzyży przydrożnych w całości wykonanych z piaskowca. Najwyższy z nich posiada 4,5 m wysokości. Konserwowano je siłami społecznymi z końcem lat 80. We wsi zachowała się też okazała drewniana cerkiew grekokatolicka z 1863 roku o ciekawej architekturze. Jej nawa na planie ośmioboku wsparta na wewnętrznych słupach jest unikatowym i jedynym rozwiązaniem architektonicznym w polskiej części Karpat. Członkowie TOnZ-u otoczyli opieką i poddali konserwacji opuszczoną i zdewastowaną cerkiew w Bystrem pw. św. Michała Archanioła z 1902 roku w tzw. narodowym stylu ukraińskim. Z początkiem lat 90. powstał pomysł przeniesienia jej do Sanoka, gdzie pełniłaby rolę świątyni grekokatolickiej. Został on skutecznie zaniechany po sprzeciwie zorganizowanym przez Towarzystwo.
Pierwszy „Bieszczad” zawierał głównie sprawozdania z działalności lokalnego TOnZ-u. Wówczas nikt się nie spodziewał, że ta niewielka broszurka będzie początkiem periodyku, który rozrośnie się do sporej objętości popularnonaukowej publikacji.
Jubileuszowy rocznik rozpoczyna tekst Macieja Augustyna z Międzynarodowego Centrum Ekologii PAN Oddziału w Krośnie, którego bohaterami są potomkowie Stefana Wancza z Wajnagu. Jest to druga część dziejów rodzin szlacheckich (pierwsza ukazała się w roczniku nr 9) herbu „Przestrzał” związanych najdłużej z najstarszymi siedzibami rodu w Rzeczypospolitej Obojga Narodów - Ustrzykami Dolnymi i Jasieniem.
W drugim tekście „Prywatna podróż pamięci” Ryszard W. Schramm, taternik, alpinista, polarnik, a z zawodu biochemik i fizjolog roślin, prof. Uniwersytetu Poznańskiego opowiada o miejscowości Olchowa w Bieszczadach. „Nie wraca się do przeszłości i nie ma co tego żałować - napisałem w 1954 roku, po naszej zeszłorocznej bieszczadzkiej wędrówce. Wtedy nie chciałem wracać do mojej olchowskiej przeszłości. Dzisiaj, po prawie pięćdziesięciu latach, które nawiały na nią łagodny pył niepamięci - uspokojenie i zapomnienie, wracam. Ale nie do mojej przeszłości. Szukam przeszłości mojej babki i przeszłości Olchowy. Olchowa była naszym domem, naszym gniazdem rodzinnym” - pisze Schramm.
Ryszard Schramm jest również autorem drugiego artykułu w jubileuszowej publikacji. Tym razem pisze o figurze św. Jana Nepomucena, który patrzy z wysoka na Tarnawę Górną z lewego brzegu Tarnawki. Ponieważ Tarnawa Górna położona jest w sąsiedztwie Olchowej, więc ponoć tradycja mówi - tak pisze autor - że do figury tarnawskiego Nepomuka strzelano od dworu olchowskiego w czasie przyjęcia wydanego przez ówczesnego właściciela wsi Białobrzeskiego. Było to w tym czasie, gdy spłonął kościół i klasztor karmelitów w Zagórzu. Figura św. Jana Nepomucena prawdopodobnie pochodzi z pierwszej ćwierci XIX stulecia.
Warto zapoznać się z tekstem Anny Marii Bogdańskiej z Uniwersytetu Wrocławskiego na temat cmentarza żydowskiego w Lutowiskach, drugiego co do wielkości - po leskim - na terenie Bieszczadów. Dowiadujemy się z niego, że kirkut ten liczy ponad tysiąc macew. Najstarszy nagrobek pochodzi z 1896 roku, a najmłodszy sprzed 63 lat.
„Bieszczadzcy przemysłowcy, rzemieślnicy i kupcy” to artykuł Macieja Augustyna na temat gospodarki południowo-wschodniego skrawka Polski. Temat ten jest rzadko poruszany w pracach poświęconych Bieszczadom. „Przez wiele stuleci praktycznie cały lokalny system gospodarczy układał się na linii stosunków dwór i podległa mu wieś. Głównym ośrodkiem gospodarczym był folwark dworski i jego zaplecze - młyny, folusze, tartaki wodne, gorzelnie, browary, kuźnie, karczmy, potażarnie itd. (...) W takiej sytuacji bieszczadzkie miasteczka były w praktyce lokalnymi centrami handlu (...)” - czytamy w tekście.
Jedno z opracowań jest poświęcone bożonarodzeniowym zwyczajom świątecznym w Wysocku Wyżnym w Turczańskiem. Z pewnością część z nich było kultywowanych przez Bojków na terenie Bieszczadów Zachodnich. Tematem tym zajął się Petro Zborowskyj z Muzeum Historyczno-Etnograficznego w Samborze. Poza tym w roczniku można znaleźć tekst na temat dawnej fotografii leskiej oraz informacje dotyczące historii kolejek wąskotorowych w Bieszczadach.
Kilka tygodni temu bieszczadzki TOnZ wydał kolejny numer swojego periodyku. I tu kolejne ciekawe teksty. Publikacja zaczyna się od „Zarysu dziejów Berehów Dolnych i kolonii Siegenthal”, które opracował Maciej Augustyn. Jest tu opisana blisko 490-letnia historia Brzegów Dolnych. Do artykułu dołączone są liczne mapki i fotografie. Jakby uzupełnieniem tematu jest artykuł Wasyla Słobodiana dotyczący cerkwi w Berehach Dolnych i pobliskiej Łodynie. W publikacji można również znaleźć „Wspomnienia z forszpanu”. Forszpanem w czasie okupacji niemieckiej nazywano usługę wozem konnym wykonywaną najczęściej na rzecz wojska. Do tej powinności byli wyznaczani gospodarze posiadający wozy i dobre konie. Tutaj autor nie ograniczył się tylko do wspomnień związanych z samym forszpanem, ale przedstawił zdarzenia z własnego życia w czasie wojny i stosunki jakie panowały w jego rodzinnej wiosce, którą zamieszkiwali grekokatolicy, rzymscy katolicy i Żydzi. W najnowszym „Bieszczadzie” jest też ciekawy tekst o zwyczaju palenia wielkich świec w wiosce Komarniki w Turczańskiem. Do niedawna świece sięgające nawet 2 metrów były wytwarzane w domach, a określonymi czynnościami mogli się zajmować tylko mężczyźni, a tylko niektórymi kobiety. Z kolei Maria Harasymowicz wspomina swojego męża, poetę Jerzego Harasymowicza, piewcę Bieszczadów i Łemkowszczyzny.
Jolanta Flach
GORALENVOLK - prawda i mity
9 lutego b.r. o godz. 22.00 w programie 1. TVP nadano program p.t. „Goralenvolk”. Nie zamierzamy podejmować polemiki z osobami w nim występującymi, z których większość uznała, że właściwie nic się nie stało, a niektórzy wręcz skłonni byli uznać Wacława Krzeptowskiego et consortes za dobrodzieja Podhala. Natomiast – zastępując niejako tych, którzy mieli nieco odmienne zdanie na ten temat, ale – jak to zauważył prowadzący redaktor – odmówili udziału w programie, pragniemy przypomnieć kilka faktów z historii zdrady narodowej w czasie okupacji niemieckiej na Podhalu.
„Komitet Góralski”(Goralisches Komitee) został utworzony przez Niemców 22 lutego 1942 r., a ozdobny akt erekcyjny brzmiał: W 57 roku panowania Jego Apostolskiego Majestatu i Króla Franciszka Józefa Pierwszego, gdy wójtem w Zakopanem był Józef Gąsienica Siemka, w tym domu, w dniu 27.III.1904 został założony przez 27 góralskich wieśniaków – Związek Górali pod przewodnictwem Gąsienicy Macieja. [...] W 10 roku rządów Wodza Adolfa Hitlera, zarządzeniem Gubernatora Dystryktu Krakowskiego SS-Brigadefűrera dra Wendlera, przy współdziałaniu Starosty Powiatu Nowy Targ (Dunajec) Malsfeya i Komisarza Miasta Zakopane SS-Sturmbanfűrera Klenerta – został założony Komitet Góralski pod przewodnictwem Krzeptowskiego Wacława. Członkami Komitetu byli: Cukier Józef, Fronosz Franciszek, Frączek Andrzej, Zagała Andrzej, Latocha Franciszek, Kęsek Tadeusz, Kuchta Szymon. Akt ten, na dużym ozdobnym kartonie wykonał pełniący funkcję dekoratora miejskiego artysta plastyk i grafik Jan Samuel Miklaszewski.
Utworzenie Komitetu było „uwieńczeniem” działań grupy ludzi owładniętych ideą rzekomej odrębności narodowej górali (Goralenvolk) i ich genetycznych związków z narodami germańskimi. Rzecznikami tej „idei” byli: Henryk Szatkowski – doktor praw, przed wojną naczelnik Wydziału Turystyki Ministerstwa Komunikacji i kapitan sportowy Polskiego Związku Narciarskiego, który w 1939 r. okazał się szpiegiem i jako volksdeutsch został kierownikiem zarządu uzdrowiska (Kurverwaltung) oraz Witalis Wieder – do 1939 r. prezes Związku Oficerów Rezerwy i dzierżawca pensjonatu „Maraton” przy ul. Sienkiewicza; potem reichsdeutsch, który zarekwirował dla siebie pomieszczenia „Watry”, gdzie prowadził kawiarnię oraz „Bauern Schenke” czyli „szynk chłopski” (oczywiście oba zakłady były tylko dla Niemców – „Nur fűr Deutsche”). Później przejął także bar-restaurację Bielatowiczów przy ul. Zamojskiego, gdzie urządzono winiarnię dla Niemców „Deutsche Winzerstube”.
Świetlica i biblioteka Komitetu Góralskiego (Goralisches Komitee) mieściły się w dawnym lokalu przedwojennego Związku Górali, w budynku na rogu ulic Krupówki (Hauptstrasse) i Kościuszki (Bahnhofstrasse). W Komitecie działali: Wacław Krzeptowski jako przewodniczący, Józef Cukier jako jego zastępca oraz członkowie: Szymon Kuchta, Andrzej Zagała, Tadeusz Kęsek. Kierownikiem biura był Stanisław Walczak, a urzędnikami Antoni Olcha-Mirek, który zajmował się sprawami kultury, Łucja Sadowska, Jerzy Bachleda Curuś i Władysława Faronówna. W bibliotece działał dr Ludwik Wyrostek, który jako nauczyciel zlikwidowanego szkolnictwa ogólnokształcącego pozostał bez pracy; gromadził materiały do słownika gwary góralskiej, z myślą o późniejszym jego opracowaniu. Działaczami Komitetu byli także Stefan, Adam, Andrzej i Bolesław Krzeptowscy.
