Nr 65 pażdziernik-grudzień 2008 Nr 64 lipiec-wrzesień 2008 Nr 63 kwiecień-czerwiec 2008 Nr 62 styczeń-marzec 2008 Nr 61 wrzesień-grudzień 2007 Nr 60 lipiec-wrzesień 2007 Nr 58-59 styczeń-czerwiec 2007 Nr 57 październik-grudzień 2006 Nr 56 lipiec-wrzesień 2006 Nr 55 kwiecień-czerwiec 2006 Nr 54 styczeń-marzec 2006 Nr 53 październik-grudzień 2005 Nr 52 lipiec-wrzesień 2005 Nr 51 kwiecień-czerwiec 2005 Nr 50 styczeń-marzec 2005 Nr 48-49 lipiec-grudzień 2004 Nr 47 kwiecień-czerwiec 2004 Nr 46 marzec 2004 Nr 45 grudzień 2003 Nr 44 październik 2003 Nr 43 czerwiec 2003 Nr 42 marzec 2003 Nr 41 grudzień 2002 Nr 40 październik 2002 Nr 39 czerwiec 2002 Nr 38 marzec 2002 Nr 37 grudzień 2001 Nr 36 wrzesień 2001 Nr 35 czerwiec 2001 Nr 34 marzec 2001 Nr 33 grudzień 2000 Nr 32 wrzesień 2000 Nr 31 maj 2000 Nr 30 marzec 2000 Nr 29 grudzień 1999 Nr 28 październik 1999 Nr 27 lipiec 1999 Nr 26 marzec 1999 Nr 25 grudzień 1998 Nr 24 wrzesień 1998 Nr 23 czerwiec 1998 Nr 22 marzec 1998 Nr 20-21 grudzień 1997 Nr 19 wrzesień 1997 Nr 18 czerwiec 1997 Nr 17 marzec 1997 Nr 16 grudzień 1996 Nr 15 wrzesień 1996 Nr 14 czerwiec 1996 Nr 13 grudzień 1995 - luty 1996 Nr 12 listopad 1995 Nr 11 sierpień 1995 Nr 10 maj 1995 Nr 9 styczeń-luty 1995 Nr 8 grudzień 1994 Nr 7 listopad 1994 Nr 6 sierpień 1994 Nr 5 maj 1994 Nr 4 luty 1994 Nr 3 grudzień 1993 Nr 2 września 1993 Nr 1 maj 1993
|
Spis treści Gazety Górskiej nr 2/51 R 13 KWIECIEŃ - CZERWIEC 2005
str. 1
Rok schronisk górskich (fot. 2, B. Ranowicz, P. Front) – Jerzy Kapłon
str. 2
cd. Rok schronisk górskich (fot. 1 arch., repr. 1) – Jerzy Kapłon
Święto GOT 3 maja 2005 – Andrzej Matuszczyk
Kolejne miłe życzenia – Krzysztof R. Mazurski
str. 3
Legenda o papieskiej sośnie (fot. 1 J. Pajewski) – Zbigniew Kresek
cd. Święto GOT … - Andrzej Matuszczyk
str. 4
Pięć lat sporu o nazwę szczytu Kościuszki – Janusz Rygielski
str. 5
Na Śnieżnik inaczej (fot. 1 J. Kapłon) – Andrzedj Łęczycki
Różnie po obu stronach Tatr (fot. 1 Z. Pytel) – (JWG)
str. 6
W poszukiwaniu straconego czasu (fot. 1 J. Flach) – Jolanta Flach
str. 7
Śladami zamkniętych rewirów – J.W.Gajewski
cd. W poszukiwaniu straconego czasu – Jolanta Flach
str. 8
Yeshee zwany Janem – Józef Biedruń
str. 9
Stara pocztówka znowu modna (repr. 2) – Andrzej Matuszczyk
Raptularz – opr. Janusz Konieczniak
str. 10
Krzyżówka dla włóczykijów – opr. Krzysztof Wojtasiński
cd. Raptularz – Janusz Konieczniak
str. 11
Staruszkowie (fot. 2 K. Wojtasiński) – Krzysztof Wojtasiński
Kazimierz Szmyd – nekrolog
Tu kupisz Gazetę Górską
Stopka redakcyjna
str. 12
Brak widoków na przyszłość (fot. 3 J.W.Gajewski) – Jerzy W. Gajewski
Rok Schronisk Górskich PTTK
Zgodnie z uchwałą XV Walnego Zjazdu PTTK w okresie od 4 kwietnia 2004 r. do 26 czerwca 2005 obchodziliśmy w naszym Towarzystwie ROK SCHRONISK GÓRSKICH PTTK.
Kiedy wspólnie z przewodniczącym Komisji Turystyki Górskiej Zarządu Głównego PTTK i jednocześnie wiceprezesem ZG PTTK, Kolegą Markiem Staffą i prezesami Spółek zarządzających schroniskami PTTK, Kolegami Jerzym Kalarusem i Józefem Szymbarą, zastanawialiśmy się nad formułą organizacyjną imprez z tej okazji, doszliśmy do konkluzji, iż powinien to być cykl imprez, których zadaniem byłoby nie tylko ukazanie nowego oblicza naszych schronisk, ale również integracja różnych środowisk turystycznych.
Chcieliśmy, aby nowa wizytówka schronisk, stających się coraz bardziej sprzyjającą turyście bazą noclegową o niezłym już poziomie, zastąpiła utartą – naszym zdaniem, już nieaktualną – wizję schroniska jako obiektu o niskim standardzie sanitarnym, marnym wyposażeniu, nastawionego wyłącznie na masowy ruch turystyczny. Chcieliśmy, aby to przesłanie trafiło nie tylko do stałych gości, lecz także do tych, którzy te obiekty dotychczas omijali. Uważaliśmy także, że będzie to okazja do spotkania w górach, do zabawy, może zaprawionej nutką nostalgii za tymi, z którymi wędrowaliśmy, lub którzy przyjmowali nas i otaczali opieką w schroniskach.
Do prezentacji wybrano 35 obiektów i zaproszono do współpracy te oddziały PTTK, które były związane ze schroniskami bądź przez ich budowę, bądź eksploatację w jakimś okresie czasu, bądź też po prostu często korzystały w czasie swoich imprez z gościnności danego schroniska. Aktywność oddziałów była rozmaita – od całkowitego braku zainteresowania (wówczas ciężar organizacji spadał całkowicie na Spółkę zarządzającą i schronisko) i tych oddziałów nie będę wymieniał, po zapewnieniu udziału nawet do 1000 turystów, w tym znacznej ilości młodzieży, jak na przykład było w przypadku spotkania na Stożku, zorganizowanego przez Oddział PTTK w Cieszynie. W sumie do współpracy zaproszono 22 oddziały. Do rekordzistów należał Oddział Babiogórski, który był zaangażowany przy prezentacji 5 schronisk. Tak owocowała aktywność tego Oddziału, cieszącego się już stuletnią historią, w tworzeniu bazy turystycznej w górach.
Centralny Ośrodek Turystyki Górskiej PTTK podjął się roli koordynatora całości poczynań związanych z akcją. Ponieważ Rok Schronisk Górskich PTTK trwał półtora roku – był to trudny a jednocześnie pasjonujący czas cotygodniowych spotkań z obiektami (z zimową przerwą), jeśli nie osobistych, to pośrednich – dzięki drukowanym folderom opisującym historię i dzień dzisiejszy kolejnych schronisk. Postanowiliśmy nadać imprezom możliwe największy rozgłos. W tym celu wydany został plakat promujący Rok Schronisk Górskich, zawierający przesłanie historyczne w postaci zdjęć obiektów w Beskidach, Tatrach, Sudetach, a także polskich schronisk w Gorganach i Czarnohorze. Wydany w bardzo atrakcyjnej postaci plakat w formacie A1 został szeroko rozkolportowany do wszystkich porozumień wojewódzkich, klubów górskich, współpracujących z Komisją Turystyki Górskiej ZG PTTK, oraz do wszystkich schronisk górskich. Szata graficzna plakatu została zachowana jako formuła okładki folderów informacyjnych, które otrzymał każdy obiekt. Te właśnie foldery, wydane w łącznym nakładzie ponad 20000 egzemplarzy, stanowią jeden z trwałych elementów pozostałych po Roku Schronisk Górskich. Godny podkreślenia jest całkowicie społeczny udział autorów, którzy niejednokrotnie prowadzili długotrwałe badania archiwalne, dzięki czemu foldery zawierają niezwykle interesujące treści historyczne.
W porozumieniu z kierownictwami spółek zorganizowaliśmy konkurs dla turystów górskich na największą ilość udokumentowanych noclegów w górach, szeroko reklamowany, w tym w Książeczkach GOT PTTK, wydanych na początku 2004 r. w nakładzie 15 000 sztuk, i na plakatach z terminami prezentacji,. Ważna też była próba szerokiej promocji naszej akcji poprzez wydanie i kolportaż ulotek z harmonogramem imprez i promocją konkursu. Ulotki wydane w estetycznej szacie graficznej i podręcznym formacie w nakładzie 20 000 egzemplarzy zostały rozdysponowane różnorodnymi kanałami wiosną 2004 roku. W Małopolsce patronat medialny nad akcją objęło Radio Kraków. Tuż przed rozpoczęciem cyklu spotkań, w okresie 13 do 16 kwietnia 2004 Andrzej Matuszczyk prowadził na antenie radiowej Radia Kraków konkurs na temat znajomości schronisk górskich, w którym wzięli udział liczni słuchacze. Nagrody ufundowała Spółka Karpaty oraz COTG PTTK w Krakowie. Wiele imprez schroniskowych było propagowanych właśnie poprzez to radio. Dzięki współpracy Spółki Karpaty z I Programem Polskiego Radia informacje o każdej imprezie z okazji Roku Schronisk Górskich pojawiały się na antenie ogólnopolskiej.
Ciekawą promocją schronisk było przejście Głównym Szlakiem Beskidzkim, od Ustronia do Ustrzyk Górnych przez grupę młodzieży, trwające od 14 lipca do 6 sierpnia 2004.
Na imprezach z okazji Roku Schronisk Górskich pojawił się powszechnie po raz pierwszy nasz partner wspierający imprezy „na słodko” – Kraft Foods Polska S.A.. Firma ta wspierała turystykę rodzinną, promując swój znany produkt ze znakiem „Milka” pod hasłem Milka – Rodzinna Przygoda. Zaproszenie na imprezy pojawiło się na okładkach milkowych czekolad.
Podczas akcji, w 15 schroniskach PTTK pojawiły się estetyczne meble, mapy z treścią turystyczną, stanowiska drogowskazów, a przedstawiciele sponsora kreowali zabawy wśród uczestników imprez, zwłaszcza pośród dzieci i młodzieży. Mniejsze imprezy otrzymały podarunki w postaci znacznej ilości słodyczy na nagrody w konkursach. To pierwsze próby wprowadzania tak szeroko do działań PTTK wspierającego sponsora korzystającego ze znacznego oddziaływania na konkretne środowisko turystyczne na imprezach ze znacznym udziałem dzieci i młodzieży. Na spotkaniach często pojawiali się przedstawiciele władz administracyjnych i samorządowych różnego szczebla. Pojawiali się turyści niezorganizowani, którzy – nawet nie znając naszej akcji – spontanicznie dołączali się do uczestnictwa w niej.
Postanowiliśmy też przypomnieć schroniska, które zostały zniszczone w czasie II wojny światowej i nigdy nie zostały odbudowane, a także te, które w wyniku jej rezultatów pozostały poza granicami, zwłaszcza na terenie Karpat Wschodnich. Na polanie pod szczytem Lubania, na ruinach schroniska Tatrzańskiego Towarzystwa Narciarzy umieściliśmy tablicę pamiątkową poświęconą pamięci tych schronisk, ich gospodarzy i turystów, którzy organizując turystykę polską na Kresach Wschodnich, dawali wyraz swojemu zaangażowaniu patriotycznemu i społecznemu. Przy tej okazji zostały odsłonięte ruiny tego dużego obiektu i stworzono interesujące miejsce widokowo.
I choć ustalenie liczby uczestników imprez nie jest możliwe (pobieżna ocena dokonana na podstawie sprawozdań składanych w Centralnym Ośrodku Turystyki Górskiej PTTK mówi o 12–15 tysiącach osób, które wzięły udział w akcji), to nie te liczby są najważniejsze. Najważniejsze jest, że szereg oddziałów Towarzystwa okazało zainteresowanie akcją, że spotykaliśmy się w górach w sympatycznej atmosferze. Choć czasami organizacja nieco zawodziła, to z całą pewnością akcja spełniła swoje zadanie. Połączenie typowo promocyjnych działań zmierzających do popularyzacji naszych obiektów z towarzyskimi spotkaniami dało rezultat zarówno w postaci ukazania osiągnięć Towarzystwa w modernizowaniu schronisk, jak i wskazania na potrzebę organizowania znacznie częściej spotkań w górach, na których mogliśmy lepiej się poznać i poczuć więzi łączące turystów górskich.