Wacław Krzeptowski, urodzony 24 czerwca 1897 r. w Kościelisku, od 1925 r. był działaczem Związku Górali i Związku Ludowo-Narodowego, zaś później – Polskiego Stronnictwa Ludowego „Piast”. Już 7 listopada 1939 r. staje na czele delegacji góralskiej, która składa na Wawelu wizytę hołdowniczą generalnemu gubernatorowi Hansowi Frankowi. Udział w delegacji brała także Karolina Krzeptowska, która w prowadzonej przez siebie restauracji „Zum Goralen”, wśród świątków i góralskich obrazów na szkle umieściła portret Hitlera. 29 listopada 1939 Wacław Krzeptowski zwołał w Zakopanem zebranie członków przedwojennego Związku Górali, na którym przedstawił opracowany z inspioracji i przy pomocy Henryka Szatkowskiego memoriał o odrębności narodowości góralskiej – Goralenvolk i rozpoczął intensywną agitację w tej sprawie w Zakopanem i na całym Podhalu. Wiosną 1940 r., po aresztowaniu przez Gestapo Tadeusza Paudyna, Wacław Krzeptowski przejął jego skonfiskowaną trafikę (sklep tytoniowy) przy Krupówkach, która prowadził do spółki z Józefem Cukrem jako „Tabakverlag”. Z inspiracji Krzeptowskiego i jego otoczenia, 1 września 1940 r. Niemcy utworzyli góralską szkołę powszechną (Goralische Volkschule) z góralskim językiem wykładowym, mieszczącą się w willi „Szarotka”. Mimo wielkiego nacisku na posyłanie dzieci do tej szkoły, liczyła ona zaledwie 130 uczennic i uczniów.
W 1941 r. Niemcy przywieźli do Zakopanego aresztowanego Wincentego Witosa, którego chcieli zmusić do stworzenia polskiego rządu kolaborującego z Hitlerem. Pomysł był chytry, gdyż Krzeptowski znał dobrze Witosa, pomagał w jego ucieczce za granicę po procesie brzeskim, a podczas jego pobytu na emigracji był jednym z jego kurierów. Wacław Krzeptowski miał się spotkać z Witosem, aby go namówić do tej działalności, lecz Witos stanowczo odmówił wszelkiej współpracy z Niemcami.
Na ul. Kościuszki (Bahnhofstrasse), przy zbudowanej w 1939 r. powitalnej bramie na zawody FIS, witano przybywającego do Zakopanego generalnego gubernatora Franka i innych dygnitarzy hitlerowskich. Wśród witających w pierwszym szeregu stali w hołdowniczej postawie rzecznicy „Goralisches Komitee” z Wacławem Krzeptowskim – „Goralenfűrerem” na czele. W ostatnich miesiącach okupacji, ze względu na stan techniczny bramę tę rozebrano, co górale przyjęli z pewnym zawodem, gdyż liczyli na to, iż będzie ona miejscem rozliczenia ze zdrajcami; wyśpiewywano przecież góralskiemu „fűhrerowi”:
Wacek jo se Wacek, kozdy o mnie słysoł,
Jak Niemcy ucieknom, zaroz będę wisioł...
a komentowano to tak: .. w gaciach bedom wisieli, ino w gaciach. Góralskie portki trza bedzie zdjąć, bo zhańbili góralski naród...
W domu przy ul. Kościeliskiej 50 mieszkali kuzyni Wacława Krzeptowskiego – Stefan i Adam Krzeptowscy. Stefan, chodzący w czasie okupacji, na co dzień po Zakopanem w pełnym stroju góralskim z szerokim pasem bacowskim, korzystał z protekcji Wacława, aby nieźle się urządzić. Przejął skonfiskowany przez okupanta sklep spożywczo-kolonialny Mojżesza Stilla przy ul. Krupówki 31 i prowadził tam sklep spożywczy należący do „Landesgenossenschaft” powiatu Neumarkt (Nowy Targ). Wiosną 1945 r. wraz z sekretarzem i radcą prawnym Komitetu Adamem Trzebunią Niebies został wywieziony z Zakopanego; obaj nigdy już do Zakopanego nie powrócili. Adam Krzeptowski – do 1939 r. działacz oddziału zakopiańskiego Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”, po zajęciu Zakopanego przez Niemców był wykładowcą „języka góralskiego” (Goralische Sprache) w szkole zawodowej „Berufstachschule fűr Goralische Volskunst”. W 1945 r. wyjechał z Zakopanego do Piechowic k/Jeleniej Góry. Prowadzone w jego sprawie śledztwo w latach 1945 oraz 1948-49 uwolniło go od winy i kary. Jego syn Leszek Krzeptowski zaangażował się po wojnie w działalność turystyczną; w 1948 r. ukończył pierwszy kurs dla przewodników sudeckich i zajął się oprowadzaniem wycieczek – był jednym z najbardziej znanych i zasłużonych przewodników po Sudetach. Zmarł w 2003 r.
Brat Wacława Krzeptowskiego – Bolesław przejął po Żydzie Rotterze i prowadził piekarnię przy ul. Nowotarskiej; został zastrzelony przez partyzanta radzieckiego 20 grudnia 1945 r. Drugi brat Wacława, doskonały kucharz Jan Krzeptowski nie zhańbił się współpracą z okupantem, zaś jego syn Zenon Krzeptowski walczył w Polskich Siłach Zbrojnych na zachodzie jako oficer lotnictwa. Pozostał po wojnie w Anglii, zmienił nazwisko i pracował jako oblatywacz samolotów. Zginął w katastrofie lotniczej.
Pod koniec okupacji, widząc nadchodzącą klęskę hitlerowskich Niemiec, Wacław Krzeptowski próbuje naprawić swą zdradę; przechodzi na słowacką stronę Tatr i podejmuje próbę wstąpienia do słowackiego oddziału partyzanckiego, ale – wobec rozpoznania go przez polskich łączników - nie przyjęto go. Wraca zatem do Zakopanego, ukrywa się i bezskutecznie próbuje nawiązać kontakt z partyzantami radzieckimi. Wyrokiem podziemnego sądu Polski Walczącej Krzeptowski już w 1942 r. został skazany na karę śmierci, jednak z wykonaniem wyroku zwlekano, obawiając się represji ze strony hitlerowców na mieszkańcach Zakopanego. Obawa, iż ucieknie on wraz z hitlerowcami z Zakopanego przyspieszyła przybycie do Zakopanego celem wykonania wyroku plutonu egzekucyjnego Armii Krajowej „Kurniawa” spod Babiej Góry pod dowództwem por. Tadeusza Studzińskiego ps. „Kurzawa”. W plutonie, liczącym 30 osób było kilku zakopiańczyków, miedzy innymi Bolesław Dobrzański ps. „Malinowski” i Stanisław Osiecki ps. „Jelito”. Po lewej stronie drogi z Krzeptówek do sanatorium wojskowego, za piekarnia Wojciecha Kwapienia rośnie kilka wysokich świerków; na jednym z nich, 20 stycznia 1945 r. z wyroku sądu Polski Walczącej z 1942 r. powieszony został „Goralenfűhrer” Wacław Krzeptowski.
Góralskie karty rozpoznawcze – „Kenkarten” – oznaczone na pierwszej stronie literą „G”, część mieszkańców Podhala przyjęła wskutek nacisku i pogróżek „Komitetu Góralskiego”, lecz w sumie była to niewielka liczba, bowiem ogół górali nie dał się wciągnąć w zarzucane w chytry sposób przez Niemców sieci. W Bukowinie Tatrzańskiej i Krościenku n.p. odsetek kart góralskich wyniósł niespełna 3%, w gminach Szaflary i Czorsztyn 3%, w gminie Łopuszna 7%. W Ludźmierzu, Chochołowie, Białym Dunajcu było ich 10%. W samym jednak Zakopanem na 8000 wydanych kenkart było 2700 góralskich (33%), lecz trzeba przecież pamiętać o tym, że tu była siedziba „Goralisches Komitee”, Gestapo w „Palace” i policji, a więc indoktrynacja i „perswazja” była najsilniejsza i przybierała brutalne nieraz formy.
Trzeba także pamiętać, iż główna gałąź wielkiego rodu Krzeptowskich to wspaniali przewodnicy tatrzańscy, pierwsi ratownicy TOPR od 1909 roku, polscy patrioci. Najsłynniejszy z nich - Józef Krzeptowski, przewodnik i ratownik, jako kurier 58 razy pokonał trasę Zakopane – Budapeszt – Zakopane, służąc z narażeniem życia Polsce walczącej z hitlerowskim okupantem.
Niemiecka policja gorliwie pracowała nad zrobieniem w Podhalan odrębnego „narodu”, co w ostatecznym wyniku skończyło się zupełnym i sromotnym fiaskiem... – stwierdził Juliusz Zborowski, dyrektor Muzeum Tatrzańskiego przebywający całą okupację w Zakopanem, w swym artykule To i owo z lat okupacji pod Tatrami (Wierchy tom XVII/1947). Również Włodzimierz Wnuk w swej znanej książce Walka podziemna na szczytach pisze: ..cała akcja tworzenia „Goralenvolku” spaliła na panewce. Hitlerowcom nie udało się skłócić narodu polskiego, który walczył o swoją wolność.
Czytelnikom, zainteresowanym pogłębieniem swej wiedzy na poruszony temat, polecam także lekturę pracy Henryka Josta Zakopane czasu okupacji (W-wa 1989), Zakopane – przewodnik historyczny Lidii Długołęckiej i Macieja Pinkwarta oraz odpowiednich haseł w Wielkiej Encyklopedii Tatrzańskiej Z. i W.H.Paryskich. Temat ten przewija się także kilkakrotnie na łamach Wierchów (tomy: 17/1947, 19/1949, 29/1960, 30/1961, 31/1962, 34/1965, 35/1966, 36/1967, 38/1969, 39/1970). Ciekawa jest również książka Pięć mostów i inne akcje – wspomnienia partyzanckie oficera Armii Krajowej Tadeusza Studzińskiego (ps. „Kurzawa” – wyd. 1992) oraz Konfederacja Tatrzańska Sylwestra Leczkiewicza (1969).
Adam Jonak
Przed XXXVI Zjazdem PTTK
Trzymacie Państwo w ręku 50. numer „Gazety Górskiej”. Co prawda odbiega ona szatą graficzną od współczesnych magazynów górskich, ale... Po pierwsze, jest jakby organem górskiego pionu w PTTK, po drugie – co może i ważniejsze – przetrwała na rynku prasowym i turystycznym, a nie zapominajmy, że w PTTK (i nie tylko pod szyldem PTTK), w ostatnich kilkudziesięciu latach wydawano rozmaite biuletyny i czasopisma, które należą już do historii. Wiele tytułów znikało równie szybko jak się ukazywały. „Gazeta Górska” przetrwała i - co warto odnotować, że nie stała się tzw. gazetą towarzyską, a więc adresowaną tylko do wąskiego, wręcz hermetycznego grona, lecz ogólnie dostępną.
W „Gazecie” pojawiały się niekiedy artykuły, które miały do dyskusji prowokować, w sposób otwarty lub pośredni zachęcały do polemiki, ale – trzeba przyznać – rzadki to był przypadek, aby ktoś do dyskusji szerzej się włączył. Może czytelnicy z prezentowanymi poglądami się zgadzali, a może się im po prostu polemizować nie chciało?
Ów 50. numer „Gazety” ukazuje się w roku kolejnego zjazdu PTTK, co skłania do zastanowienia się nad tym co działo się w górach, nad czym pracowała KTG ZG przez 4 lata, jakie problemy przyjdzie jej rozwiązywać w niedalekiej przyszłości. Dodajmy, że problemy KTG, to często problemy całego Towarzystwa.
Nie wdając się w szczegóły, dwa tematy zdominowały prace KTG w ostatnich latach: akcja GOT i sprawy znakarskie. Dyskutowano zatem na temat regulaminu GOT PTTK, regulaminu pracy przodownika turystyki górskiej PTTK, o aktualizacji spisu wycieczek, o sieci TRW i o komisjach egzaminacyjnych ds. przodowników. Dyskusje te wynikały z ciągle nadsyłanych projektów nowelizacji akcji GOT, mimo że KTG do tych spraw postanowiła wracać najwyżej raz na 4 lata. Pomysły są rozmaite, nierzadko wykluczają się, niekiedy wręcz szokują. Pogodzenie tego typu poglądów jest niemożliwe, z czego pomysłodawcy nie zdają sobie sprawy, a trzeba uważać, aby kompromisy nie deprecjonowały GOT. Pamiętam dawne regulaminy i odnoszę wrażenie, że zdobywanie odznaki jest dziś łatwiejsze niż przed laty, np. zdobywca dużych odznak nie ma dziś obowiązku wielodniowych dalekobieżnych przejść tak jak niegdyś i – nie ukrywam – jestem od dawna przeciwnikiem „majstrowania” przy sprawach odznaki.
Tytuł przodownika turystyki górskiej, to dziś tytuł dla jednych nieznany, dla innych wyłącznie prestiżowy. Aż dziw, że sprawom przodownickim KTG poświeciła tyle czasu i tyle wysiłku, podczas gdy Towarzystwu (mimo różnych uchwał i chęci) jak dotąd nie udało się znaleźć prawnej formuły dla tej kadry. Ci entuzjaści wybranej formy turystyki (bo nie tylko o przodowników turystyki górskiej chodzi) nie mieszczą się w obowiązujących zapisach administracyjnych. Inaczej mówiąc - przodownikom pozostaje satysfakcja, szacunek kolegów i odznaka (coraz częściej odznaka honorowego przodownika, bo przodownicy osiągają wiek i staż członkowski upoważniający do tego wyróżnienia). Co gorzej, ostatnio administracja wysokiego szczebla – nie pierwszy to przypadek - zaczyna ingerować w szczegóły, które też dotknęły przodowników. Oto pojawił się zapis o obowiązku wykupu biletów wstępu do parków narodowych również przez przodowników, z czego byli w poprzednich latach przez dyrektorów wielu parków regulaminowo zwolnieni. Oczywiście można wykupić bilet, to nie majątek, ale ten ładny gest wobec kadry Towarzystwa - np. ówczesnego dyr. Wojomira Wojciechowskiego z Bieszczadów - warto wspomnieć. Rok temu dyrektorom ustawowo ograniczono tego rodzaju kompetencje.
Drugi problem, chyba jednak ważniejszy od GOT i przodowników, wręcz strategiczny nie tylko dla KTG, ale całego Towarzystwa (a może - nieco patetycznie - i Polski), to sprawa szlaków znakowanych. Można oczywiście powtarzać, że trzy paski w terenie kojarzą się ze szlakiem turystycznym i z PTTK, ale organizacja prac znakarskich w ostatnich latach jest poważnie zagrożona. To, co obserwujemy w ostatnich latach, to wręcz niebezpieczeństwo dla turystyki – jak to się teraz mówi – aktywnej.
Odnosi się wrażenie, że początek nieporozumienia tkwi w braku zrozumienia tej kwestii przez administrację państwową, co jest zastanawiające i zadziwiające zarazem. Podejmowane są przecież próby rozmów na ministerialnym szczeblu, powoływane są ministerialne zespoły z przedstawicielami PTTK włącznie, specjaliści jeżdżą do Warszawy na narady, tłumaczą i – kolejny rok drepczemy w miejscu. Wiadomo, że budżet nie jest z gumy, zgoda, ale chyba można wymagać wypracowania przez właściwy resort zasad klarownej polityki wobec turystycznego oznakowania.
Tymczasem obserwujemy swoistą anarchię, powszechnie akceptowaną przez decydentów. Z jednej strony, w myśl hasła o decentralizacji zarządzania krajem, za znakowanie zaczynają odpowiadać (także je finansując) władze wojewódzkie, z drugiej – nadal władze centralne, a z trzeciej – władze lokalne, głównie gminne. Owe gminne inicjatywy w zakresie wytyczania i znakowania lokalnych szlaków są ograniczone w czasie i niepewne, cóż bowiem z tego, że wójt wyznakuje szlak, skoro za kilka lat on lub jego następca nie sfinansuje konserwacji tego oznakowania? To smutne, że na każdym niemal kroku naszego współczesnego życia spotykamy się – bo taka moda - z chęcią kreowania sukcesu (albo raczej pseudosukcesu), pod którym kryje się nierzadko sprawozdawczość, zewnętrzny blichtr, chęć zdobycia popularności i szumnego „wykazania się”.
Żeby całkiem sprawę zagmatwać wspomnijmy o rozmaitych „zrzutach” niemałych pieniędzy na prace znakarskie w ramach projektów Unii Europejskiej dla różnych stowarzyszeń i fundacji, np. na tyczenie tras kolarskich, które i tak przebiegają nierzadko ruchliwymi drogami, do wyboru których wystarczy pierwszy lepszy atlas samochodowy (Czy to oznacza, że turysta-kolarz XXI wieku musi mieć wszystko oznakowane, bo sam już swej marszruty wyznaczyć nie potrafi?) Wreszcie pojawił się w ostatnich latach jeszcze jeden kontrahent do znakowania i przejmowania znakowanych szlaków: administracje parków narodowych.
Zdawać by się mogło, że utrzymywanie stałej sieci szlaków turystycznych, jako swoistej drogi komunikacyjnej, leży w interesie Państwa. Traf chce, że rozbudowaną i tradycyjną siecią szlaków, i to różnego typu, a także jednolitym systemem oznakowania, rozporządza PTTK. To, do czego doprowadzono tu i ówdzie walcząc z rzekomym monopolem PTTK, wprowadzając np. odrębny wzór drogowskazów w Tatrach, uznać należy za rodzaj dezinformacji, wręcz za działanie szkodliwe. Nie sztuka przewidzieć, że rozproszenie gestorów znakowania i rodzaju oznakowania odbije się niekorzystnie na treści map, na jakości znakowania, a przede wszystkim na jakości informacji turystycznej. I już tak się dzieje. Wydawnictwa kartograficzne co prawda unikają oznaczania rozmaitych szlaków spacerowych, ale muszą wprowadzać w miarę możności nowe szlaki kolarskie czy jeździeckie, pojawia się problem ze ścieżkami przyrodniczymi (często ich przebieg pokrywa się ze szlakiem PTTK) itp. O koordynacji prac znakarskich, a zwłaszcza o jednym źródle informacji o szlakach, o jednym gestorze szlaków w Polsce – trudno już mówić.
Jest faktem, że znakomita pula środków finansowych na znakowanie kierowana jest przez resort dla PTTK. Szkoda jednak, że koncepcje finansowania prac rodzą się w resorcie dopiero latem, a więc podczas już trwającego sezonu turystycznego, skutkiem czego prace prowadzone są z opóźnieniem. Na zaliczki ze strony oddziału lub grupy znakarskiej, aby prace podejmować wiosną, nie można w dzisiejszych czasach liczyć, toteż mogą się niebawem pojawić problemy ze znakowaniem w niektórych partiach naszych gór. Zapewne dopiero wtedy, gdy zacznie się ów system załamywać, ktoś skoczy po rozum do głowy i będziemy odbudowywać sieć szlaków w myśl przysłowia „mądry Polak po szkodzie”. Nasuwa się niedyskretne pytanie kto będzie odbudowywał?
W tej sytuacji dziw bierze skąd rodzą się petetekowskie, wciąż powracające pomysły tworzenia komputerowych kartotek szlaków, i to wspólnych dla rozmaitych szlaków. Głowią się nad tym problemem już od dłuższego czasu turyści piesi, górscy, kolarze, narciarze, kajakarze. Te ustawiczne próby mieszania różnorodnych typów szlaków, przy katalogowaniu których trudno znaleźć wspólny mianownik, bez wątpienia kosztowne, muszą budzić wątpliwości, a nawet sprzeciw. W sytuacji Towarzystwa, które nie ma pieniędzy i które rozporządza „branżowymi” kartotekami szlaków (przykładowo, istnieje taka, całkiem dobra, dla szlaków pieszych górskich i narciarskich) wszelkie eksperymentowanie jest po prostu nie na czasie. Chyba, że chodzi o kolejny „sukces” do odnotowaniu w sprawozdaniu. Oby PTTK, które wciąż jeszcze kojarzy się turystom z trzema paskami znaku turystycznego nie pozostało z doskonałą komputerową kartoteką szlaków i nostalgicznymi wspomnieniami jak ongiś szlaki te znakowało!
Na kanwie spraw znakarskich powraca ponownie sprawa bezpieczeństwa w górach. Tak jak przed laty, tak i teraz pojawiają się projekty ustaw (aż ustaw!) zajmujących się szczegółami bezpieczeństwa nad wodą, w górach itp. Należy się cieszyć, że ZG PTTK wybiera fachowców, w tym z KTG, do oceny tych projektów, ale zadziwiają autorzy projektów swą niekompetencją, mieszając sport z turystyką i wnikając w szczegóły organizacji imprez. Powstają więc tzw. buble legislacyjne, które – w razie ich przyjęcia – będzie bardzo ciężko nowelizować. Podobnych poczynań, jak zwykłem mawiać, nie zwali się już ani na zaborcę, ani na okupanta, ani na „komunę”; to już sami sobie robimy.