Jako koordynator całej akcji czuję się zobowiązany do podziękowania tysiącom turystów za udział, zarządom oddziałów PTTK, które zechciały wesprzeć Rok Schronisk Górskich poprzez zorganizowanie z tej okazji imprez, gospodarzom schronisk za aktywny udział i starania o jak najlepszą prezentację schronisk i prezesom naszych spółek obiektowych zarządzających schroniskami – Grzegorzowi Błaszczykowi z Jeleniej Góry, Jerzemu Kalarusowi z Nowego Sącza i Józefowi Szymbarze z Sanoka. Bez ich wsparcia i zaangażowania właściwa oprawa imprez nie byłaby możliwa.
Jerzy Kapłon
„ Święto GOT” 3 maja 2005
W związku z obchodzonym w 2005 roku jubileuszem 70-lecia Górskiej Odznaki Turystycznej, Komisja Turystyki Górskiej ZG PTTK podjęła uchwałę przyznającą szczególne preferencje zdobywcom odznak małych GOT w okresie od 30 kwietnia do 3 maja. Postanowiono, że turyści w dniu 3 maja 2005 otrzymają po odbyciu wycieczek okolicznościową premię w wysokości dodatkowych 70 % punktów. Ponadto ustalono, że na 3 maja ustanawia się specjalną odznakę popularną GOT, do zdobycia której wystarczy zaledwie 30% obowiązujących norm dla poszczególnych kategorii wiekowych.
W „Święcie GOT” w dniu 3 maja wzięły udział 34 oddziały PTTK, ustanawiając dyżury terenowych referatów weryfikacyjnych w 42 miejscach polskich gór. Turyści poinformowali o nie obsadzeniu objętych programem punktów na Mogielicy oraz Koskowej Górze.
25 oddziałów PTTK nadesłało sprawozdania o przebiegu „Święta”. Najwięcej ciekawych materiałów zgromadziliśmy z Oddziałów PTTK w woj. woj.śląskim i woj.małopolskim, a o najlepszą promocję odznaki postarał się Oddział PTTK w Dąbrowie Górniczej, który zorganizował I Ogólnopolski Zlot Górski Wielodyscyplinowy w Beskidzie Małym (trasy piesze górskie, kolarskie i motorowe) z zakończeniem w schronisku na Hrobaczej Łące. Wzięło w nim udział 112 osób. TRW GOT na mecie dokonał weryfikacji 47 odznak. Uczestnicy imprezy otrzymali specjalne certyfikaty z pieczątką ozdobną 70-lecia GOT. Zapewniono znakomity serwis fotograficzny przesyłając do KTG zestaw kolorowych fotografii z imprezy. Górnośląski Oddział PTTK w Katowicach zorganizował Zlot Turystów Górskich z metą przy schronisku PTTK na Przysłopie pod Baranią Górą w Beskidzie Śląskim, gdzie pracował jednocześnie TRW GOT. Wpisano punkty do odznaki aż 175 osobom, przyznano 18 odznak. Oddział zachęcał ponadto do udziału w przygotowanej wyciecze pod hasłem „Przewodnik czeka”. Oddział w Bytomiu obchodził „Święto GOT” w Ośrodku Kultury Turystyki Górskiej PTTK na Przysłopie pod Baranią Górą w Beskidzie Śląskim. Oddział w Gliwicach gościł z okazji jubileuszu odznaki w Bacówce PTTK na Rycerzowej , zaś Oddział w Cieszynie – pod schroniskiem na Kamiennym w Beskidzie Śląskim.
Meldunki o „Święcie GOT” nadesłało także 7 oddziałów z terenu Małopolski. I tak:
:Oddział Krakowski pełnił dyżur na Siwej Polanie w Dolinie Chochołowskiej . TRW GOT zweryfikował 28 odznak, a 90 turystom dokonał wpisów do książeczek. Weryfikację i wpisy potwierdzano okolicznościową pieczątką na 70-lecie GOT wykonaną wg.wzoru KTG ZG PTTK. Oddział przy Hucie im.T.Sendzimira 3 maja kończył 4-dniowy pobyt w Sudetach. Autokar z turystami hutnikami, oplakatowany afiszami 70-lecia GOT, jeździł po Górach Orlickich, Górach Bystrzyckich oraz Górach Stołowych. Oddział „Beskid” w Nowym Sączu uruchomił rekordową ilość aż czterech punktów (schroniska PTTK na Przehybie, Łabowskiej Hali, DW PTTK „Pod Roztoką” w Rytrze oraz prywatne schronisko-bacówkę na Obidzy. Prowadzono szeroką akcję propagandową zdobywania GOT zarówno 3 maja, jak i wcześniej w lokalnym radio oraz na własnej stronie internetowej oddziału PTTK. Wymienione punkty odwiedziło 52 turystów. Zweryfkowano 13 odznak.
Oddział w Wałbrzychu wybrał na Święto GOT schronisko PTTK „Andrzejówka w Górach Suchych. Całą akcję poprzedziła obszerna informacja w masowych środkach przekazu oraz druk specjalnego kolorowego afisza umieszczonego w wielu miejscach w Wałbrzychu, szczególnie tam, gdzie bywają górscy turyści. TRW GOT dokonał wpisów do książeczek dla 80 osób. Zweryfikowano 5 odznak. Wszyscy chętni mogli otrzymać ozdobną pieczątką potwierdzającą jubileusz odznaki. Oddział w Międzygórzu zorganizował dyżury w schronisku PTTK Pod Śnieżnikiem oraz na Iglicznej w Ośrodku Kultury i Tradycji pod Lesieńcem w Grupie Śnieżnika Kłodzkiego.. Przy małej frekwencji turystów zweryfikowano jednak zaledwie 4 odznaki.
To tylko kilka wybranych przykładów. Łącznie w imprezach oddziałów PTTK w ramach „Święta GOT” przybyło 438 nowych odznak, a 566 turystom zdobywającym GOT dokonano wpisów do książeczek. Całą akcję „Święta GOT” koordynował Centralny Ośrodek Turystyki Górskiej PTTK, który wykonał szereg działań zmierzających do popularyzacji odznaki oraz pozyskał zewnętrzne środki finansowe na ich realizację. Przy redakcji nowej wersji regulaminu GOT znaleziono sponsora, który w formie bezgotówkowej (za reklamę w książeczkach i regulaminie) dokonał zestawienia tras punktowanych na mapach o określonej podziałce, co czyni regulamin o wiele czytelniejszym niż dotychczas.
Przy wydaniu nowej wersji książeczek uzyskano sponsoring +GSM i Kraft Foods Polska z logo Milki, dzięki czemu mimo kosztownej nowej szaty graficznej utrzymano niską cenę. Okładka została zmieniona, jest podobna do Regulaminu, „Vademecum Przodownika Turystyki Górskiej” oraz okolicznościowego wydawnictwa „70 Lat GOT-PTT-PTTK. Wydawnictwa związane z GOT PTTK tworzą teraz logiczną całość i są powiązane jednolitą grafiką .
W książeczce GOT umieszczono informacje o GOT PTTK, zasadach jej zdobywania, punktacji i historii odznaki. Dzięki temu każdy kto kupi książeczkę, może w podstawowym zakresie zorientować się w zasadach jej zdobywania. Umożliwiło to wprowadzenie książeczki do obiegu poza systemem oddziałów PTTK i dla turystów z poza kręgu PTTK. Firma dystrybucyjna „Intermap” zakupiła 500 książeczek GOT i będą one dostępne w niektórych sklepach z literaturą turystyczną. Jeśli ta akcja się powiedzie, wzrośnie jeszcze bardziej popularność odznaki.
Na język angielski zostały przetłumaczone podstawy GOT PTTK. W książeczki z taką informacją wyposażyliśmy grupy francuskie i holenderskie oraz indywidualnych turystów z zagranicy wędrujących po naszych górach. W ramach promocji GOT PTTK uzyskano środki z +GSM na wydanie i wysyłkę plakatu reklamującego GOT. Dzięki współpracy z firmą kartograficzną „COMPASS” i portalem e-gory.pl uzyskano nieodpłatnie zdjęcie wraz z obróbką na plakat.
Wsparciu Urzędu Marszałkowskiego Województwa Małopolskiego zawdzięczamy wydanie w nakładzie 3000 egzemplarzy pozycji z opracowaniem historii GOT PTTK. 1500 egzemplarzy tego wydawnictwa zostało rozesłanych nieodpłatnie celem wykorzystania w czasie promocji GOT oraz przeznaczonych na nagrody na różnorodne konkursy turystyczne.
Reasumując - Święto GOT PTTK spełniło nasze oczekiwania. Oprócz dużej ilości zweryfikowanych odznak, znacznie większa ilość turystów dowiedziała się o idei Górskiej Odznaki Turystycznej oraz zasadach jej zdobywania.
Andrzej Matuszczyk
Legenda o papieskiej sośnie
Kilka dni po śmierci Jana Pawła II przygotowywaliśmy specjalną, poświęconą Mu wkładkę do Gazety Górskiej (Czytelnicy otrzymali ją wraz z 50. numerem Gazety.) Zamysł był taki, aby obok zdjęcia polskiego papieża w polskich górach umieścić cytaty z Jego wypowiedzi dotyczących gór i przyrody. Jeden z Kolegów redakcyjnych przyniósł wiersz napisany przez Jana Pawła II p.t. Do sosny polskiej. Wiersz mówił o zakopiańskiej sośnie, która posadzona w obcej ziemi uschła, a jej los odpowiadał losowi autora, przeniesionego na obczyznę. Komentarz głosił, iż sosnę przywieźli do Watykanu zakopiańscy górale, wiersz ten napisał w 1985 roku Jan Paweł II, a przywiózł go do Polski prymas Glemp.
Wzruszenie ścisnęło nam gardła na myśl o papieżu – Polaku, więźniu Watykanu, tęskniącym na obcej ziemi za Ojczyzną, schnącym z tej tęsknoty jak zakopiańska sosna posadzona w watykańskich ogrodach. Ponieważ jednak pomysłodawca nie bardzo umiał podać źródło, z którego wiersz zaczerpnął, sięgnęliśmy do zasobów internetowych. W wyszukiwarce Google, po wklepaniu hasła Do polskiej sosny, ukazało się około 30 różniących się tylko nieznacznie tekstów wiersza autorstwa Jana Pawła II oraz informacji o jego pochodzeniu i publikowaniu przy różnych okazjach. I tak n.p. na stronie hhtp://akcjakatolickakafara/republika.pl: Usłyszeliśmy również w wykonaniu licealistki wiersz Ojca św. Jana Pawła II Do sosny polskiej z muzyką Pana Dominika Molewskiego; ze strony Urzędu Miejskiego w Sosnowcu dowiedzieliśmy się, że fragment tego wiersza był elementem dekoracji ołtarza papieskiego; w Tygodniku Katolickim Niedziela.pl czytamy z kolei (cyt.) Wysłuchaliśmy pieśni tęsknoty Ojca Świętego: Do sosny polskiej z muzyką tworzącego wśród Polonii amerykańskiej kompozytora Józefa Czyża; biuletyn Polonii amerykańskiej (http://biulpol.com) donosi: Po bardzo smacznej polskiej kolacji... gorąco oklaskiwano Michała Sokolnickiego, który zarecytował napisany przez Ojca św. wiersz Do sosny polskiej, zaś kurierbrzeski.com.pl: Dużym wydarzeniem muzycznym będzie światowa premiera utworu Wojciecha Kilara do wiersza Karola Wojtyły Do sosny polskiej.... to tylko kilka wybranych fragmentów. Okazało się także, iż wiersz o zakopiańskiej sośnie jako utwór Jana Pawła II znalazł się w antologii dla nauczyciela, studenta i licealisty Klejnoty poezji polskiej pod redakcją Dariusza Tomasza Lebiody (wyd. Nowa Era, Warszawa 2004) s. 92 oraz w przewodniku Andrzeja Matuszczyka Małopolski Szlak Papieski im. Jana Pawła II (wyd. COTG PTTK Kraków 2004) Zapadła więc decyzja: drukujemy!
Coś jednak nie dawało mi spokoju. Wiersz był piękny i wzruszający, ale zupełnie nie w stylu literackich utworów Karola Wojtyły; stylistyka i rytm trzynastozgłoskowy kojarzył się dziwnie z Mickiewiczem lub innym romantycznym poetą. W kilku pobieżnie przejrzanych zbiorach utworów literackich naszego papieża nie znalazłem wiersza o sośnie. Wreszcie: jeżeli górale zakopiańscy przywieźli papieżowi drzewo, to dlaczego nie świerka, jodłę lub kosówkę, ale właśnie sosnę? I dlaczego papież nazywa Watykan dwukrotnie „cudzą” lub „obcą” ziemią – ziemię w której spoczywają prochy Jego poprzedników, a od niedawna – On sam?