Zastanawiam się niekiedy, czy przypadkiem za tą decentralizacją poczynań (żeby nie powiedzieć galimatiasem) nie stoi wciąż tu i ówdzie pokutująca opinia o „komunistycznym” rodowodzie PTTK? Można się np. spotkać z poglądem, że wpisywano się do PTTK dla korzyści. Owe korzyści to – niegdyś - wycieczki i rajdy, nierzadko organizowane przez oddziały zakładowe PTTK, a finansowane po części przez zakłady pracy (chociażby przejazd autokarem), albo przez kluby (łatwiej było z nimi wyjechać np. w góry Czech lub Słowacji). PTTK firmowało też wyjazdy w góry zagraniczne, co dziś oczywiście straciło sens. Byli i tacy, którym zależało na zniżkach w schroniskach (ograniczenie tego przywileju wywołało swego czasu niepokój wśród posiadaczy odznak honorowych PTTK, ale iluż było tych zasłużonych?). Dziś można na pocieszenie powiedzieć, że turystom górskim wędrującym po Alpach do PTTK opłaca się należeć: to w tej kadencji Towarzystwo wywalczyło uznanie petetekowskiej legitymacji jako podstawy do zniżek w schroniskach Naturfreudeverein.
Były niegdyś gremia, o czym nie każdy pamięta, jak np. Klub Wysokogórski, które chowały się pod szyld PTTK w latach, gdy samodzielnie działać nie mogły. Było więc PTTK parasolem dla rozmaitych turystycznych aktywności do czasu, kiedy przepisy pozwoliły, a specjalizacja (np. speleologowie) i komercja (np. przewodnicy) nie spowodowały opuszczenia PTTK. Z czasem entuzjaści wspinaczki zaczęli swe umiejętności sprzedawać, bo prace wysokościowe stały się specjalnością wielu adeptów alpinizmu. O ideologii raczej się w tym przypadku nie wspomina, ale od petetekowców działania „dla idei” wciąż się wymaga.
Kończy się kadencja, w wielu oddziałach już trwa kampania wyborcza. Obawiam się, że w pewnych kręgach będzie to powód do zaktywizowania się niektórych działaczy, co gorzej kampania wyborcza będzie absorbować całe Towarzystwo przez szereg miesięcy. Zaczną się też przygotowania do kolejnej Krajowej Narady Aktywu Górskiego, ale krążą plotki – nie pierwszy raz - o tym, że komisje nie są potrzebne, że można ograniczyć ich skład itp. Dla prawników niektóre rozwiązania przyjęte w Towarzystwie nie pasują do standardowych regulaminów i statutów. Inności i prawa zwyczajowego (bo istnienie KTG i innych komisji to nie przypadkowo wprowadzone prawo zwyczajowe z lat 50. ubiegłego wieku, ) nie akceptujemy, albo – jak kto woli – nie szanujemy. Anglicy by się zdziwili.
W ostatnim roku odeszło z grona ludzi związanych blisko z KTG ZG PTTK trzech znakomitych kolegów: Ignacy Zatwarnicki tworzył turystykę górską w Bieszczadach, Jan Kantyka związany był z górami i narciarstwem w Żywcu, a Zbigniew Garbaczewski był encyklopedią Sudetów. Odchodzą ludzie co prawda w podeszłym wieku, związani z terenem i z Towarzystwem, ale czy przychodzą kolejni, którzy potrafią ich zastąpić? Zastępują ich osoby w – delikatnie mówiąc – wieku średnim. A młodsi? Młodszych prawie nie ma. Zjawisko „starzenia się” stowarzyszeń zatacza szerokie kręgi nie tylko w Polsce. Ale w mniejszych gremiach, np. w klubach górskich, utrzymuje się więź towarzyska. To jest, moim zdaniem, baza kadrowa nie tyle dla przyszłego, ale już dzisiejszego PTTK. Czy jednak zauważymy ową petetekowską „młodzieżówkę” i członków klubów podczas tegorocznych wyborów? Z doświadczeń wiem, że w wielu wypadkach młodzi ludzie deklarują swe uczestnictwo w pracach, aby potem szybko zrezygnować. Z drugiej strony, obserwując działania np. studenckich kół przewodnickich, zauważyć trzeba kompetencje ich członków (także tych, którzy studia już dość dawno ukończyli...), czego dowodem chociażby liczne wydawnictwa. Trudno lekceważyć te zainteresowania, aczkolwiek towarzyska formuła tych środowisk odległa bywa od stylu przyjętego - z konieczności - przez różne czcigodne zarządy i komisje.
W ostatniej kadencji doszło do wymiany wzoru legitymacji członkowskiej, które to działanie, niestety, podzieliło petetekowców. Jedni uważali, że było to niepotrzebne i kosztowne, że Towarzystwo wytraca tradycje, kawałek plastikowej karty jest po prostu brzydki, a formalności towarzyszące wymianie legitymacji skutecznie niejednego turystę zniechęciły do kontynuacji członkostwa. Entuzjaści wymiany utrzymywali z kolei, że koszty karty nie są wcale wyższe, a przy okazji nastąpi weryfikacja członków: pozostaną tylko wierni PTTK. Czy warto było to robić? Liczba członków spadła; liczba oddziałów – uwaga! - spada. PTTK zaczęło być jakby mniej widoczne, tym bardziej że stan niektórych jego obiektów ustępuje standardem sąsiadującej bazie, coraz liczniejszej, nowej i schludnej. Konkurencja jest brutalna i drapieżna, a samochód zmienił nieco styl uprawiania wędrówek w górach, kładąc akcent na bazę dolinną.
Ale w tym nieco pesymistycznym obrazie odnotować trzeba i optymistyczny: otwarcie schroniska na Hali Miziowej. Do niedawna historycy turystyki górskiej i krajoznawcy podziwiali fotografie stylowego przedwojennego schroniska i ubolewali, że uległo zniszczeniu, a pod Pilskiem stoi barak. Barak, owszem, stoi nadal, ale tuż obok niego stoi także nowy, ładny obiekt. To chyba największy i prawdziwy sukces PTTK (i nowosądeckiej spółki pod wodzą Jerzego Kalarusa) w tej kadencji w górach.
Jerzy W.Gajewski
Przed kolejnym Zjazdem PTTK
Odkąd sięgnę pamięcią, a jest to już spory czas, przed każdym kolejnym Walnym Zjazdem odżywa w Towarzystwie dyskusja na temat co zrobić z komisjami. Jedni pytają z troską o rolę komisji, inni bardziej bezpośrednio – po co nam w ogóle komisje. I tym razem tradycji staje się zadość, już w jesieni 2004 r. wśród różnych pomysłów do przedyskutowania i ewentualnego zatwierdzenia przez Zjazd, znalazł się wniosek likwidacji komisji. Na ogół pomysły takie nie budziły żywszej dyskusji i na zjazdach nie było już emocji – wszystko pozostawało po staremu, no może raz komisje były statutowe, a raz nie. Przeżywaliśmy już eksperyment z powoływaniem komisji przez zarządy poszczególnych szczebli i trzeba przyznać, że działacze komisji nie wspominają tego dobrze. W każdym razie problem komisji wydaje się być swoistym rodzajem „dyżurnej aborcji” w PTTK.
Towarzystwo w ostatniej kadencji w dalszym ciągu odnotowało spadek liczby członków, na pewno też znajduje się w punkcie, który wymaga jakiś zmian. Problem polega na tym, że konieczne jest określenie w jakim kierunku te zmiany powinny pójść i jak głębokie muszą być. Trzeba ściśle określić charakter Towarzystwa, bo od tego zależy postrzeganie go w społeczeństwie i atrakcyjność dla członków i potencjalnych członków. Żeby podjąć taką dyskusję musimy być sami przekonani o jej potrzebie, a więc czuć wolę zmian i to głębokich, a z tym już jest gorzej, bowiem duża część działaczy wydaje się brać kurs na przetrwanie, tzn. minimum zmian i jakoś to będzie. Ostatnie lata, a szczególnie zmiany w przepisach wyraźnie wskazują, że jednak nie będzie, jeżeli z jednej strony nie dostosujemy się do otoczenia, a z drugiej nie wywalczymy rzeczywistej niezależności od organów państwa i samorządów.
Czy tego chcemy czy nie, PTTK staje się organizacją kadrową, bo kadra jest najtrwalsza wśród członków, po prostu już zainwestowała w jakimś sensie w Towarzystwo i ma coś do stracenia. Na pewno nie jesteśmy natomiast organizacją elitarną i raczej nie mamy szans nią zostać, bo nie zrzeszamy żadnych elit, wystarczy popatrzyć na przekrój społeczny naszych członków. Większość w Towarzystwie stanowią dwie grupy społeczne, raczej nie liczące się: młodzież i emeryci, a wśród pozostałych dużą część stanowią pracownicy sektora państwowego (budżetówki). Nie są to środowiska opiniotwórcze, raczej grupy konsumujące dochód niż go wytwarzające. Stąd też nikłe oddziaływanie na opinię społeczną i słaba siła przebicia. Nawet nie potrafimy, lub boimy się, wygrać status organizacji pozarządowej. Głoszenie pozarządowego charakteru, przy równoczesnych umizgach do władz i sięganiu do państwowej kasy zaprzecza tym deklaracjom, nie dodaje nam wiarygodności i utrudnia zajmowanie stanowiska. Nie można z jednej strony krytykować władz, a z drugiej z nimi współpracować w sprawach, które oprotestowujemy.
I tu docieramy chyba do sedna problemu. Niejednoznaczność PTTK wynika w dużej mierze ze zbyt różnorodnych programowo form działania, które często prowadzą do wewnętrznych sporów i sprzeczności. W ich efekcie z naszych szeregów wychodzą na zewnątrz różne opinie w jednej sprawie. Przez szereg lat obrośliśmy w formy działania, które z turystyką mają raczej niewiele wspólnego, prędzej z regionalizmem, stowarzyszeniami sportowymi lub ruchami ekologicznymi. Z tego powodu takie grupy są też wewnętrznie rozdarte, nie wiadomo komu merytorycznie czy w sprawach uprawnień mają podlegać, kto je finansuje i kto decyduje. Osłabia to PTTK jako organizację reprezentującą turystów w klasycznym pojęciu. Powrót do źródeł, tzn. określenie PTTK jako organizacji grupującej wyłącznie turystów, pomógłby odrodzić Towarzystwo także ideowo.
Przy zmniejszonej liczebności i malejącej liczbie jednostek organizacyjnych obecna struktura organizacyjna PTTK jest nie do utrzymania. Można rozważać np. likwidację kół, które w dużej części są tylko jednostką administracyjną. Prowadzą działalność programową, zwłaszcza turystyczną tylko tam, gdzie słabe są na ogół komisje oddziałowe, zastępując je niejako. W oddziałach, które w ogóle liczą poniżej 100—150 członków ich rola też nie jest jasna. Jeżeli taki oddział powoła jeszcze kilka komisji czy klubów, w praktyce często kilkanaście najaktywniejszych osób musi z konieczności obsadzić po kilka, a nawet więcej funkcji – wtedy najczęściej na czynne uprawianie turystyki innej niż zebraniowa nie ma czasu. Pewnym ratunkiem może być dość znaczne zmniejszenie liczebności organów statutowych, zwłaszcza na niższych szczeblach, gdzie często brakuje chętnych do pełnienia funkcji i wybory odbywają się czasami wręcz na zasadzie zwykłej „łapanki”. Nie ma też u nas tradycji, a nawet możliwości, działań spersonalizowanych, tzn. pojawia się ktoś, komu się chce zrobić coś dla innych, ale niekoniecznie w narzuconych formach strukturalnych – najczęściej musi odejść, bo nie mieści się w statucie, regulaminie i in. uświęconych tradycją przepisach i zwyczajach.
Prawdopodobnie musi zostać zredukowana liczba oddziałów i to nie żadnym zarządzeniem odgórnym, tylko przez uwarunkowania zewnętrzne. Po prostu padną z braku członków, słabości ekonomicznej, kosztów utrzymania struktury, lokalu czy pracownika. Prawdopodobnie będziemy mieć do czynienia z niewymuszonym procesem konsolidacji, który w niektórych większych ośrodkach już trwa od lat.
Dopiero w tym momencie należy zastanowić się nad likwidacją komisji – jest to krok możliwy ale dość ryzykowny, bowiem pomimo wszystkich mankamentów tam toczy się duża część działalności programowej i z komisjami związani są głównie czynni działacze-turyści. Jednak rozbudowany w PTTK system komisji rodzi kłopoty, szczególnie na szczeblu oddziałowym, gdzie często brakuje działaczy do pełnienia tylu funkcji. W ostatnich latach odnotowuję też niepokojące zjawisko, że komisje w niektórych oddziałach wyalienowały się ze środowiska i ograniczają się wyłącznie (prawie) do zebrań w swoim gronie, nie organizując imprez dla innych i uważając, że to nie ich rola. Część odmawia też znakowania szlaków – bo nie ma kim. Wyjściem może być prowadzenie działalności klubowej, ale ta jest mniej chętnie widziana przez zarządy oddziałów, ponieważ kluby z natury są bardziej autonomiczne, nastawione na działalność wewnętrzną i mniej podatne na naciski. Świadczy o tym rosnąca liczba konfliktów pomiędzy zarządami oddziałów i klubów. Tymczasem kluby mogłyby doskonale spełniać rolę jednostek terenowych PTTK tam, gdzie nie ma oddziału. Kluby łatwiej sobie radzą bez lokalu, aparatu, etatów. Problem polega na tym, że kluby na ogół mają sprecyzowany profil i nie muszą zrzeszać wszystkich, ograniczają się do uprawiających wybrane dyscypliny turystyczne. Może to prowadzić do współistnienia w jednej miejscowości klubów o różnych profilach – stąd już tylko krok do najdalej idącej alternatywy przekształcenia PTTK w strukturę federacyjną, która na wielu działa jak swoisty straszak. Można tu rozważać podział terytorialny lub tematyczny. W obrębie tych specjalności działałyby w terenie kluby, sekcje, grupy zainteresowań lub inne, a konieczną „czapę” organizacyjną stanowiłby ZG.
Zagrożeniem dla PTTK jest skostnienie form działania, nadmierny bizantynizm organizacyjny i wiara w moc statutów, regulaminów, przepisów. Towarzystwo stało się organizacją, a nie zgrupowaniem ludzi o wspólnych zainteresowaniach, chcących je realizować w swobodny sposób. Dla wielu konieczność wypełnienia deklaracji, sformalizowanie przynależności jest zrozumiała, ale permanentne zebrania, zjazdy, wybory, z których niewiele wynika, działa odstręczająco. Trudno jest wytłumaczyć komuś, kto chce uprawiać turystykę, że przede wszystkim powinien czuć się członkiem koła, uczestniczyć w zebraniach, głosować, gdy on po prostu szuka towarzystwa na wycieczkę, a tego mu już najczęściej się nie oferuje. Idzie więc sam, albo w swoim towarzystwie, a udział w życiu PTTK ogranicza w najlepszym przypadku do wykupienia karty rabatowej
Marek Staffa
Karczma Styrnol
W dniu 23 października pod Babią Górą odbyło się uroczyste poświecenie i otwarcie regionalnej karczmy „Styrnol”. Stoi ona przy głównej drodze biegnącej przez Zawoję – największą polską wieś położoną u północnych podnóży Królowej Beskidów. Jej właściciel, Witold Budzowski, rozmiłowany w tutejszej kulturze ludowej, wzniósł ją w oparciu o tradycyjne budownictwo Górali Babiogórskich zamieszkujących wieś. Odnowiona została też stojąca obok kapliczka.
Przysiółek, gdzie zbudowano karczmę nosi nazwę Podryzowana; wiąże się ona z pracą przy wyrębie tutejszych lasów, które to zajęcie było jeszcze wiek temu ważnym źródłem dochodu dla mieszkańców Zawoi. Ryza to rodzaj drewnianej rynny niwelującej częściowo stok, którą niegdyś transportowano w dół ociosane z gałęzi pnie w dolinę. Stojąca koło karczmy kapliczka pochodzi z początku XIX wieku i kryje wewnątrz ciekawą drewnianą figurę Matki Bożej. W najbliższej okolicy zachowały się też niemal bez zmian trzy międzywojenne pensjonaty o typowej letniskowej architekturze.
Karczma to prawdziwa ozdoba tego naturalnego mini-skansenu. Jej twórcom za wzór posłużyły materiały zgromadzone przez wybitnego etnografa, nieżyjącą już prof. Annę Kutrzebę-Pojnarową, opublikowane między innymi w wydanej w 1931 roku w Krakowie książce Budownictwo ludowe w Zawoi. Budynek ma zgodne z babiogórskim budownictwem proporcje, sylwetkę i detale jak: drzwi, okna, wyłożona kamieniami sień. Oparte o dawne wzory jest też wyposażenie wnętrza. Jeżeli dodać do tego tutejsze regionalne potrawy, obsługę w ludowych strojach babiogórskich i grającą kapelę, wizytę w karczmie można potraktować jak miłą i ciekawą podróż w czasie.
Nazwa karczmy także nie jest dziełem przypadku. Styrnol to w babiogórskiej gwarze sternal czyli popularny tu trznadel (Emberiza citrinella), niewielki podobny do wróbla ptaszek o brązowym grzbiecie w wyraźne jaśniejsze kreski, długim, rozdwojonym na końcu ogonku i skrzydełkami o żółtawych obrzeżeniach widocznych zwłaszcza podczas lotu. Jest bohaterem ludowych przyśpiewek i legend, według których pilnuje ukrytych na Babiej Górze skarbów, a wiosną, w Niedzielę Palmową, wydobywa je z podziemnych schowków na słońce, by przeschły.
Poświecenia obiektu dokonał proboszcz parafii pod wezwaniem Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Zawoi Górnej, ks. Bogusław Targosz. Następnie właściciel powitał przybyłych gości dziękując równocześnie wszystkim, którzy w różny sposób przyczynili się do powstania „Styrnola”. Podczas uroczystej biesiady koncertowała kapela i solistki regionalnego zespołu „Juzyna” działającego przy Gminnym Centrum Kultury Promocji i Turystyki w Zawoi, a następnie goście bawili się razem z folkową grupą „Turnioki”.
Urszula Janicka-Krzywda
Raptularz górski
2 stycznia 2005 r. w Krakowie, w wieku 88 lat zmarł Marian Danielec, magister praw, działacz Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego i Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego, propagator turystyki górskiej, kierownik Biura Zarządu Wojewódzkiego PTTK w Krakowie, wicedyrektor Muzeum Żup Krakowskich w Wieliczce.
8-9 stycznia 2005 r. w Schronisku PTTK „Samotnia” w Karkonoszach po raz IV, a w Schronisku PTTK na Hali Krupowej i Schronisku PTTK na Luboniu Wielkim po raz pierwszy, został zorganizowany Górski Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
14 stycznia 2005 r. Piotr Morawski i Simone Moro (Włochy), uczestnicy 5-osobowej wyprawy pod kierownictwem Jana Szulca weszli w sezonie zimowym na himalajski szczyt Shisha Pangma (8027 m.) 28-letni Piotr Morawski jest już szesnastym Polakiem na tym szczycie, ale pierwszym, który dokonał tego zimą.
18 stycznia 2005 r. minęło 60 lat, kiedy to wycofujące się wojska niemieckie przed nacierającą armią radziecką w składzie - 31 i 42 brygady pancernej oraz 894 pułku piechoty płk. Tomiłowskiego wysadziły 18 stycznia 1945 o godz. 5.20 zamek w Nowym Sączu.
21 stycznia 2005 r. w Krakowie, odbyło się posiedzenie Rady Naukowej Babiogórskiego Parku Narodowego z udziałem wicemarszałka Andrzeja Sasuły. W trakcie posiedzenia wręczone zostały powołania Członkom Rady, a w trakcie spotkania m.in. podsumowano dotychczasową działalność Rady, dyskutowano nad zadaniami ochronnymi na rok 2005 i przedstawiono informację o modernizacji Schroniska PTTK na Markowych Szczawinach.
22 stycznia 2005 r. w Szczawnicy została otwarta trasa narciarska Palenica II. Trasa sztucznie naśnieżana o długości 1800 m. i różnicy wzniesień 270 m. rozpoczyna się od stoku Szafranówka, a kończy przy polankach u stóp Palenicy.
22 stycznia 2005 r. w Małem Cichem, oficjalnie otwarto 4-osobową kolejkę krzesełkową o przepustowości 2400 osób/na godz.. Kolej ma długość 1250 m. na stoku sztucznie naśnieżonym i oświetlonym. Dolna stacja znajduje się w miejscowości Małe Ciche, a górna na Polanie Zgorzelisko. Wyciąg powstał dzięki dogadaniu się 80 osób. Właścicielem obiektu jest Spółka A. Bielawa Sport z o.o., która wydzierżawiła tereny na 20 lat.