Watpliwości sięgnęły zenitu, gdy w Bibliografii Bara (powszechnie uznanej za najlepszą bibliografię zawartości literackiej polskich czasopism XIX i XX wieku) znalazłem takie oto hasło: Autor: Mickiewicz Adam, tytuł: Do sosny polskiej, rodzaj: wiersz, miejsce druku: Wieczory rodzinne (W/wa), rok: 1901, nr 47, zaś w witrynie www.gotowce.pl („bryki” dla uczniów i studentów) szczegółowe omówienie wiersza Do sosny polskiej (z identycznym tekstem) , ale autorstwa.... Stefana Witwickiego?!
Sprawa wydawała się ciekawa i zasługująca na wyjaśnienie. Dzięki pomocy p. Marii Janowicz – kierowniczki Centralnej Biblioteki PTTK, własnemu grzebaniu w archiwach, a także tekstowi umieszczonemu w internecie przez p.p.Ewę Bąkowska i Stanisława Grudnia z Biblioteki Jagiellońskiej w Krakowie ustaliłem, co następuje:
Wiersza Do sosny polskiej z całą pewnością nie napisał Jan Paweł II. Autorstwo utworu przypisywane było przez pewien czas i przez niektórych badaczy (np. Wiktora Gomulickiego w Wieczorach Rodzinnych nr 47/1901 s. 370 p.t. Nieznany wiersz Mickiewicza) Adamowi Mickiewiczowi, który zaimprowizował go podobno w 1847 r. w ogrodzie w Chatenay w zachodniej Francji, a natchnął go do tego widok pospolitego u nas, a tak rzadkiego we Francji drzewa. Wiersz ten, jako wiersz Mickiewicza, drukowany był także w czasopiśmie „Przyjaciel Dzieci” w 1886 r. nr 35.
Twórcą utworu jest jednak Stefan Witwicki (1801-1847), poeta, który w wieku 30 lat udał się na emigrację i osiadł we Francji. Wiersz po raz pierwszy opublikowano anonimowo w zeszycie 1 Wieczorów Pielgrzyma (Paryż 1833), a następnie w zbiorze utworów Witwickiego Poezje biblijne, piosenki sielskie i wiersze różne (Paryż 1836) – a więc na 50 lat przed publikacją w Przyjacielu Dzieci jako rzekomego utworu Mickiewicza!
Ale poznajmy wreszcie wiersz, o którym mowa. Cytuję go w wersji opublikowanej w wydaniu: Stefan Witwicki – Zbiór pism pomniejszonych. (T. 1. Lipsk 1878, F.A. Brockhaus):
Gdzie winnice, gdzie wonne pomarańcze rosną,
Domowy mój prostaku, witaj, moja sosno!
Od matek i sióstr swoich oderwana rodu,
Stoisz, sierota, pośród cudzego ogrodu.
Jakże tu miłym jesteś gościem memu oku!
Oboje doświadczamy jednego wyroku.
I mnie także pielgrzymka poniosła daleka;
I mnie na cudzej ziemi czas życia ucieka!..
Czemuż, choć cię starania czułe otoczyły,
Nie rozwinęłaś wzrostu, utraciła siły?
Masz tu wcześniej i słońce i rosy wiośniane,
Przecież gałązki twoje bledną poschylane.
Więdniesz, usychasz smutna wśród kwietnej płaszczyzny,
Nie ma dla ciebie życia, bo nie ma ojczyzny!
Drzewo wierne! Nie zniesiesz wygnania, tęsknoty.
Jeszcze trochę jesiennej i zimowej słoty,
I padniesz martwe! Obca ziemia cię pogrzebie...
Drzewo moje! Czy będę szczęśliwszym od ciebie?
Wersja „papieska” różni się wyłącznie zamianą drugiej linijki z domowy mój prostaku, witaj moja sosno na Ty domowy mój prostaku, zakopiańska sosno (fatalnie nota bene łamiącą rytm wiersza) i – w niektórych miejscach - interpunkcją .
Pozostaje otwartym pytanie: kto i w jakim celu puścił w obieg dziewiętnastowieczny utwór Witwickiego jako wiersz Jana Pawła II? Czyżby nie zdawał sobie sprawy, jaką krzywdę wyrządza autorowi, Janowi Pawłowi II (papież plagiatorem??!!), nam wszystkim wreszcie? Wirtualna rzeczywistość nie pozwala na ustalenie, kto był pierwszy. A może miałby na ten temat coś do powiedzenia prymas Glemp, który z uporem jest wymieniany, jako ten, który przywiózł z Watykanu ten wiersz jako dzieło papieża? I dlaczego poważni wydawcy i autorzy uwiarygodniają tę mistyfikację w poważnych publikacjach? Czas chyba najwyższy, aby skończyć z tym procederem, choć pewnie będzie trudno – wszak żywot faktów wirtualnych bywa długi i uporczywy.
A swoją drogą – trochę żal legendy o papieskiej sośnie. Choć wiersza nie napisał Jan Paweł II, może on z pewnością oddawać Jego uczucia jako Wielkiego Emigranta. Ale w imię prawdy i szacunku dla pamięci naszego Wielkiego Rodaka trzeba chyba tę legendę sprostować i wiersz przywrócić jego prawdziwemu autorowi.
Zbigniew Kresek
PIĘĆ LAT SPORU O NAZWĘ SZCZYTU KOŚCIUSZKI
(fragment)
Ponad pięć lat temu, burmistrz małego miasteczka Tumbarumba, położonego u podnóża Gór Snieżnych w Australii, ogłosił, że nazwa najwyższego szczytu Australii powinna być zmieniona. „Polacy powinni oddać nam tę nazwę” powiedział w programie telewizyjnym, ponieważ „noga Kościuszki nie stanęła na australijskim kontynencie, a Strzelecki był oszustem”.
Ten znawca historii i geografii nie miał żadnej konkretnej propozycji, ale stwierdził, że przed Strzeleckim wchodzili na tę górę Aborygeni oraz miejscowe pastuchy, więc nazwa powinna być raczej związana z nimi, a nie z jakimś tam cudzoziemcem.
Niektórzy komentowali, iż zbliżał się czas wyborów i burmistrz potrzebował nieco promocji. Rzeczywiście, niektóre australijskie media spopularyzowały jego poglądy, jakkolwiek bez większego zainteresowania ze strony publiczności.
Sprawa jednak wróciła po czterech latach, ponieważ w ramach „pojednania” w Australii „aborygenizuje się, co tylko można”. Praktyką ogólnie przyjętą jest wprowadzanie nazw aborygeńskich w parkach narodowych, tam gdzie ich nigdy przedtem nie było. Jeśli rzecz dotyczy szczegółów topograficznych, które wcześniej nie posiadały nazw, to Australijczycy (i podobnie Polacy mieszkający w Australii) na ogół popierają te praktyki. Egzotyczne nazwy czynią teren bardziej interesującym, intrygującym. Zupełnie inaczej jednak przedstawia się sprawa, jeśli pojawia się próba wyrugowania nazwy o wyjątkowym znaczeniu historycznym, spopularyzowanej w literaturze, stanowiącej dziedzictwo narodu australijskiego, pokazującej jego skomplikowane narodziny, w dodatku będącej świętością dla grupy etnicznej liczącej ok. 160 tys. osób, nie wspominając Polaków rozsianych po całym świecie, w liczbie szacowanej przez niektórych na ok. 50 milionów.
W ubiegłym roku podjęto pracę nad kolejną wersją planu zagospodarowania przestrzennego Parku Narodowego Kościuszko. Z tej okazji wybrano kilku Aborygenów mieszkających w sąsiedztwie, którzy tworzą zespół doradczy w sprawie „uaborygenienia” Parku. Zespołowi powierzono zadanie zastanowienia się, czy aktualna nazwa jest właściwa, czy też należałoby ją zmienić, a może też wprowadzić nazwę podwójną.
Nigdy nie zostało dowiedzione, że góra Kościuszki posiadała aborygeńską nazwę. Jedynym powodem odbywania wędrówek na szczyty Alp Australijskich była dla Aborygenów duża, tłusta i smaczna ćma – Bogong Moth. Cma żyje w szczelinach skalnych, których akurat na wierzchołku Mt Kościuszko nie ma. Latem Aborygeni wyruszali w grupach na rozległe wierzchowiny Gór Snieżnych, gdzie zakładali swe obozy, do których znoszono złapane owady. Były one pieczone i konsumowane. Jakkolwiek liczba Aborygenów zamieszkujących ogromny region obejmujący Góry Snieżne była niewielka (średnie zaludnienie wynosiło 1 osobę na 36 km kwadratowych), a więc ich obecność latem w górach nie mogła być zbyt liczna, to jednak różne grupy plemienne udające się na wyżerkę były innego zdania. Podróżnik George Bennett, który zwiedzał tamtejsze rozpadliny skalne w 1832 r. (osiem lat przed Strzeleckim) zanotował: „Zgromadzenie wielu różnych plemion powoduje częste potyczki. Czasami takie miejsce i pora są wybrane w celu rozstrzygnięcia nieporozumień poprzez faktyczną bitwę i strona pokonana traci cały zbiór ćmy w danym sezonie.”
* * *
Janusz Rygielski
PS
Przepis na Bogong Moth Damper
Weź pełną garść ciem. Dodaj jeden kubek zwykłej białej mąki oraz drugi mąki z dodatkiem proszku do pieczenia (self-rising flour). Dosyp kubek mleka w proszku i jedną czwartą łyżeczki do herbaty proszku do pieczenia. Zalej wodą, ugnieć ciasto i upiecz.
Smacznego.
Na Śnieżnik - inaczej
Nawet bardzo znana i bardzo... nieznana. Oczywiście - mieszkaniec Dolnego Śląska bez wątpliwości odpowie – zapytany o Śnieżnik - co to za i jak ważny szczyt i że jest tam ładne i lubiane schronisko. Powie też, że niedaleko jest unikatowa i piękna Jaskinia Niedźwiedzia w Kletnie, wymieni znane uzdrowiska w Lądku Zdroju, Polanicy i jeszcze parę innych miejsc. O stopniu znajomości i popularności rejonów turystycznych i rekreacyjnych decydują różne czynniki, chyba przede wszystkim atrakcje i naturalne piękno okolicy, infrastruktura obiektów turystycznych (schroniska, wyciągi, szlaki),dostępność komunikacyjna - drogi i linie kolejowe. No i zachęcająca literatura. Są jednak okolice, które mimo swego naturalnego piękna, łatwego dostępu, nienajgorszego oznakowania jakby przeczyły temu stwierdzeniu. Od 1997 r. wielokroć wsiadałem do pociągu jadącego do Międzylesia i stąd zaczynałem piesze wycieczki turystyczne w trasy okalające tę miejscowość. Zawsze było jednakowo... ostatnia stacja po polskiej stronie, kilku wysiadających pasażerów, poza przyjechanym pociągiem kilka czy kilkanaście opustoszałych wagonów lub składy towarowe, czasem jakiś strażnik czy robotnik; spokój, cisza. Ale budynek dworcowy nieproporcjonalnie okazały do opisanej sytuacji na stacji, a już chyba od roku stacyjne obiekty bardzo rozbudowane, stary budynek odnowiony, piękna, duża poczekalnia z mnóstwem ławek... zawsze pustych... Skąd ta dysproporcja między rozmachem stworzonej infrastruktury, a skromnym kręgiem przyjezdnych - to oddzielny temat; jednak ta skromna ilość przybywających tu osób powinna nieco dziwić.
Międzylesie - mówiąc nieco przewrotnie - nie jest atrakcyjne, ale za to ładne i sympatyczne. Jest na pewno zaniedbane i zabiedzone - nie uwzględniając budynków dworcowych. Bardzo ubogo lokali konsumpcyjnych, informacji turystycznej, bardzo skromna komunikacja autobusowa. Niedaleko rynku widnieje dość okazała sylwetka pałacu z XVII w. – niestety, czynny tylko hotel (dwukrotna próba skorzystania w celach konsumpcyjnych z restauracji - bezskuteczna). Istniejące przejście graniczne kolejowe do Czech zainspirowało (podobno) budowę tej efektownej stacji, o czym mieszkańcy Międzylesia wyrażają się... powiedzmy niezbyt wykwintnie. Na sprawy turystyki nie ma to na razie wpływu (przyjazd i odjazd pociągu pospiesznego do i z Pragi Czeskiej tylko na tę chwilę ożywia stację). Czyja to wina? - to już też dyskusyjne - problem o charakterze społecznym i na pewno ekonomicznym.