25 stycznia 2005 r. trzech kandydatów na dyrektora Tatrzańskiego Parku Narodowego: Paweł Skawiński, Zbigniew Krzan i Stanisław Czubernat stanęło przed komisją konkursową. 5-osobowy skład komisji tworzyli: Stefan Szeweluk i Jolanta Kochanowska-Szczurak z Ministerstwa Środowiska, Stefan Skiba i Piotr Bąk (burmistrz Zakopanego) reprezentujący Państwowej Rady Ochrony Przyrody oraz Andrzej Gut Mostowy, przedstawiciel marszałka Województwa Małopolskiego.
26 stycznia 2005 r. do konkursu na dyrektora Gorczańskiego Parku Narodowego stanęło 4 kandydatów: Andrzej Gruszczyk, Marek Kurzeja, Antoni Niedośpiał i Janusz Tomasiewicz, natomiast komisję konkursową tworzyli: Jerzy Lęcznar i Janusz Paradysz z Ministerstwa Środowiska, Stefan Skiba i Maria Baranowska-Janota z Państwowej Rady Ochrony Przyrody oraz Jan Smarduch, przedstawiciel Marszałka Województwa Małopolskiego.
29 stycznia 2005 r. w późnych godzinach popołudniowych na Podhalu wystąpił lekki wstrząs sejsmiczny. Był to czwarty wstrząs tektoniczny na tym terenie. Pierwszy najsilniejszy nastąpił 30 listopada 2004 r. Jego epicentrum znajdowało się pod miejscowością Czarny Dunajec. Miał siłę 4,6 stopni w skali Richtera i spowodował spękanie ścian wielu budynków w okolicy. Drugi, o sile 3,6 w skali Richtera wystąpił 2 grudnia, a trzeci o sile powyżej 3 stopni w skali Richtera był wyczuwalny na Podhalu w nocy z 8 na 9 grudnia ubiegłego roku.
29 stycznia 2005 r. zmarł tragicznie w wieku 63 lat Kazimierz Jacek Rusiecki, mgr inż. geodeta, taternik, alpinista, uczestnik wypraw w Himalaje i liczne góry świata.
1 lutego 2005 r. zmieniony został status przejścia granicznego Jurgów-Podspady z przejścia małego ruchu granicznego na przejście graniczne międzynarodowe, całodobowe, przeznaczone dla ruchu samochodów osobowych i ciężarowych o ciężarze całkowitym do 7,5 t. Podobny status uzyskały przejścia: Muszyna-Kurov w powiecie sądeckim i Radoszyce- Palota w powiecie sanockim.
5 lutego 2005 r. na Kiczerze (650 m. n.p.m.) w Puławach Górnych (gmina Rymanów) otwarto krzesełkowy wyciąg narciarski „Kiczera” wybudowany przez Beskidzkie Towarzystwo Turystyczne „Przełom Wisłoka” przy wsparciu władz samorządowych Rymanowa. Wyciąg krzesełkowy o długości 740 m., przepustowości 1000 osób/ na godz. i różnicy poziomów między dolną a górną stacją 160 m. usytuowany jest na stoku oświetlanym z trasami narciarskimi od 900 do 1200 m długości z możliwością sztucznego naśnieżania.
7 lutego 2005 r. wybuchł pożar w budynku „Krakowianka”, największego z budynków Młodzieżowego Ośrodka Rekolekcyjno-Rekreacyjnego znajdującego się w podszczytowych partiach Śnieżnicy (1006 m) w Beskidzie Wyspowym. Pożar udało się zlokalizować i ugasić. W akcji gaśniczej brało udział dziewięć jednostek straży pożarnej z 11 pojazdami gaśniczymi. Przyczyną pożaru był najprawdopodobniej kominek, a straty wstępnie oszacowano na 20 tys. zł.
8 lutego 2005 r. około godz. 11.30 w Kotle Małego Stawu w Karkonoszach zeszła lawina śnieżna porywając dwóch ratowników Grupy Karkonoskiej GOPR, 22-letniego Mateusza Hryncewicza i 31-letniego Daniela Ważyńskiego. Pomimo natychmiastowej akcji i przetransportowaniu poszkodowanych śmigłowcami do szpitali, nie udało się ich uratować.
9 lutego 2005 r. kilka minut przed godz. 13.00 nastąpiła awaria głównego zasilania, gondolowej kolejki linowej na Szyndzielnię w Beskidzie Śląskim, w której uwięzionych zostało 21 pasażerów. Po kilku nieudanych próbach uruchomienia kolejki linowej przystąpiono do akcji ratunkowej z udziałem 23 ratowników Grupy Beskidzkiej GOPR, 10 strażaków PSP z Bielska Białej oraz funkcjonariuszy bielskiej policji. Akcja ewakuacyjna pasażerów trwała ponad 4 godziny i została zakończona pełnym sukcesem.
16 lutego 2005 r. do konkursu na dyrektora Babiogórskiego Parku Narodowego przystąpili: Janusz Fujak, Jerzy Gajczak, Roman Jankowski, Małgorzata Karaś, Józef Omylak i Wojciech Wilczyński, natomiast komisję konkursową tworzyli: Hanna Pawłowicz i Stanisław Kucharski z Ministerstwa Środowiska, Joanna Pijanowska i Bronisław Wołoszyn z Państwowej Rady Ochrony Przyrody oraz Andrzej Masny przedstawiciel Marszałka Województwa Małopolskiego.
17 lutego 2005 r. w siedzibie Polskiego Komitetu Olimpijskiego w Warszawie uroczyście obchodzono 25. Rocznicę pierwszego zimowego wejścia na Mont Everest.
28 lutego 2005 r. w Warszawie, minister środowiska wręczył dr Pawłowi Skawińskiemu nominacje na stanowiska dyrektora Tatrzańskiego Parku Narodowego.
zebrał Janusz Konieczniak
PĘDZLE DOBRE NA WOJNĘ
Pojedynek nie polegał na zamianie szabel na pędzle, ani nie miał nic wspólnego z kodeksem honorowym Władysława Boziewicza. To był najbardziej spektakularny i znany fragment w historii poznawania i udostępniania Babiej Góry, ale na „wojnie” historia się nie kończy. Babią Górę zdobywano z obu stron – zarówno z północnej jak i południowej, mniej lub bardziej efektownie. Była najdalej wysuniętym szczytem w ekspansji na wschód niemieckiego Beskiden Verein.
Na pędzle z działaczami Beskiden Verein zmierzył się Władysław Midowicz w 1925 r. Najpierw domalował pasek biały do żółtego na szlaku z Zawoi Wideł do schroniska na Markowych Szczawinach, później przemalował na kolor czerwony szlak grzbietowy na Diablak, włączając go do Głównego Szlaku Karpackiego. Przemalował, czyli usunął szlak zielony Beskiden Verein.
W odwecie Niemcy wybrali się na szczyt z pędzlami i puszkami farby zielonej. To nie była wycieczka, ciężko w tym dniu pracowali. Midowicz nie pozostał dłużny i tak „wojna” trwała kilka lat, a polegała na przemalowywaniu szlaków, na zamianie tablic i drogowskazów pisanych raz po polsku, raz po niemiecku. Efektem był nawet wydany przez niego dla członków Beskiden Verein zakaz wstępu do schroniska na Markowych Szczawinach w czasie, kiedy w nim gospodarzył. Kartka o takiej treści wisiała przez jakiś czas na drzwiach wejściowych do schroniska!
Władysław Midowicz nie był pierwszy. Wcześniej - również na pędzle - wymierzyli sobie „ciosy” Wilhelm Schlesinger i Hugo Zapałowicz w latach 1906-1907. Gdy 15 września 1906 r. przy dźwiękach muzyk góralskich otwarto uroczyście na Markowych Szczawinach schronisko Oddziału Babiogórskiego Towarzystwa Tatrzańskiego z Makowa (później przeniesionego do Żywca), raczej nikt nie przypuszczał, że konflikt wisi w powietrzu. Schronisko było skromne i niewielkie, ale cieszyło oko. Wzdłuż frontowej ściany przebiegała kryta weranda, z której drzwi prowadziły do sieni. Z sieni wchodziło się do trzyłóżkowej sypialni dla pań, sześciołóżkowej – dla panów oraz do kuchni z jadalnią.
Do schroniska trzeba było poprowadzić szlak, by turyści nie błądzili. Szlakiem znakowanym przez Niemców w 1894 r. nie godziło się chodzić. Wawrzyniec Szkolnik – postać równie barwna pod Babią Górą, jak Sabała w Tatrach – jeszcze w tym samym roku, wziął pędzel, puszkę żółtej farby i przemalował od Zawoi Wideł po Markowe Szczawiny szlak turystyczny na jednopaskowy. Działalność Hugo Zapałowicza na Babiej Górze stała się solą w oku działaczy Beskiden Verein, którzy zdali sobie sprawę, że kładzie on w ten sposób tamę na dalszy rozwój niemieckiego ruchu turystycznego na wschód.
Niemieccy działacze Beskiden Verein rok wcześniej (11 czerwca 1905 r.) zbudowali i oddali do użytku schronisko szczytowe, usytuowane na wydzierżawionej od Lasów Państwowych działce. Wybudowali go sto metrów poniżej szczytu, po orawskiej stronie, poniżej „Głodnego Źródła”, na wysokości 1611 m n.p.m. Budynek wznieśli jednopiętrowy z tarasem, pozyskując do jego budowy miejscowy kamień. Babia Góra jeszcze parkiem narodowym nie była, więc działacze niemieccy przy jego budowie nie przejmowali się nazbyt ochroną przyrody. W schronisku były 4 pokoje gościnne z 20 miejscami noclegowymi, bieżąca woda i skromne sanitariaty.
Przemalowanie szlaku przez Wawrzyńca Szkolnika, umieszczenie nowych drogowskazów i zbudowane z inicjatywy Hugona Zapałowicza schronisko na Markowych Szczawinach sprawiło, że działaczom Beskiden Verein „puściły” nerwy. Rozmyślnie, z premedytacją niszczyli znaki Towarzystwa Tatrzańskiego. Przebrali miarkę - i z natury spokojny Hugo Zapałowicz - wniósł pozew do sądu powiatowego w Makowie przeciwko Schlesingerowi i Kroczkowi o bezprawne niszczenie znaków.