Natomiast z pozycji turysty z całą pewnością można stwierdzić, że walory o charakterze turystycznym Międzylesie posiada - całkiem okazałe i zasługujące na spopularyzowanie. Nie ma tu skalnych „tworów" czy błędnych skał jak w Górach Stołowych, nie ma w stylu alpejskim widoków jak w Karkonoszach, ale cała okolica wokół miasta to tchnące spokojem, barwne widoki i rozległe krajobrazy, a od wschodu wyrastające kopulaste lub zalesione wierzchołki szczytów (Masywu Śnieżnika),graniczące - stopniowo obniżając się - z otaczającymi w dole wioskami. Międzylesie z najbliższą okolicą obejmuje teren Wysoczyzny Międzyleskiej, dochodząc do granicy czesko-polskiej w okolicach Boboszowa i Przeł. Międzyleskiej. Od strony północno-wschodniej Międzylesie stanowi znakomity punkt wypadowy w Masyw Śnieżnika, od zachodu - w Góry Bystrzyckie. Od południa wygodne dojście przez przejście graniczne w Kamieńczyku w czeską część Gór Orlickich.
Będąc na Śnieżniku spotykamy rzesze turystów - oprócz indywidualnych często grupy wycieczkowe, zwłaszcza młodzieżowe. Idąc w Masyw Śnieżnika szlakami z Międzylesia trudno skojarzyć sobie liczebność turystów na Śnieżniku z pustkami (lub prawie) na tych trasach. Rzecz oczywista - najpopularniejsze trasy na ten uczęszczany szczyt wiodą z Międzygórza, Stronia, Kletna, ewentualnie jeszcze z Bolesławowa. To bardziej uhonorowane tradycją szlaki, szczególnie z Międzygórza, będącego znanym kurortem (w 1965 r. też i ja tak uczyniłem...).
Stąd bliżej i łatwiej, tu są pensjonaty, restauracje... Cywilizacja pozostaje bliskow naszym zasięgu. Wychodząc z wykwintnego budynku dworca w Międzylesiu możemy ujrzeć na turystycznym kierunkowskazie: Śnieżnik - 9 godz. (zn. czerwone). Dla niedzielno-spacerowych turystów to na pewno trasa nie do pokonania, dla niektórych niewątpliwie uciążliwa, a wielu... po prostu nie miało okazji tu być, poznać okolicę, możliwości. Śnieżnik (1426 m) to szczyt docelowy wychodzących z Międzylesia szlaków, a będąc wielokrotnym bywalcem na tych terenach i na szczycie, nie musimy kolejnych wycieczek podejmować z dojściem do samego Śnieżnika. Ale żeby takie „skrócone" wycieczki zaplanować, turysta musi dobrze orientować się w terenie, wybrać odpowiednią trasę i określić interesujący go obszar. Początkujący turysta w ubiegłych latach - chyba mogę zaryzykować to stwierdzenie - niewiele mógł znaleźć wystarczających informacji do zainteresowania się okolicą Międzylesia i wybiegającymi stąd, wcale ciekawymi szlakami. Znane mi przewodniki terenów obejmujących Sudety kończyły temat na Masywie Śnieżnika i Górach Bialskich, nie przedłużając go o okolice sięgające Międzylesia (przykładowo - skądinąd dobry przewodnik pt. „Sudety” z 1979 r. R. Chanasa i J. Czerwińskiego). Niewiele w znajomość okolic Międzylesia wniósł przewodnik „Ziemia Kłodzka” Wydawnictwa Kartograficznego Eko-Graf z 1996 r. Bardziej dopiero szlaki z Międzylesia równoznacznie z pozostałymi potraktowane są w przewodniku „Masyw Śnieżnika i Góry Bialskie” Krzysztofa R. Mazurskiego z 1999 r. (wydanie 3). [były jeszcze „Sudety. Ziemia Kłodzka i Góry Opawskie” Z. Martynowskiego i K.R. Mazurskiego, wyd. 1978 i 1988 – red.]. Nic nie ujmując tradycyjnym szlakom na Śnieżnik z zachodnio-północnych części Masywu, osobiście optuję za trasami wiodącymi z Międzylesia - to jest:
- czerwono-zielonym przez Pisary, Opacz, Przeł. Jodłowską, Trójmorski Wierch, Mały Śnieżnik (już od dworca PKP),
- niebieskim przez Szklarnię, górne tereny Jodłowa, Kamienny Garb, do połączenia z zielonym (od ul. Warszawskiej).
Tutaj, nawiązując do propozycji „skróconych" wycieczek, mogę polecić trasę łączącą oba wyżej podane szlaki; wychodząc nimi i też wracając do Międzylesia w czasie jednodniowym. Kierunki mogą być obustronne - jako że czynimy rodzaju obwodu -rozpoczynając np. od szlaku czerwonego przez Pisary, kontynuując dalej zielonym do Przeł. Jodłowskiej (przejście graniczne Jodłów-Horni Morava), a stąd łącznikowym czerwonym do Leśniczówki na Kamiennym Garbie (806 m). Po odpoczynku w komfortowych warunkach (stoły - ławki) schodzimy niebieskim do Międzylesia - stąd do stacji PKP 3 g. (błędny czas na słupku 2 g.). Bardziej polecałbym kierunek odwrotny – od niebieskiego do Kamiennego Garbu i dalej podaną wyżej trasą – przy przejściu szlakiem niebieskim wspaniałe widoki na szczyty Masywu Śnieżnika oraz na dolinę Jodłowa.
Ta wycieczka zajmie pełnych 8 g. (z odpoczynkiem) przy wykorzystaniu pociągów osobowych - rano do Międzylesia 646 - powrót z Międzylesia 1753 (we Wrocławiu - 2036). Trasę można skrócić conajmniej o 2 g., jeżeli zdąży się na autobus do Jodłowa z Międzylesia o 940 (poza niedzielami) i wysiadając przy początku tej wsi wejść na żółty szlak, dochodzący do łącznikowego czerwonego z przejścia granicznego na Przeł. Jodłowskiej do Kamiennego Garbu. Przy szlaku czerwonym ok. 300 m od przejścia granicznego znajduje się źródło Nysy Kłodzkiej (zejść ok. 50 m w dół). Z Kamiennego Garbu można też kontynuować przejście trasą szlaku niebieskiego w kierunku Śnieżnika, lecz zejść żółtym do Międzygórza, koło niewielkiego rozdroża (ok. l g. odKamiennego Garbu). Są to chyba najbardziej znaczące szlaki, tworzące z Międzylesia doskonały punkt wypadowy w Masyw Śnieżnika.
Andrzej Łęczycki
Różnie po obu stronach Tatr
Majowa konferencja „Turystyka a ochrona przyrody i krajobrazu Tatr” zorganizowana została już po raz piąty przez Oddział PTT.w Krakowie. Podniesiono nader ważne kwestie dotyczące roli komunikacji i transportu w rejonie Tatr, ich dostępności, a także przejść turystycznych. Referaty pp. Piotra Bąka – burmistrza Zakopanego i ..... Czubernata - wicedyrektora TPN nie tylko nie budziły kontrowersji w trakcie dyskusji, ale stały się kanwą do kolejnych szczegółowych pytań i rozważań związanych z organizacją ruchu turystycznego w TPN i TANAP. Podniesione w dyskusji problemy powinny się stać przedmiotem podobnych konferencji organizowanych częściej niż raz na dwa lata (bo PTT urządza je co 2 lata) i nie tylko w gronie PTT. Kto wie, czy organizatorzy sympozjów KTG ZG PTTK nie powinni nawiązać do tej, skądinąd bardzo frapującej, tematyki?
Problemy miasta Zakopanego, problemy urbanizacji i planowania przestrzennego (a raczej jego braku, co wynika z ogólnopaństwowych przepisów, żeby nie powiedzieć bałaganu), wieloletniego tranzytu tirów przez Łysą Polanę (dopiero na wiosnę 2005 r. uruchomiono przejście drogowe w Jurgowie), odrębnych zwyczajów i porządku planistycznego panującego na terytorium Słowacji i Polski (od szczebla „strategicznego” po gminy), odmiennej strategii udostępniania gór w TPN i TANAP, odmiennych interesów Polski i Słowacji w organizacji transportu (dotyczy to m.in. budowy autostrad i tworzenia połączeń lotniczych), a także turystycznych (pieszych) przejść granicznych w kontekście potencjału turystycznego Polski i Słowacji – oto niektóre problemy przedstawione nader klarownie przez prelegentów, które muszą skłaniać do zadumy nad nierzadko różnymi interesami i nad rodzącymi się obawami obu społeczeństw, polskiego i słowackiego, których nie sposób rozwiać z dnia na dzień.
Szkoda, że zabrakło w tym kontekście głosu Jana Komornickiego, dziś dyrektora Bieszczadzkiego Parku Narodowego, a do niedawna ambasadora RP w Bratysławie, który - mimo zgłoszenia referatu - na konferencję nie przybył.
Na koniec spotkania, p. Jerzy Sawicki z Polskiego Klubu Ekologicznego, „wielkim oszustwem” określił termin „zrównoważony rozwój”. Uważa on, że termin ten łączy się z tworzeniem „sztucznych potrzeb” przez rozmaite firmy marketingowe i reklamowe, reprezentujące wielki biznes, którego to zjawiska nie wolno lekceważyć. Rzeczywiście, warto zadumać się nad owym terminem tworzenia „sztucznych potrzeb” i... rozejrzeć się dokoła.
(JWG)
W poszukiwaniu straconego czasu
Przestwór falujących traw. Muzyka pasterskich dzwonków. Śniadanie nad potokiem, wieczorna kąpiel w zachodzącym słońcu, kolacja przy ognisku. Po ogromnych przestrzeniach Łemkowszczyzny można wędrować w zupełnej samotności. O dawnym życiu świadczą jedynie stare krzyże. W pamięci pozostaje niepowtarzalny urok małych wiejskich cerkiewek. Beskid Niski potrafi zauroczyć nawet najtwardszych tatrofilów.
Gdy za oknem świeci słońce natychmiast chciałoby się spakować plecak i wyruszyć w góry. Tłumy ludzi na zakopiańskich Krupówkach świadczą o tym, że i tatrzańskie szlaki przypominają ruchliwą Marszałowską. Dlatego najchętniej - gdy czas na to pozwala - uciekam w dawną krainę Łemków - Beskid Niski, który jeszcze nadal pozostaje na pół dziki. Ale trudno oprzeć się wspomnieniom. Sięgam pamięcią wstecz i przypominają mi się wielokrotne wędrówki łemkowskimi szlakami. Szlakami ocalałych cerkwi i rusińskich śladów.
Była to jesień 2001 roku. Nic nie zapowiadało, że w połowie października wrócą upały i nadejdzie prawdziwe babie lato. To był sygnał do wyjazdu. Wtedy pierwszym celem naszej podróży był Wisłok Wielki, z zamówionym już wcześniej noclegiem. Tak się rzadko zdarza, bo zawsze jedziemy trochę na oślep, a śpimy tam, gdzie zastanie nas zmierzch i znajdzie się przytulisko, aby po męczącym dniu wędrowania zasnąć kamiennym snem. Dojeżdżając do Wisłoka słońce chyliło się ku zachodowi. Trudno było od niego oderwać oczu, gdy w postaci pomarańczowej kuli powoli chowało się za łagodnymi wzgórzami Łemkowszczyzny. Tam są wyjątkowe zachody, nie spotykane nigdzie indziej. Ogromne pustkowia przypominają o 1947 roku, kiedy w ramach akcji „Wisła” wysiedlono stąd ludność łemkowską. Niewiele tu osad zamieszkałych przez przybyłych z innych regionów Polski m.in. Podhala. Po dawnych wioskach pozostały jedynie zarośnięte doliny. Na bezkresnych przestrzeniach miejsca, gdzie niegdyś były domostwa, znaczą teraz resztki piwnic lub zdziczałe drzewka owocowe, a także gdzieniegdzie znajdujące się dawne krzyże kamienne i żeliwne. I samotne cerkwie. Można tutaj wędrować całymi dniami w zupełnej samotności.
Dawna Łemkowszczyzna istnieje już tylko na nielicznych starych fotografiach i książkowych opowieściach, a także we wspomnianych starych Rusnaków, którzy zostali wysiedleni na ziemie zachodnie lub dzisiejszą Ukrainę. „Starajmy się poznać ten ciekawy, wśród gór i lasów Małopolski zamieszkały szczep Łemków, może uboższy, mniej barwny od Hucułów czy mieszkańców Nowotarszczyzny, ale coraz bardziej skupiający na sobie zainteresowanie, jako stary odłam podgórskiego ludu, wyróżniający się jedynie wschodnim obrządkiem” - pisała w okresie międzywojennym dr Krystyna Pieradzka. I dodała: „(...) dziś łany szumią złotym owsem”. Niestety, wszystko to przeszłość. Zaginął tamten świat. Barwny świat maziarzy z Łosia, dziegciarzy z Bielanki, wytwórców łyżek z Nowicy, kamieniarzy z Bartnego, wędrownych druciarzy i szklarzy niosących cały swój warsztat na plecach. Świat nadzmysłowy pełen czarów, guseł i zabobonów. Świat płanetników i bosorek.
Po drodze zatrzymujemy się w Daliowej, nad którą góruje greckokatolicka cerkiew. Drewniana, pokryta blachą stanęła w 1933 roku na miejscu poprzedniej, która spłonęła dwa lata wcześniej. Po wojnie służyła jako magazyn PGR. Cerkiew jest zamknięta. Mieszkańcy wioski zaciekawieni naszą obecnością, wychodzą na ulicę. - Tutaj nabożeństwo jest odprawiane tylko dwa razy do roku - słyszymy. - Na Boże Narodzenie i Zmartwychwstanie - dodają. Daliowa to przypuszczalnie najstarsza miejscowość w okolicy. Tutaj odnaleziono też jedne z pierwszych śladów wołoskich po naszej stronie Karpat.
Musimy się śpieszyć, ale wstępujemy jeszcze do pobliskich Jaślisk, dawnego miasteczka, w którym jedynym świadectwem miejskiej przeszłości jest zachowany układ architektoniczny, z centralnie położonym rynkiem. Pod nim znajdują się zawalone piwnice, w których niegdyś przechowywano wino. Nie zachował się natomiast ratusz. Na uwagę zasługują przysadziste drewniane domki, o konstrukcji przysłupowej, pochodzące z połowy XIX wieku oraz kościół parafialny z początku XVIII stulecia.
U świętego Onufrego
Nareszcie dotarliśmy do Wisłoka. Na powitanie wybiegają księżowskie psy. Jeden łagodny, szybko zaprzyjaźnia się ze wszystkimi gośćmi. Drugi ostry - tresowany przez jegomościa - ma pełnić rolę obrońcy przykościelnego domostwa. Po chwili odpoczynku ksiądz przychodzi na wieczorne posiady. Opowiada o pracy w Wisłoku, historii tego miejsca, jego mieszkańcach, cerkwi i konserwacji krzyży. Kiedy dowiaduje się, że jednym z ulubionych moich terenów jest Orawa, wspomina: - Mieszkał tu Józef Świetlak z Orawy. Na Mazurach, gdzie pracował jako drwal, poznał dziewczynę z Jawornika. Później przyjechali tutaj, do Wisłoka, i założyli jedno z większych gospodarstw. To był ciekawy człowiek. Zawsze znalazł czas na modlitwę. Góral spod Babiej Góry i taka prawdziwa rozmodlona Łemkiwka. Do cerkwi greckokatolickiej jeździła tylko na większe święta, na co dzień była naszą katoliczką. Oboje czuli się Polakami, góralami z Beskidów. On pochowany został w Wisłoku, a żona i dzieci jeszcze żyją - opowiada.
Pięćdziesiąt lat temu wisłocka cerkiew trafiła w ręce Kościoła rzymskokatolickiego i jako jedna z nielicznych zachowała się wraz z pełnym wyposażeniem. Pojawiła się tylko opinia, że ikonostas jest niepełny, bo brakuje w nim dwóch ikon. - Okazało się, że ikony stały pod baldachimem i ponownie zostały wstawione na swoje miejsce - opowiada proboszcz. - Być może ksiądz chciał zlatynizować świątynię i w tych miejscach pojawiły się inne obrazy - dodaje. Świątynia nosi imię św. Onufrego, którego wizerunek przedstawia jedna z ikon. - Onufry to imię, jakie zanikło w naszej kulturze, a kiedyś było popularne. Rozsławił go Zagłoba - przypomina ks. Krzysztof. - Św. Onufry to na Wschodzie taki św. Franciszek. W wielu kościołach występuje na równi ze św. Mikołajem - wyjaśnia. Drewniana cerkiew jeszcze kryje wiele tajemnic. Przyglądając się każdej z ikon, dostrzegliśmy kulę w obrazie Matki Bożej z Dzieciątkiem, która prawdopodobnie pozostała z czasów walk. - Do tej pory zastanawialiśmy się, co się z nią stało. Wiedzieliśmy, że ktoś strzelał od drzwi, kula przeszła przez tabernakulum i gdzieś utkwiła - mówi zdziwiony odkryciem ks. Krzysztof.
Jeden z kolejnych dni przyniósł kolejną niespodziankę - odpust w komanieckiej cerkwi. Na uroczystości znaleźliśmy się zupełnie przypadkowo, nie znając kalendarza prawosławnych świąt. Kilkugodzinne nabożeństwo połączone z cerkiewnymi śpiewami i procesją wokół świątyni, robi niemałe wrażenie. To dla nas katolików nadal egzotyka, zderzenie z inną kulturą.
Długa wieś
Lipiec 2002 roku. Trafiamy do Dołżycy. To jeden z etapów naszej letniej wędrówki po południowo-wschodniej Polsce. Niewielka wioska koło Komańczy ciągnąca się wzdłuż potoku swoją nazwę - oznaczającą długą dolinę lub wieś - wzięła od położenia. Wszędzie niewielkie gospodarstwa, świadczące o niezamożności mieszkańców. Wioska w niektórych miejscach przypomina podtatrzańskie miejscowości. Gdzieniegdzie „wyrosły” kilkupiętrowe domy z olbrzymim obejściem. - To przypomina mi Podhale - mówię do współtowarzysza podróży. I nie pomyliłam się. W znacznej części Dołżycę zamieszkują osadnicy z Podhala. Pytamy napotkanego chłopca, jak się nazywa, a on odpowiada: Franos. Jego dziadek Alojzy przeniósł się tutaj w latach sześćdziesiątych z Ratułowa, ale już nie żyje. Dzisiaj gospodarstwem zajął się syn Alojzego - Władysław. Franosowie żyją głównie z gospodarki. Mają ponad 70 ha własnej ziemi, kilkanaście krów i ponad sto owiec. Pan Władysław - jak na górala z tradycjami przystało - prowadzi bacówkę, którą postawił w pobliskiej Osławicy, która dzisiaj jest już tylko pustkowiem.
Przez to penetrowanie wiosek na wędrówkę pozostało już mało czasu, więc tego dnia naszym celem jest tylko Garb Średni, wzniesienie na samej granicy polsko-słowackiej. Tymczasem napotykamy starszą kobietę o wyraźnych rysach twarzy. Trudno nam określić czy jest taka śniada z natury czy „osmaliło” ją słońce. Idzie przewiązać krowy. Mimo to zaciekawili ją turyści i zaczyna rozmowę. Okazuje się, że i ona pochodzi z Podhala, z Czerwiennego. Do dzisiaj zachowała pewne elementy podhalańskiej gwary. Bronisława Pałka trafiła w Beskid Niski w 1962 roku. Przyjechała tu razem z mężem Stanisławem, który już nie żyje. Mimo wielu lat spędzonych na Łemkowszczyźnie, został pochowany na Bachledówce. - Kupiliśmy tu dużo ziemi, bo miało być tanio. Nie do końca się sprawdziło - skarży się. - Ale to już tyle lat, że przyzwyczailiśmy się tutaj. Cisza, spokój, przestrzenie. To pozwala żyć i oddychać - twierdzi. Pałkowie postawili dom pod lasem. Teraz pani Bronisława została sama. Syn mieszka w Komańczy, ale gdy spiętrzają się prace w polu, przyjeżdża, by pomóc matce. Właśnie zwozi siano do zagrody, aby nie zmoczyła go nadchodząca burza. Córki wyszły za mąż i wróciły na Podhale. Tymczasem pani Bronisława wymienia podhalańskich osadników, którzy przyjechali do Dołżycy mniej więcej w tym samym czasie co Pałkowie: z Zębu - Jacenty Tylka i Jan Pałka, z Dzianisza - Jędrek Pabin Hudźba, z Cichego - Józef Styrczula, z Czerwiennego - Stanisław Szwab, no i z Ratułowa - Alojzy Franos. Wielu z nich już nie żyje.
Na Tokarnię
Kolejny miesiąc tegoż roku znów przynosi włóczęgi. Po wielkich ulewach zrobiła się piękna pogoda. Letnie słońce oświetla wszystko dookoła. Łąki srebrzą się poranną rosą. Idąc wśród zroszonych traw, pozostawiamy za sobą ciemne ślady. W dali migoczą zasnute mgłami doliny. Od czasu do czasu wyłania się gdzieś delikatna koronka starych buków. Lesiste szczyty zapraszają do siebie. Wokół cisza i pustka. Brzęczą owady i śpiewają ptaki.
Zanim dojedziemy w Bieszczady, zapuszczamy się jeszcze w Beskid Niski, niedaleko, koło Wisłoka Wielkiego. Celem naszej wędrówki jest Tokarnia w paśmie Bukowicy. Wcześniej śniadanie w pobliskiej dolinie po nie istniejącej łemkowskiej wiosce, Darowie. Do niedawna wypasali tutaj owce podhalańscy bacowie. Tego roku ich nie ma. Prawie wszędzie stoją ugorem zarosłe pola. Wśród wysokich traw widać tartak, do którego ściąga się drzewo z lasów Bukowicy.
Z drogi, która wiedzie z Wisłoka Wielkiego do celu naszej wędrówki, nie widać Tokarni. Przy drodze stoi żeliwny krzyż, świadczący o tym, że niegdyś było tu domostwo. Dzisiaj jest pustkowie, a przydrożna figura tonie w kwiatach. Ktoś dba o to miejsce. Po pół godzinie marszu zanurzamy się w zieloną - nasiąkniętą od dołu wodą, a od góry prześwietloną promieniami słońca - gęstwinę. Przy drodze ściana leszczyny rodzącej orzeszki. Są jeszcze niedojrzałe, ale już niedługo będą się nadawały do zrywania. Kiedyś jesienią miejscowa ludność zbierała leszczynowe owoce całymi workami, a potem tłukła laskowy olej.
Ubrudzeni po kolana, poparzeni pokrzywami i podrapani krzakami jeżyn wyszliśmy na połoninę, otwartą przestrzeń między Smokowiskami a Tokarnią, na której z daleka widać postawiony niedawno maszt telefonii komórkowej. Te nowe monstra zaczynają coraz częściej wpisywać się w górski krajobraz.
Otworzył się przed nami bajeczny widok - lasy i lasy, górskie grzbiety i grzbiety bez końca. Powietrze stoi nieruchome, brzęczące tysiącem owadów, które przed burzą niemiłosiernie tną i tworzą ciemną woalkę wokół głowy. Niespotykany nigdzie indziej czar woni i barw. Trawy na połoninach zaczynają przybierać kolor lisiego futerka, a pomiędzy nimi wyrastają czubki młodych świerków i jodełek.
Cicho i pusto. Tylko w oddali słychać grzmoty. Trzeba szybko wracać, bo burza zbliża się wielkimi krokami. Ponownie jesteśmy w lesie. Ani jednego człowieka i zdaje się, że żadnego zwierzęcia. Nagle słyszymy huk, jakby schodziła lawina. To spłoszone trzy jelenie dały szusa w gęstwinę.
Inny świat
Gdy ktoś chociaż raz trafi na dawne tereny Rusnaków, będzie go już zawsze ciągnęło w te strony. Obok zwartego obszaru Łemkowszczyzny znajdowały się jeszcze zamknięte enklawy zamieszkiwane przez Łemków: grupa wsi na północ od Krosna oraz Ruś Szlachtowska z czterema wsiami po stronie polskiej koło Szczawnicy - Szlachtową, Jaworkami oraz Białą i Czarną Wodą. Na zakończenie letniego sezonu trafiamy właśnie tutaj. Nie wszyscy sobie zdają sprawę, że do drugiej wojny światowej na północno-wschodnim krańcu Małych Pienin obok górali pienińskich żyli Rusnacy. Tu - nawet dziś - zaczyna się inny świat. To rezerwat Biała Woda, a po rusińsku - Bilawoda. Po przymusowym opuszczeniu rodzinnej ziemi Rusnacy zabrali ze sobą wszystkie obrzędy, zwyczaje, pieśni. Później zagospodarowali je podhalańscy bacowie, którzy masowo wypasali tu owce.
Tuż za mostkiem, na skraju Jaworek usadowiła się murowana kapliczka cerkiewna. Stare wyposażenie zostało wykradzione, a na jego miejscu znajduje się niewielki ołtarzyk przyniesiony gdzieś z daleka. Przed kapliczką kierujemy się ścieżką odchodzącą w lewo. Idziemy w górę, bo stamtąd rozpościera się piękny widok nie tylko na wąwóz Międzyskały z przełomem Białej Wody. Gdzieś w dali na wschodzie wśród wzgórz majaczą Trzy Korony. Niskie jesienne słońce złoci zrudziałe liście na drzewach. Mijamy dawną pasterską zagrodę. Rozpadające się szałasy chylą się ku ziemi. Teraz bacówka jest nieco dalej, chociaż to nadal miejsce wypasu podhalańskich owiec. Niedawno musiał tędy przejść kierdel, bo na błocie zostały odciśnięte ślady racic. W dali słychać nawoływania juhasów.