Rozprawa odbyła się 25 lutego 1908 r., a wyrok był... uniewinniający! Wprawdzie sąd przyznał rację Zapałowiczowi i potwierdził, że pozwani dokonali zniszczenia znaków - ale mówiąc językiem prawniczym z współcześnie odbywających się rozpraw - uniewinnił ich ze względu na... znikomą szkodliwość czynu. Na nic zdały się protesty i ogólne oburzenie, dla sądu zniszczenie jednego czy drugiego znaku nie miało wielkiego znaczenia i koniec.
Stąd, gdy znakowaniem zajął się Władysław Midowicz, miał on ciche, ogólne przyzwolenie na prowadzenie „wojny na pędzle”, jak nazwał ją obrazowo w swoich wspomnieniach. Midowicz w tym czasie wytyczył zielony szlak z Zawoi Wideł przez Zawoję Markową do schroniska, dalej: czerwony z Krowiarek na Diablak i słynną „Perć na Babią Górę”, bo taką pierwotnie miała nazwę. Później Kazimierz Sosnowski w swoim „Przewodniku po Beskidach Zachodnich” nazwał ją „Percią Taternicką”, ale przyjęła się i obowiązuje do dzisiaj nazwa „Akademicka Perć”, chociaż sam Władysław Midowicz nazwał ją „Percią Akademików” (1928 r.).
Z Władysławem Midowiczem, który gospodarzył w schronisku na Markowych Szczawinach w latach 1932-1937 i był trzecim z kolei po Józefie i Klemensie Gancarczykach, wiąże się jeszcze jeden fragment „wojny”, tym razem kończący definitywnie obecność Niemców na Babiej Górze.
Ostatniego września 1936 r. przybył na Markowe Szczawiny inż. Włodzimierz Lewicki - inspektor Lasów Państwowych ze Lwowa i zaprosił Midowicza do komisji przejmującej schronisko szczytowe od Beskiden Verein; uzasadniając to bardzo pochlebnie, „iż powinien uczestniczyć i podpisać ten, kto przez dobrych lat dziesięć usuwał hakatystów z Babiej Góry krok za krokiem”.
Podpisanie protokołu zdawczo – odbiorczego nastąpiło 1 października 1936 r. w schronisku szczytowym. Trzyosobowej delegacji Beskiden Verein przewodniczył jej prezes J. Stonawski. Zaraz po podpisaniu protokołu Włodzimierz Lewicki zdjął szyld niemiecki, a na jego miejsce przybił nowy z napisem: Schronisko Spółdzielni Lasów Państwowych „Leśnik”.
Władysław Midowicz wygrał „wojnę na pędzle” z działaczami Beskiden Verein i doprowadził do całkowitej dominacji polskiej turystyki w masywie Babiej Góry. Symboliczna zmiana szyldu w schronisku szczytowym zamykała definitywnie ten rozdział w historii turystyki babiogórskiej.
Ryszard M. Remiszewski
Zapach nagrzanych słońcem połonin
Wczesną wiosną Bieszczady są zupełnie puste. Pewnie takie były wtedy, gdy niegdyś tymi ścieżkami wędrowali tylko zbójnicy, myśliwi, zbieracze ziół i smolarze. Zeschłe ubiegłoroczne trawy nadają wzgórzom ciepłą słomkową barwę, a między nimi widać wyraźnie brązowe kępki krzaczków czarnych jagód. Promienie słoneczne tak padają, że góry przyjmują barwę od szarej po błękitną.
Od czasu jesiennej wędrówki po Bieszczadach minęło parę długich zimowych miesięcy. Te góry mają coś magicznego w sobie i sprawiają, że za nimi się tęskni. Bieszczadzka ziemia posiada jakiś szczególny urok, jakiś niesłychanie trudny do uchwycenia koloryt lokalny. I to COŚ, co sprawia, że szybko się do niej przywiązujemy.
W zimowe wieczory, gdy za oknami sypał gęsty śnieg i termometr wskazywał kilkanaście stopni poniżej zera, na podłodze rozciągaliśmy mapę południowo-wschodniej Polski i wodziliśmy po niej palcem. Przyglądanie się mapie należy do ulubionych zajęć wielu górskich wędrowców. O tej porze Bieszczady były pokryte grubą warstwą śniegu, puste i ciche. Stęskniliśmy się już za błękitną wstęgą Sanu, przedzierającego się przez góry.
Czuć wiosnę
Pierwszy odpoczynek w Bereżkach, u wylotu żółtego szlaku, który wiedzie od schroniska studenckiego „Koliba” na Przysłupie Caryńskim. Pierwszy wiosenny biwak. Dzień jest nadzwyczaj piękny. Na twarzach czujemy ciepły powiew południowego wiatru i wsłuchujemy się w szum górskiego strumienia, który gdzieś niedaleko zasila wody Potoku Wołosaty i dalej płynie ku Sanowi. Urzekające jest piękno bieszczadzkich potoków, które niosą ze sobą zapach nagrzanych słońcem połonin. Od kilku miesięcy czekaliśmy na tę chwilę. Na stół trafia metalowa puszka turystyczna, a w niej wszystkie potrzebne rzeczy do przygotowania posiłku. Tradycyjna sałatka z pomidorów, tutaj ma inny, niepowtarzalny smak. Krojenie cebuli w drobniutką kostkę, to niemal rytuał, obrzęd.
Czuć wiosnę. Wiatr pachnie i śniegiem, i budzącym się lasem. Przy drodze całymi łanami - jak w Tatrach krokusy - kwitnie śnieżyca wiosenna wschodniokarpacka. Między białymi kielichami widać też nieśmiało przedzierające się szafirowe kwiaty cebulicy. Tylko teraz Bieszczady mają inną kolorystykę niż późną wiosną, latem czy jesienią. Lasy są przejrzyste i z daleka przybierają barwę gdzieniegdzie szarą, gdzieniegdzie śliwkową. Ale za parę dni buki puszczą listki. Na razie widać na nich tylko nabrzmiałe brązowe igiełki. Drzewa mają najpiękniejsze kształty, gdy otacza je mgiełka pierwszych liści. Pusto, dziko, świetliście. Gdzieś nad nami majestatycznie krąży jastrząb. Przez gąszcz gałęzi przedziera się sójka. Głos pierwszej kukułki cieszy i rozrzewnia.
W kwietniu Bieszczady są zupełnie puste. Pewnie takie były wtedy, gdy niegdyś tymi ścieżkami wędrowali tylko zbójnicy, myśliwi, zbieracze ziół i smolarze. No właśnie. Gdzieniegdzie w bocznych dolinkach widać kłębiący się biały dym. To znak, że rozpoczął się wypał drewna na węgiel drzewny.
Spojrzenie na Tarnicę
Głównym celem dwudniowego pobytu w Bieszczadach jest Tarnica. To już taka tradycja, że bieszczadzki sezon zaczynamy właśnie od niej. Ale to dopiero jutro. Dzisiaj dzień chyli się ku końcowi. Doliny wypełniają się wieczorną mgłą. Wierchy robią się ciemno różowe od zachodzącego słońca, tylko czasami widać jaśniejsze smugi. Na niebie zaczynają iskrzyć się gwiazdy.
Ranek - mimo mało optymistycznych zapowiedzi meteorologów - jest słoneczny. Słychać wiosenne śpiewy ptaków. Jedziemy do Wołosatego, skąd rozpocznie się pierwsza tej wiosny bieszczadzka wędrówka. Z dołu widać charakterystyczną sylwetkę Tarnicy. Jest przymrozek, więc dobrze się idzie. Ale już za godzinę, gdy słońce wzniesie się nieco wyżej, trzeba będzie grzęznąć w błocie lub w topniejącym śniegu. Z każdym krokiem zmienia się krajobraz. Wśród połonin czas zupełnie inaczej płynie. Wolniej. W miarę podchodzenia widać coraz więcej szczytów, różnych wzniesień i przełęczy. W górze silny wiatr pędzi chmury podświetlone słońcem.
Tymczasem oglądamy się za siebie, w kierunku dzisiejszej Ukrainy. Dziesiątki wzgórz, których oko nie potrafi ogarnąć. Promienie słoneczne tak padają, że góry przyjmują barwę od szarej po błękitną. Od wschodu nadciąga coraz więcej chmur.
Powoli pniemy się w górę ścieżką, która raz wychodzi na otwartą przestrzeń, w innym miejscu wiedzie przez las. Z plątaniny bukowych gałęzi dochodzi wiosenny śpiew ptaków. Wilgotny mrok leśnych gęstwin ma specyficzny, trudny do opisania zapach. Czar woni, barw, melodii.
Ostatnie podejście na przełęcz oddzielającą Tarnicę od Szerokiego Wierchu. Wiatr idący granią nie wygląda groźnie, coś jakby chmura leniwie kładąca się na szczytach. Ale czasem w dół schodzą zimne porywy wichru. Mimo to wiosenny oddech wiatru topi zalegający płatami śnieg. Połoniny z godziny na godzinę stają się inne.
Po kilku minutach - idąc sporym płatem rozmokłego śniegu - docieramy na płaski, kamienisty szczyt Tarnicy, pod krzyż. Jej wierzchołek panuje nad całą okolicą, a widok roztacza się stąd wspaniały, dziki, daleki.
To jeszcze przedwiośnie
Czas na powrót. Wędrując grzbietem Szerokiego Wierchu widzimy przed sobą majaczącą w oddali Małą i Wielką Rawkę, i obie Połoniny - Caryńską i dalej Wetlińską. Są zamglone. Za to na pierwszym planie połoniny przypominają cętkowane futro lamparta. Zeschłe ubiegłoroczne trawy już nie szumią. Zimą pod grubą warstwą śniegu oklapły, ale mimo wszystko nadają wzgórzom ciepłą słomkową barwę. Między trawą wyraźnie widoczne o tej porze roku brązowe - jak gorzka czekolada - kępki krzaczków czarnych jagód. Zanim wejdziemy w las, schodzimy w dół szerokimi polanami. Górna granica lasu przebiega tutaj najniżej w całych Karpatach, przeciętnie na wysokości 1100 metrów, a nie raz i mniej. Nie jest to nigdzie granica naturalna, tylko niegdyś sztucznie obniżona wypaleniskami dla powiększenia licznie wypasanych połonin. Granicę lasu stanowi tutaj buk, często karłowaty, zaledwie kilkumetrowej wysokości, o krótkich pniach i długich, pokręconych konarach.