Z góry widać zielone kępy owocowych drzewek i zarysy zarośniętych trawą podmurówek. To resztki po dawnych domostwach. Po układzie pól pozostały tylko tarasy. Niegdyś zagrody porozrzucane na prawym brzegu potoku Białej Wody tworzyły szereg osiedli. Dzisiaj z blisko dwustu gospodarstw zachowało się tylko kilka. Niektóre domy wykupili letnicy. Na osiedlu Kornaje maleńka chyża z zamkniętymi okiennicami czeka na domowników, którzy po urlopie wyjechali już do miasta. Inne gospodarstwo tętni życiem. Nieopodal pasie się bydło. To letnia osada. Z pierwszym śniegiem zostanie opuszczona.
Ciekawe to miejsce. Ruś Szlachtowska była niegdyś głównym ośrodkiem druciarstwa. Trudniło się nim większość mężczyzn, odbywając dalekie wędrówki aż po Warszawę i Kijów. Ulice miast napełniali wołaniem: garnki drutuję! A robili to po wcześniejszym zlepieniu klejem z przeżutego żytniego chleba. Dzisiaj pozostało tylko wspomnienie.
Z osiedla Kornaje schodzimy w dół, nad potok. Wieczorne słońce rzuca cienie na wapienne skały, które tworzą piętra, niewielkie wyniosłości i bramy. Droga wiedzie terenem o ciekawie urozmaiconym krajobrazie. Wirująca w potoku woda - gdzieniegdzie przelewająca się przez kaskady - zagłusza wszystko. Nieco niżej z pionowego progu spada niewielki wodospadzik. Według dawnych przekazów, w XVII wieku znajdował się tutaj mały zakład hutniczy. Do dzisiaj w skale - w pobliżu wodospadu - widać pozostałości próbnej sztolni.
Tymczasem przy dawnym gościńcu można zauważyć kolejne ślady rusnackiej kultury. To dwa postawione obok siebie przydrożne krzyże. Jeden kuty, na kamiennym postumencie. Drugi wycięty z blachy wizerunek Chrystusa ukrzyżowanego chroni półkolista osłona.
Słońce coraz niżej. Czas wracać. Ponownie znajdujemy się przy murowanej kapliczce. To pożegnanie z Białą Wodą. To pożegnanie z łemkowskimi terenami do następnego roku.
Jolanta Flach
Śladami zamkniętych rewirów
Jeszcze kilkanaście lat temu dolina górnego Sanu, wijącego się od źródeł wzdłuż granicy z Ukrainą, stanowiła ziemię nieco tajemniczą, a w każdym razie niedostępną dla zwykłego turysty. Przez dziesiątki lat znakowany szlak turystyczny wyprowadzał i kończył się na szczycie Halicza, skąd rozpościerał się rozległy widok na tzw. worek bieszczadzki, czyli najbardziej na pd. wsch. wysunięty skrawek Polski (ponoć niektórzy doszukiwali się stamtąd nawet widoku Lwowa...).
Koniec lat 40. i początek 50. ubiegłego wieku kojarzą się z niespokojnym pograniczem, walkami z UPA, a rok 1951 ze zmianą przebiegu granicy w rejonie Bieszczadów; do Polski włączono m.in. Ustrzyki Dolne. Turystyczny dostęp do Bieszczadów rozpoczął się na zasadzie pionierstwa dopiero w połowie lat 50., gdy Władysław Krygowski i Edward Moskała wytyczali przebieg czerwono znakowanego Głównego Szlaku Beskidzkiego, a rzeszowscy i sanoccy działacze PTTK organizowali pierwsze rajdy piesze. Nestor bieszczadzkiej turystyki, zmarły w marcu 2004 r. Ignacy Zatwarnicki, związany nie tylko swym nazwiskiem z Bieszczadami (Zatwarnica - dawna wieś, dziś osada położona pośród wzgórz w dolinie pomiędzy Połoniną Wetlińską a dzikim Otrytem to rodowa siedziba licznej rodziny), ale i pracą w górnictwie naftowym w tym rejonie, nieraz wspominał tamte czasy: brak dróg, ciężki namiot, żmije, wspaniałe pstrągi i grzyby.
Ignacy był żywą historią tych terenów, znał miejsca i wsie jeszcze sprzed II wojny światowej, gdy istniały, tętniły życiem, gdy leśne kolejki wywoziły drewno do Sianek nieopodal Przeł. Użockiej, gdzie działały tartaki. Znikały wsie, dwory i bojkowskie cerkiewki nie tylko w latach wojny i tuż po niej, ale także w latach znacznie późniejszych – 70. i 80. ubiegłego stulecia (wspomnijmy chociażby cerkwie w Paniszczowie czy w Czarnej Dolnej). Pomysł przeniesienia cerkwi z Lutowisk do Dwernika to – delikatnie mówiąc - zupełne nieporozumienie: w Lutowiskach pozostał „goły” cmentarzyk, a w Dwerniku pojawił się kościół w niczym nie nawiązujący formą do rzekomo przeniesionej budowli.
Ignacy wskazywał miejsca, gdzie niegdyś był rynek w Lutowiskach, gdzie stały żydowskie karczmy (przy jednej funkcjonował dom publiczny) i polska restauracja w istniejącym jeszcze drewnianym domu. Innym razem wodził po fragmentach mało znanych ruin fortyfikacji w rejonie Leska, budowanych przez Rosjan wzdłuż Sanu w latach 1939-41. Wspominał wreszcie działania przeciw UPA żołnierzy - nie przygotowanego do walk w górach - 2.Pułku Strzelców Budziszyńskich.
W Stuposianach od dużej „pętli bieszczadzkiej”, a więc od głównej arterii komunikacyjnej tych gór, odchodzi droga do Mucznego i Tarnawy Niżnej. Muczne stanowiło centrum zamkniętego obszaru strzeżonego przez wojsko, z hotelem dla ówczesnych – w latach 70. ubiegłego wieku - notabli i miejscem polowań; cieszyło się podobną sławą i było okryte nimbem tajemniczości podobnie jak Arłamów na Pogórzu Przemyskim. Dziś hotel jest ogólnodostępny, obok w „Wilczej Jamie” można nie tylko obejrzeć myśliwskie trofea, w tym wilcze skóry, ale też złowić i zjeść pstrąga, a żółty szlak prowadzi ku skałkom Bukowego Berda. Trudno się dziwić, że frekwencja turystów w tym rejonie jest dziś znaczna: wszak przez lata był to przysłowiowy owoc zakazany.
Tarnawa z kolei - to miejsce, gdzie zbudowano wielkie fermy hodowlane, w czym mało chwalebną rolę odegrał przed laty „Igloopol”. (Anegdotka mówi, że paszę dla bydła musiano dowozić z odległych stron...) Dziś zabudowania po fermach spędzają sen z oczu administracji Bieszczadzkiego Parku Narodowego, gdy bowiem granice obszaru chronionego rozszerzono – rozlatujące się obiekty znalazły się na jego terytorium. Co gorzej, ich rozbiórka jest równie kosztawna jak ich utrzymanie. Założono więc tu (i w Wołosatem, gdzie też były obiekty „dla równiejszych”) stadninę koni huculskich i hotelik, lecz reszta zabudowań wciąż straszy. Za to Park rozbudował sieć ścieżek przyrodniczych i historycznych po „worku bieszczadzkim” czyli w Dolinie Górnego Sanu.
Mało kto wie, że przed II wojną światową w Bieszczady Zachodnie (bo tylko ta ich część leży w Polsce) turyści wyruszali nie z Ustrzyk Górnych, lecz od Sianek, miejscowości położonej przy ważnej linii kolejowej, gdzie było nawet schronisko narciarskie. Z. Klemensiewicz opisywał w przewodniku narciarskim wycieczki na Halicz właśnie od wschodu. Co prawda dziś Sianki i linia kolejowa leżą po stronie ukraińskiej, lecz ślady części wsi leżących też na zachodnim brzegu Sanu są jeszcze widoczne po polskiej stronie. Niestety, są to przede wszystkim groby i cmentarze, gdzieniegdzie – ruiny. Prowadzą do nich szlaki piesze i kolarskie.
Kilka lat temu otwarto dla turystów tereny dawnej wsi Dźwiniacz Górny, położonej nad meandrującym Sanem u stóp Jeleniowatego, leżącej jakby na uboczu, gdzie krajobraz przypomina nieco Beskid Niski. Pusto tam, cicho. Po wsi pozostał – oczywiście – cmentarzyk z nielicznymi nagrobkami, w tym Józefa Sikorskiego, powstańca z 1863 r. Ale głównym celem wycieczek w dol. Sanu jest cmentarzyk przy nieistniejącej cerkwi w Beniowej i „grobowiec hrabiny” w Siankach czyli groby Klary i Franciszka Stroińskich, których dwór stał w niewielkim oddaleniu. Stamtąd niedaleko już do polany nieopodal Przeł. Użockiej z widokiem na Sianki, a także linię kolejową i szosę wiodące ze Lwowa na Zakarpacie.
Kilkaset kroków dalej znajdują się młaki i wykapy Sanu. Ukraińcy utrzymują, że źródło znajduje się kilka metrów od granicy państwowej po ich stronie i tam wystawili symboliczny pomniczek. Wiedzie do niego znakowany szlak od Przeł. Użockiej – co może być ciekawostką, a nawet atrakcją turystyczną – dawną drogi granicznej, a więc wzdłuż linii zasieków, które częściowo jeszcze istnieją. Ukraińscy gospodarze chętnie rozbierają drewniane słupy i zwijają kolczaste druty, nie wiadomo więc czy i jak długo ta „żelazna kurtyna” przetrwa i będzie świadczyć o nieodległej jeszcze historii.
Jest w dziejach tej krainy i inny epizod, o którym się mało wspomina. To ślady okopów i cmentarze z lat I wojny światowej. Bardziej na wschodzie - w Gorganach i Czarnohorze - znajdziemy okopy i zardzewiałe zasieki, na przeł. Rogodze przetrwał krzyż Legionów. Wspomina się o cmentarzach w Beskidzie Niskim, zwłaszcza w zachodniej jego części. Mówi się o walkach Francuzów i Brytyjczyków we Flandrii (cmentarze z tysiącami krzyży najlepiej świadczą o beznadziejnych ofensywach i potwornych rzeziach), niekiedy wspomina się o kampanii 1914-15 na Mazurach i bitwie gorlickiej, ale mało pisze i mówi o strasznych warunkach walk w Beskidach Wschodnich, w tym w Bieszczadach, których linia broniła niziny Węgier i Budapeszt przed inwazją rosyjską.
Moda na relikty z Wielkiej Wojny 1914-18 tu i ówdzie powraca (dotyczy to np. fortyfikacji), a w miarę otwierania granic ożywają sentymenty rodzin poległych żołnierzy. Nic dziwnego, że Ukraińcy zadbali o cmentarz wojenny położony przy szosie na Przeł. Użockiej i wyznakowali szlak z doliny rzeki Uż południowymi stokami do cmentarza wojennego popod szczyt Czeremchy – Pliszki [sprawdzam właściwe!], dokąd trafiają Węgrzy i Austriacy na groby swych dziadków i pradziadków.
W „worku bieszczadzkim”, a więc po polskiej stronie, też znajdziemy cmentarz z tamtych lat, położony nieopodal leśnej drogi łączącej dawną Beniową z Mucznem, po drugiej stronie pot. Halicz, otoczony szpalerem świerków posadzonych przez służby Parku. Zawsze zadaję sobie pytanie, ilu Polaków – wcielonych do armii zaborczych i walczących przeciw sobie - może spoczywać na tych cmentarzach?
J.W. Gajewski
YESHEE NAZWANY JANEM
(fragment>
Zdarzyło się to wiele lat temu, gdy z kolegami wędrowałem dolinami himalajskimi, w czasie wyprawy geologicznej. Aby móc dostać się w Himalaje musiałem zorganizować całą wyprawę, gdyż inna, prostsza droga w tych czasach nie istniała. Na temat paszportów, ”dewiz” i innych wątpliwych przyjemności związanych z kontaktami z ówczesnymi władzami regulującymi życie mieszkańców peerelu wypisano już morze atramentu, wysuszając niejeden kałamarz. A więc zamilczmy o tym! Uczestnikom wyprawy wpadł jednak do głowy pomysł, aby z Krakowa w Himalaje „przejechać się” samochodem. Od pomysłu do jego urzeczywistnienia oczywiście droga była niełatwa, ale dzięki przychylności dyrektora ówczesnego przedsiębiorstwa GEOFIZYKA w Krakowie udało się nam wyjechać nowiutkim samochodem ciężarowym zazwyczaj służącym do prac terenowych wykonywanych przez geofizyków. Nie byłoby elegancko stwierdzić, że otrzymaliśmy również „dodatek” w postaci kierowcy-mechanika Władka, który już w czasie przygotowań do wyprawy okazał się być jednym z mocniejszych filarów tego przedsięwzięcia.