Z wolna podążamy ku dolinie Terebowca, w kierunku Ustrzyk Górnych, które teraz są jak wymarłe. Nadchodzi zmierzch. Gęstnieje mrok. Pomarańczowoczerwona, wielka kula słońca, przedzierająca się przez chmury jak przez muślinową woalkę, dotyka ciemnych lasów. Im jest niżej, tym szybciej opada. Ale nagle zawisła, aby później w kilka sekund utonąć w ciemnościach. Tymczasem z drugiej strony wstał jasny księżyc. Wysoka kopuła nieba zaczęła się ściemniać.
Na razie w Bieszczadach ani zima, ani lato. To jeszcze przedwiośnie. Tak było przed rokiem. W tym roku wiosna może zawitać w Bieszczady z opóźnieniem. Jest marzec, a śniegu cały czas dosypuje.
* * *
Góry - zwłaszcza tam wysoko - są najpiękniejsze, gdy ich krajobraz nie został zniszczony ludzką ręką. U schyłku dwudziestego wieku w wielu miejscach zaczęto stawiać pamiątkowe obeliski i krzyże, głównie wielkowymiarowe, by było je widać z daleka. A przecież góry same w sobie są swoistym ołtarzem, stworzonym przez Boga.
Na Tarnicy spotykamy Zygmunta Solarskiego z Rzeszowa. To on jest głównym organizatorem wielkopiątkowych pielgrzymek na Tarnicę. Siedzimy pod niedawno postawionym krzyżem, który zastąpił poprzedni. Zygmunt Solarski opowiada historię bieszczadzkich krzyży.
- Sama idea postawienia krzyża zapadła w czasie prowadzenia Dróg Krzyżowych na Tarnicę, do małego krzyża, który jeszcze istniał przed stanem wojennym - wspomina. - W tym czasie zakiełkowała myśl, żeby tu postawić nowy - dodaje.
W wielkiej tajemnicy rzeszowianie zaprojektowali krzyż, a kowale z Rzeszowszczyzny wykonali go z 6 elementów. W owym czasie najtrudniejszą sprawą było wyniesienie go na górę.
- Cała dolina Wołosatego była rekultywowana pod gospodarstwa Igloopolu. Krzyż musieliśmy wynosić przez Szeroki Wierch pod osłoną nocy. To był czerwiec 1987 roku - przypomina sobie. - Z dołu wyruszyliśmy o godz. 22. Było nas chyba ze 40 osób, a wśród nich trochę dzieci, kobiet i ksiądz Franciszek Rząsa, profesor przemyskiego seminarium, który był promotorem i inicjatorem całego przedsięwzięcia. Jak na wyniesienie 1,5 tony na górę, to było nas bardzo mało. Już przy pierwszej wiacie złapał nas kryzys, ale idący na samym końcu ksiądz mówił do nas: „Dzieci ruszamy, bo nas świt zastanie na trasie”. Tak nas mobilizował do marszu. Drugi kryzys przyszedł na Szerokim Wierchu. Tutaj myśleliśmy, że to już kres naszej wędrówki. Dolna część krzyża zablokowała się na kamieniach. Jakoś udało się przy pomocy lin wyciągnąć go na górę. Trzeci kryzys mieliśmy już na przełęczy. Na Tarnicy byliśmy o godz. 4 rano. Przynieśliśmy wtedy ze sobą 15 plecaków cementu zmieszanego z piaskiem. Montaż trwał do godz. 5. Przy wschodzącym słońcu ksiądz Franciszek odprawił Mszę św. Powiedział: „Wobec tak pięknej przyrody, powiem krótko - chwalmy Boga”. To była najkrótsza homilia - opowiada.
Krzyż przetrwał 13 lat. Ze względu na złe posadowienie konstrukcji i usztywnienie kratownicy, krzyż nie oparł się oblodzeniu i silnym wiatrom i został wygięty. 2 października 2000 roku na szczycie Tarnicy stanął nowy ośmioipółmetrowy krzyż wykonany z nierdzewnej stali, na którym umieszczono tablicę z napisem: „Wznoszę swe oczy ku górom, skąd nadejść ma dla mnie pomoc”. Jest też uwieczniony pierwszy pobyt (5 sierpnia 1953 r.) na Tarnicy ks. Karola Wojtyły, a także daty postawienia obu krzyży.
- Ten drugi krzyż montowało bardzo dużo ludzi - wspomina Zygmunt Solarski. - Był wznoszony oficjalnie, przy pięknej jesiennej pogodzie. Była młodzież, wojsko, turyści z całej Polski. Przyjechali ojcowie kapucyni w Lublina. Dwa tygodnie później odbyło się poświęcenie krzyża i znów przybyły setki ludzi - dodaje.
Kierujemy wzrok na wschód. W oddali majaczy prawie niewidoczny krzyż na Haliczu.
- Ten krzyż został przeniesiony stąd. Jeszcze przed stanem wojennym, kiedy na nowo zasiedlano Bieszczady, na Tarnicę wyniesiono niewielki, dwumetrowy krzyż - ciągnie opowieść Solarski. - Wtedy wspomniany już ks. Franciszek Rząsa organizował w Bieszczadach tygodniowe rekolekcje dla młodzieży. Przy tej okazji tu w górach umieszczano różne symbole chrześcijańskie. I ten mały krzyż wniesiono na Tarnicę, a później przewodnicy z ośrodków jarosławsko-rzeszowskiego i przemyskiego przenieśli go na Halicz i stoi tam do dzisiaj - wspomina.
Od wielu lat w każdy Wielki Piątek na Tarnicę ciągną w grupach pielgrzymi. - Pomysł pielgrzymki powstał w okresie stanu wojennego - sięga pamięcią wstecz mój rozmówca. - Uświadomiłem sobie, że przecież jestem turystą, a nie mogę swobodnie pojechać w Bieszczady. Wtedy skrzyknęło się parę osób, każdy załatwił sobie w swoim urzędzie przepustkę na wyjazd. Napisaliśmy pismo do odpowiednich instytucji, że robimy wyprawę na najwyższy szczyt Bieszczadów. Uzyskaliśmy wszystkie potrzebne dokumenty i dzięki nim pokonaliśmy rogatki obsługiwane przez wojsko graniczne. Wtedy pojechał cały autokar ludzi, w następnym roku były już 2 autobusy. Później wieść się rozchodziła z ust do ust. Teraz na Tarnicę wędrują setki ludzi - zakończył Zygmunt Solarski. Czasami jest ich nawet kilka tysięcy. Najwyższy szczyt polskiej części Bieszczadów dzielnie odpiera napór tylu ludzi. U wielu z nich brakuje jednak samodyscypliny, którzy na nic nie zważając zagłuszają ciszę i niszczą przyrodę.
Jolanta Flach
Z kroniki zmarłych
Krystyna Behounek nie żyje
26 lutego zmarła Krystyna Behounek, długoletnia kierowniczka schroniska PTTK na Kalatówkach. Miała 71 lat.
Swoje losy z Polskim Towarzystwem Turystyczno-Krajoznawczym związała w 1969 roku, kiedy to rozpoczęła pracę w schronisku „Murowaniec” na Hali Gąsienicowej. Po 3 latach wyjechała na Mazury, do Stanicy Wodnej PTTK w Węgorzewie. Po kolejnych 3 latach wróciła na Halę Gąsienicową. W 1979 roku została kierownikiem schroniska na Kalatówkach i prowadziła go do 1989 roku, aż do przejścia na emeryturę. Mimo to Kalatówki nadal były jej głównym miejscem pobytu, ponieważ schroniskiem do dziś kieruje jej córka, Marta Łukaszczyk. Pod jej kierownictwem schronisko stało się jednym z wyróżniających się obiektów PTTK w kraju. Była prawdziwą opiekunką turystów.
Krystyna Behounek spoczęła na nowym cmentarzu przy ul. Nowotarskiej w Zakopanem.
Zmarła Janina Czech-Kapłanowa
W wieku 89 lat zmarła 26 lutego w Zakopanem Janina Czech-Kapłan - siostra Bronisława Czecha, taterniczka, przewodnik PTTK, wielokrotna mistrzyni Polski w konkurencjach alpejskich, instruktor narciarski, malarska na szkle.
Janina Czech-Kapłanowa była instruktorem narciarskim i trenerem Polskiego Związku Narciarskiego, wychowawcą młodzieży w klubach MKS i SNPTT, członkiem Klubu „Wisła-Gwardia”, a w latach 50. wielokrotną mistrzynią Polski w konkurencjach alpejskich. Była też członkiem Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”. W 1986 roku za zasługi dla Zakopanego została odznaczona brązową odznaką „Zasłużony Gwardzista”. Pani Janina malowała na szkle. Należała do Stowarzyszenia Twórców Ludowych. Stworzyła izbę pamięci Bronisława Czecha i była jej kustoszem. Została pochowana na Starym Cmentarzu na Pęksowym Brzyzku w Zakopanem.
Zmarł Emil Kowalczyk
Emil Kowalczyk - regionalista, animator kultury orawskiej, poeta, założyciel Dziecięcego Zespołu Regionalnego „Orawianie” im. Heródka zmarł 23 lutego w Lipnicy Wielkiej. Miał 63 lata.
Urodził się 17 grudnia 1941 roku w Lipnicy Wielkiej pod Babią Górą. Był Orawianinem z krwi i kości, i to najbardziej sobie cenił w życiu. W jego rodzinie zawsze zwracano dużą uwagę na tradycyjne wychowanie. W dzieciństwie ciotka opowiadała mu legendy związane z Orawą, Babią Górą, zamkami orawskimi. Imię otrzymał po Emilu Mice, pierwszym zbieraczu melodii orawskich. W Liceum Pedagogicznym na Oleandrach w Krakowie geografii uczył go Marian Gotkiewicz, znany krajoznawca. Po ukończeniu Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Krakowie napisał pracę doktorską na temat wartości literatury regionalnej na przykładzie Górnej Orawy. Pracował jako nauczyciel w szkole podstawowej w Lipnicy Wielkiej - Przywarówce. Przez wiele lat był dyrektorem tej placówki, aż do przejścia na emeryturę. 30 lat temu przy szkole założył Dziecięcy Zespół „Orawianie” im. Heródka. Sam grał na skrzypcach. Stworzył rodzinną muzykę orawską.
Emil Kowalczyk był członkiem rady Naukowej Babiogórskiego Parku Narodowego i Związku Podhalan, Rady Społecznej Muzeum - Orawskiego Parku Etnograficznego w Zubrzycy Górnej, przewodniczącym Komisji Kultury Związku Euroregion „Tatry”. Zasiadał w jury wielu konkursów regionalnych. Był cenionym poetą, autorem publikacji prasowych oraz scenariuszy radiowych i telewizyjnych, traktujących o Orawie i Babiej Górze.
Od czterech kadencji Emil Kowalczyk był przewodniczącym Rady Gminy Lipnica Wielka.
jof
|