Po przybyciu do podhimalajskiego kurortu Pokhary nasz specjalista od metod elektrycznych w badaniach geofizycznych – Wicek, skąd inąd zapalony koniarz, będąc organizacyjnie kierownikiem karawany, natknął się był nad jeziorem Phewa Tal na młodego Tybetańczyka. Ngodup Tsering, bo tak się nazywał, został zaangażowany jako sirdar naszej ekspedycji. Wicek zaś zakrzątnął się do prac związanych z organizacją transportu naszego bagażu ważącego ponad tonę. Tybetańczycy okazali się równie jak Wicek miłośnikami koni. Tak nawiasem mówiąc, było to wkrótce po rozbiciu przez wojska nepalskie oddziałów Khampów działających wtedy z terenu Mustangu i urządzających „wycieczki”, w znaczeniu jakie stosował Mały rycerz z Trylogii, na terytorium Tybetu. Khampowie posługiwali się kawalerią i te koniki oraz oporządzenie: siodła, rzędy itp. były resztkami, które uratowały się z pogromu. W taki właśnie sposób została zorganizowana nasza karawana, która wyruszyła z tymczasowego obozowiska nad rzeką Seti Khola. Składało się na nią kilkanaście koni i około dziesięciu tragarzy – kulisów, którzy dźwigali w koszach najbardziej precyzyjne instrumenty, których nie chcieliśmy powierzyć końskim grzbietom. Była to ze wszech miar słuszna decyzja. Otóż zaraz po wyruszeniu w drogę przyszło nam minąć wioską pełniącą rolę obozu tybetańskich uchodźców (zresztą znajduje się tam obóz do dzisiaj, mimo upływu dziesiątek lat) i wtedy konie z naszej karawany, nic sobie nie robiąc z wysiłków poganiaczy, ruszyły galopem jeden za drugim do swoich stajni, których poczuły bliskość. Pierwsze z nich zablokowały wąskie wejścia do stajni, zrzucając przy sposobności juki. Po jakimś czasie kotłowanina koni się uspokoiła, a my zdecydowaliśmy się na spędzenie pierwszej nocy na trasie naszej ekspedycji w pobliżu obozu tybetańskiego. Rankiem Wicek wraz z tybetańskimi poganiaczami zmienił system troczenia juków do drewnianych siodełek, co wiązało się z przepakowaniem ładunków i rezygnacji z koszy, które z takim trudem poprzednio zapakowaliśmy. Konie wyglądały na zabiedzone, a ich wzrost nie był znacznie większy od ich hipotetycznych przodków – psów. Mając później szereg kontaktów z tymi sympatycznymi zwierzętami, udało się zauważyć, że są one bardzo bliskimi krewniakami innych silnych i przyjaznych koni – hucułów.
Nasza trasa wiodła przez góry, w których ścieżki wybrukowane były kamiennymi płytami, służącymi jako schody dla tragarzy używających jedynie swoich bosych nóg w swojej pracy. Konie, chyba trochę przeciążone przez swoich właścicieli, przeżywały swoistą kalwarię stąpając nie podkutymi kopytami po nierównościach kamienistych ścieżek. Szukały więc lepszych rozwiązań, rozpierzchając się po dżungli, co wywoływało niejednokrotne ich upadki i gubienie juków, czasem bezpowrotnie. Po kilku dniach tej końskiej męczarni, osiągnąwszy miasteczko Birethanti, Wicek przebadał konie, zmierzył je, sfotografował i zadecydował, że dalsza droga w ich towarzystwie byłaby zbyt uciążliwa zarówno dla zwierząt jak i dla całej ekspedycji. Tym bardziej, że droga zaczęła prowadzić przez coraz bardziej strome góry i coraz pokaźniejsze schody. Dzięki zapobiegliwości Ngodupa udało się wymienić konie na muły, tradycyjnie używane na tej trasie do przewożenia towarów, a część poganiaczy zamieniliśmy na tragarzy spieszonych. Oczywiście do tej funkcji zostali wybrani co młodsi i bardziej atletycznie zbudowani, nasz sirdar nalegał, abyśmy w tej funkcji zatrudnili również jednego ze starszych. Ten sympatyczny, stale uśmiechnięty „staruszek”, który wtedy miał 44 lata, okazał się naszym tytułowym Yeshee. Imię to wymawia się jako Jiszi i bardziej przypomina swojskiego Jerzego czyli Jurka. Aby uniknąć nieporozumień, gdyż w wyprawie mieliśmy już jednego Jurka, Władek nazwał go po prostu Janem. Kiedy osiągnęliśmy wreszcie miejsce, w którym zdecydowaliśmy się rozbić obóz bazowy, nasze przedsięwzięcie transportowe jakim była karawana, zostało rozwiązane, muły odprawione a ludzie wypłaceni. Część naszej ekspedycji wybrała się w górny bieg rzeki Kali Gandaki, dochodząc do znanej z pielgrzymek miejscowości Muktinath, zabierając ze sobą najmłodszych i najsilniejszych tragarzy. Na terenie przyszłej bazy postanowiliśmy zatrudnić jednego, najwyżej dwóch pomocników. Nalegania Ngodupa zaowocowały tym, że lekarz wyprawy zgodził się dodatkowo na zatrudnienie Yeshee’go pod warunkiem, że ten się wykąpie i uporządkuje swoje ubranie. Chyba w tym miejscu trzeba zrobić uwagę, że Tybetańczycy jako lud wędrowny, zamieszkujący suchy płaskowyż, nie przesadzają ze zbytnią częstotliwością zabiegów higienicznych. Szaty noszą zaś tak długo, aż się zaczną rozpadać ze starości i zużycia. Nasz lekarz, prawdę mówiąc żywił nadzieję, że kandydat do pozostania w obozie, odmówi spełnienia warunku pozostając przy swoich przyzwyczajeniach. Jednakże grubo się pomylił.
Nasz obóz urządziliśmy w sąsiedztwie gorących źródeł wypływających na powierzchnię terasów rzeki Kali Gandaki. Wody gorące, mieszające się z wodą rzeki biorącej swój początek z lodowca tworzyły tuż przy brzegu „baniory” wypełnione sympatycznie ciepłą wodą nadającą się nawet do dłuższych kąpieli. Tam też zniknął nasz Yeshee na taką chwilę, że zdążyliśmy o nim zapomnieć. Nie tylko się wykąpał i wyprał swoje ubogie ubranie, ale również umył swoje długie, kruczoczarne włosy, które zaplatał w misterne warkoczyki, wplatając w nie czerwone wstążeczki. Tak wyświeżony stanął był przed „komisją lekarską”, która orzekła, że w takim stanie może pełnić on funkcję obozową pomocnika kucharza z gażą 10 rupii dziennie. Na terenie obozu postawiliśmy wśród innych, duży harcerski namiot, w którym na letnich obozach zazwyczaj mieściło się dziesięciu harcerzy. W tym namiocie założyliśmy magazyn żywnościowy oraz sprzętowy. W kącie tego namiotu urządzili sobie legowiska nasi pracownicy: kucharz i dwaj jego pomocnicy. Prawdę powiedziawszy zatrudnianie ich nosiło raczej charakter instytucji charytatywnej niż realnej potrzeby, gdyż w czasie naszego pobytu moglibyśmy się bez ich pomocy swobodnie obejść. Życie obozowe przebiegało spokojnie i można by rzec, według jakiegoś niepisanego planu. Z rana kąpiel w ciepłych „baniorach” (lekarz dodawał do tego pewien dystans, który przepływał w lodowatej wodzie, walcząc z rwącym prądem rzeki, nad którą obozowaliśmy), śniadanie i wymarsz w grupach na pomiary terenowe. Do lekarza schodzili się mieszkańcy bliższych lub nawet dalszych okolic, aby bezpłatnie otrzymać poradę czy pomoc lekarską, a nierzadko i odpowiednie medykamenty. Tak więc po śniadaniu nasi pomocnicy nie mieli prawie nic do roboty.
* * *
Józef Biedruń
Raptularz górski
- 20 marca 2005 r. w Krynicy w wieku 82 lat zmarł na zawał serca Marian Włosiński, artysta plastyk, fotografik, absolwent Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie, zasłużony obywatel Krynicy Zdroju, opiekun słynnego malarza prymitywisty Nikifora.
- 1 kwietnia 2005 r. Józef Omylak objął funkcję dyrektora Babiogórskiego Parku Narodowego, okazując się najlepszym spośród 6 kandydatów. Zgodnie z nominacją (otrzymaną od ministra środowiska 30.03. br.) stanowisko to pełnić będzie do 31 marca 2010 r. W tym samym dniu nominację na dyrektora Gorczańskiego Parku Narodowego otrzymał Janusz Tomasiewicz.
- 1 kwietnia 2005 r. w Mini-galerii fotografii Przedsiębiorstwa Geologicznego S.A. w Krakowie odbył się wernisaż fotograficzny p.t. “Góry, chmury i ...” z cyklu “Krajobrazy – tu, tam, wszędzie” Jacka Płonczyńskiego, przewodnika tatrzańskiego, przodownika GOT.
- 1 kwietnia 2005 weszła w życie umowa polegająca na ubezpieczeniu od następstw nieszczęśliwych wypadków (NNW) członków PTTK posiadających aktualną legitymację członkowską z opłaconą składką. Umowę podpisało PTTK z Signal Iduna Polska T.U. S.A.
- 2 kwietnia 2005 r. o godz. 21.37 w swoich apartamentach w Pałacu Apostolskim w Watykanie, w wieku 85 lat zmarł Karol Wojtyła, przez 26 lat papież Jan Paweł II, największy autorytet świata z przełomu XX i XXI wieku, turysta, narciarz, członek honorowy Związku Podhalan, Koła Grodzkiego PTTK i Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego oraz Honorowy Przewodnik Tatrzański.
- 3 kwietnia 2005 r. Oddział PTTK w Wałbrzychu prezentował Dom Wycieczkowy PTTK “Harcówka” w ramach akcji ZG PTTK “Rok Schronisk Górskich PTTK”.
- 8 kwietnia 2005 r. w Bielsku-Białej, w wieku 89 lat zmarł Bronisław Gabryś, działacz turystyczny, harcerz, nauczyciel, uczestnik ruchu oporu i działacz społeczny.
- 10 kwietnia 2005 r. Oddział PTTK w Lesku prezentował Schronisko PTTK w Cisnej w ramach akcji ZG PTTK “Rok Schronisk Górskich PTTK”.
- 15-17 kwietnia 2005 r. w siedzibie Muzeum Narodowego w Krakowie odbył się XV Krakowski Salon Turystyczny z udziałem 164 firm turystycznych, w tym również COTG PTTK.
- 17 kwietnia 2005 r. Oddział Pieniński PTTK w Szczawnicy prezentował Schronisko PTTK “Orlica” w ramach akcji ZG PTTK “Rok Schronisk Górskich PTTK”. Dodatkowymi atrakcjami tegoż spotkania był finał Konkursu Wiedzy o Ziemi Pienińskiej, zwiedzanie Ośrodka Kultury Górskiej PTTK w Szczawnicy, prelekcja o szlakach papieskich przedstawiona przez Andrzeja Matuszczyka i promocja publikacji górskich.
- 21-24 kwietnia w Schronisku PTTK w Sromowcach Wyżnych obradowała 29 regionalna konferencja poświęcona problematyce szlaków górskich w obszarach przygranicznych krajów: Polski, Czech i Słowacji. W spotkaniu udział wzięli przedstawiciele PTTK, Klubu Czeskich Turystów i Klubu Słowackich Turystów.
- 22-24 kwietnia 2005 r. w Nowohuckim Centrum Kultury odbył się Festiwal Podróżników “Trzy Żywioły” o bardzo bogatym programie i urozmaiconej tematyce. Udział w festiwalu wzięli m.in.: Marcin Jankowski z National Geographic, Marek Kamiński, Jan Mela i Wojciech Ostrowski – polarnicy, Zbigniew Michniowski – nurek, Jacek Trzemżalski – taternik, Marian Bała – taternik, himalaista.
- 24 kwietnia 2005 r. w Szklarskiej Porębie w wieku 73 lat zmarł Marek Wikorejczyk, przewodnik sudecki, starszy ratownik Grupy Karkonoskiej GOPR.
- 24 kwietnia 2005 r. na Turbaczu odbyło się uroczyste rozpoczęcie sezonu turystycznego z udziałem Janusza Sepioła, marszałka województwa małopolskiego. Organizatorami uroczystości były Oddział Krakowski PTTK im. ks. Karola Wojtyły, Oddział PTTK “Beskid” w Nowym Sączu i Oddział PTTK “Ziemi Tarnowskiej” w Tarnowie.
- 24 kwietnia 2005 r. Oddział PTTK w Kłodzku prezentował Schronisko PTTK “Pod Muflonem” w ramach akcji ZG PTTK “Rok Schronisk Górskich PTTK”.
- 27 kwietnia 2005 r. w Ministerstwie Środowiska w Warszawie, Michał Sokołowski odebrał nominację na dyrektora Pienińskiego Parku Narodowego. Zgodnie z Ustawą o ochronie przyrody, funkcję dyrektora pełnił będzie przez najbliższe 5 lat.
- 27 kwietnia 2005 r na cmentarzu w Szklarskiej Porębie został pochowany Marek Wikorejczyk (74 lat), nestor przewodnictwa w Karkonoszach, nauczyciel dwóch pokoleń przewodników sudeckich, autor kilkunastu książek o regionie.
- 28 kwietnia 2005 r. Zakopane oficjalnie zgłosiło swoją kandydaturę do organizacji Mistrzostw Świata FIS w narciarstwie klasycznym wpłacając bezzwrotną kaucję w wysokości 15 tysięcy franków szwajcarskich. Zawody te odbędą się w 2011 roku, a konkurentami Zakopanego są norweskie Oslo i włoskie Val di Fiemme.
- 29 kwietnia 2005 r. we Wrocławiu na pierwszym posiedzeniu nowej kadencji (2004-2009) zebrała się 20 osobowa Rada Naukowa Karkonoskiego Parku Narodowego. Przewodniczącym został wybrany prof. Krzysztof Mazurski, geograf zatrudniony na Wydziale Architektury Politechniki Wrocławskiej.
- 30 kwietnia 2005 r w godzinach przedpołudniowych, w trakcie spływu łodziami flisackimi na rzece San z Sanoka do Międzybrodzia, w okolicy Trepczy k/Sanoka doszło do wywrócenia dwóch łodzi, które zahaczyły o konar. W wodzie znalazło się 14 osób. Utonęły trzy nauczycielki, a czwarta nauczycielka i 17-letni pomocnik flisaka zaginęli. Uczestnikami spływu była 29-cio osobowa grupa nauczycieli z Zespołu Szkół Zawodowych nr 1 w Kielcach. Spływ Doliną Sanu organizowany jest od czterech lat przez prywatną firmę.
- 30 kwietnia 2005 r. po zimowej przerwie obowiązują opłaty za wstęp na szlaki w granicach Babiogórskiego Parku Narodowego w wysokości 4 zł za bilet normalny i 2 zł za ulgowy. Opłaty są pobierane w punktach informacji w Zawoi Markowej, na Przełęczy Krowiarki i w schronisku PTTK na Markowych Szczawinach.
- 1 maja 2005 r. Oddział PTTK w Żywcu prezentował Schronisko PTTK “Rysianka” w ramach akcji ZG PTTK “Rok Schronisk Górskich PTTK”. Przy okazji tego spotkania miało miejsce zakończenie V Rajdu “Jednotysięcznik w jeden rok” zorganizowanego przez Koło PTTK przy Ośrodku Promocji Gminy Węgierska Górka.
- 3 maja 2005 r. Komisja Turystyki Górskiej ZG PTTK proklamowała dniem “Święto GOT” z okazji jubileuszu 70-lecia Górskiej Odznaki Turystycznej.
-
5 maja 2005 r. wmurowano tablicę pamiątkową poświęconą Leszkowi Krzeptowskiemu (1927-2004), wybitnemu przewodnikowi sudeckiemu zwanemu Sabałą Karkonoszy w ścianę domu w Piechowicach, gdzie od roku 1945 pracował w rodzinnym zakładzie fotograficznym. Obok tablicy został umieszczony obraz Liczyrzepy namalowany przez Halinę Ciepielewską z Piechowic.
- 6 maja 2005 r. na szlaku turystycznym łączącym Chełmsko Śląskie z Libną zostało otwarte polsko-czeskie przejście graniczne.
- 6 maja 2005 r. w lektorium Centralnej Biblioteki Górskiej PTTK w Krakowie odbyła się promocja książki Tomasza Rzeczyckiego “Góry Polski”.
- 7 maja 2005 r. Oddział PTTK w Cieszynie prezentował Schronisko PTTK “Stożek” w ramach akcji ZG PTTK “Rok Schronisk Górskich PTTK”.
- 7 maja 2005 r. na przystani w Sromowcach Wyżnich-Kątach odbyło się uroczyste otwarcie 171 sezonu flisackiego na Dunajcu. W tegorocznym sezonie na 23 kilometrowej trasie pływać będzie 260 łodzi obsługiwanych przez ponad 500 flisaków. Trasa 3-godzinnego spływu rozpoczyna się w Sromowcach Wyżnich-Kątach, a kończy w Szczawnicy lub w Krościenku. Ceny biletów wynoszą: do przystani w Szczawnicy 35 zł normalny i 17,50 zł ulgowy, a do przystani w Krościenku – normalny 44 zł, a ulgowy 22 zł. Pierwsze wzmianki o spływie przełomem Dunajca pochodzą z XV i XVI wieku, kiedy to właściciele zamków w Czorsztynie i Niedzicy wozili swoich gości łodziami po Dunajcu. W 1832 r. Józef Szalay, właściciel Szczawnicy zainicjował zorganizowane przewozy turystów.
- 8 maja 2005 r. Oddział PTTK w Żywcu prezentował Schronisko PTTK Przegibku Żywieckim w ramach akcji ZG PTTK “Rok Schronisk Górskich PTTK”.
- 15 maja 2005 r. na szczycie Groń Jana Pawła II w Beskidzie Małym odbyła się Pielgrzymka “Niech zstąpi Duch Twój” poświęcona pamięci Papieża Polaka.
- 15 maja 2005 r. w Orawicach udostępniono baseny termalne w godzinach 10 – 21. Na starym basenie bilet kosztuje 120 SK, a na nowym 270 SK na 3-godziny.
- 15 maja 2005 r. Oddział PTTK w Rzeszowie prezentował Schronisko PTTK w Wetlinie w ramach akcji ZG PTTK “Rok Schronisk Górskich PTTK.
- 16 maja 2005 r. w Nowohuckim Centrum Kultury Galeria Podróżników odbyło się otwarcie wystawy “25-lecie zdobycia Everestu zimą przez Polaków w ekslibrisach Krzysztofa Kmiecia” z serii “Góry, podróże i sport” i spotkanie z autorem.
- 22 maja 2005 r. Oddział PTTK w Wałbrzychu prezentował Bacówkę PTTK pod Trójgarbem w ramach akcji ZG PTTK “Rok Schronisk Górskich PTTK.
- 29 maja 2005 r. Oddział PTTK w Rabce zaprezentował Schronisko PTTK na Starych Wierchach w ramach akcji ZG PTTK “Rok Schronisk Górskich PTTK”. W spotkaniu udział wzięło ponad 1000 osób.
- 1 czerwca 2005 r. dyrektor Parku Narodowego Gór Stołowych mgr Krzysztof Baldy wprowadził opłatę w wysokości 10 zł za jeden dzień wspinania w Hejszowinie.
- 2 czerwca 2005 r. w Muzeum Historii Fotografii w Krakowie odbyło się otwarcie wystawy fotograficznej “Gorgany i Czarnohora w fotografii Adama Lenkiewicza”. Podczas tego wernisażu odbyło się wspomnieniowe spotkanie z profesorem Władysławem Lenkiewiczem.
- 5 czerwca 2005 r. Ząbkowicki Oddział PTTK prezentował Schronisko PTTK Srebrna Góra w ramach akcji ZG PTTK “Rok Schronisk Górskich PTTK”. W spotkaniu udział wziął dr Marek Staffa – przewodniczący ZG KTG PTTK i kilkudziesięcioosobowa grupa turystów i przewodników sudeckich z rodzinami.
- 10 czerwca 2005 r. zostało otwarte przejście graniczne na polsko-czeskiej granicy, które połączyło Świecie w gminie Leśna z Jindřichovicami pod Smrkem. Jest to trzynaste przejście turystyczne podległe Łużyckiemu Oddziałowi Straży Granicznej.
- 11 czerwca 2005 r. w Klubie Akademickim “Arka” Akademii Rolniczej w Krakowie odbył się koncert jubileuszowy Andrzeja Mroza “Dla przyjaciół...” wraz z promocją płyty i śpiewnika z piosenkami górskimi i turystycznymi.
- 12 czerwca 2005 r. Oddział Babiogórski PTTK w Żywcu prezentował Schronisko PTTK na Hali Lipowskiej w ramach akcji ZG PTTK “Rok Schronisk Górskich PTTK”. Spotkanie uświetnił Zespół Regionalny “Pilsko” i firma “Milka” promująca swoje produkty, a każdy uczestnik prezentacji mógł poczęstować się “słynnym żurkiem Miki”.
- 19 czerwca 2005 r. Oddział PTTK w Krynicy prezentował Schronisko Górskie PTTK im. J. Piłsudskiego Jaworzyna Krynicka w ramach akcji ZG PTTK “Rok Schronisk Górskich PTTK”.
- 26 czerwca 2005 r. Oddział PTTK w Kłodzku prezentował Schronisko PTTK na Szczelińcu w ramach akcji ZG PTTK “Rok Schronisk Górskich PTTK”.
- 18 maja 2005 r. po prawie półrocznym remoncie uruchomiono Schronisko PTTK na Kudłaczach w Beskidzie Średnim.
- Dzierżawcani obiektu są Agata i Krzysztof Knofliczkowie, a gospodarzem Bartłomiej Kuzak.
- 18 czerwca 2005 r. w domu Pomocy Społecznej w Moczarach niedaleko Ustrzyk Dolnych w wieku 83 lat zmarł Władysław Nadopta - Majster Bieda z piosenki Wojciecha Bellona - jedna z legend bieszczadzkich. Był jednym z tych o którym można było powiedzieć: Był wolnym i niesamowicie niezależnym człowiekiem. Nie uzależniał się i nie dawał uzależnić.
Zebrał Janusz Konieczniak
STARA POCZTÓWKA ZNOWU MODNA
Stare pocztówki są doskonałym świadectwem dawnych czasów oraz dziejów ludzi, którzy wraz z tymi dziejami przeminęli. Dlatego pielęgnowaniem owych tradycji powinni obowiązkowo zajmować się ci, którzy najbardziej wiarygodnie potrafią przybliżać nam przeszłość.
Nakładem Oficyny Wydawniczej „Apla” w Krośnie ukazał się wartościowy album Pawła Matejki „Ziemia Jordanowska na starej pocztówce”. Autor na co dzień jest związany z księgarnią „Matejko” w Rynku w Suchej Beskidzkiej.
Już na pierwszy rzut oka - stare pocztówki z Jordanowa na stronie tytułowej albumu, a zaraz potem oryginalna kolorowa odbitka starej mapy „Galicyi i Bukowiny”, przykuwają uwagę czytelnika przenosząc go w zupełnie inną rzeczywistość. Książka podzielona została na dwie części: dotyczącą samego miasta Jordanowa oraz gmin Jordanów i Bystra-Sidzina z uwzględnieniem Osielca, Toporzyska, Naprawy, Łętowni, Wysokiej i Sidziny.
Historia karty korespondencyjnej na tym terenie sięga 1 października 1869 roku, kiedy na obszarze Austro-Węgier wprowadzono nowy sposób komunikowania się, przy czym w Galicji Zachodniej od 1871 roku karty korespondencyjne posiadały nadruk w języku polskim. W latach 80-tych XIX wieku na kartach umieszczane są widoki, dla ilustracji których stosowano następujące techniki drukarskie: drzeworyt, miedzioryt, staloryt i litografię. W latach 1899-1900 w Krakowie i Warszawie ilustrowane karty korespondencyjne miały swoje pierwsze wystawy.
Większość albumu wydanego na gustownym kredowym kartonie zajmują fotografie setek kart i pocztówek dokumentujące ich rozwój od pierwszej karty Emanuela Hermanna z 1869 roku (wydanej w Austrii) aż do pocztówek z lat 70-tych XX wieku.
Po raz pierwszy kartę korespondencyjną wysłano z Jordanowa 24 lipca 1885 roku, natomiast karta inauguracyjna wydana w samym Jordanowie nosi datę 24 grudnia 1898 roku.
Po zaprezentowaniu rysu historycznego Jordanowa autor przedstawia bogactwo kart a następnie pocztówek systematyzując ich rozmaitość przyporządkowaną kolejnym wydawcom.
Wracając do pierwszej jordanowskiej karty już m.in. ona dowodziła znacznej wartości w dziele dokumentowania historii choćby ze względu na umieszczenie najstarszego drewnianego kościoła w Jordanowie p.w.św .Trójcy z 1576 roku oraz budynku szkoły ludowej z 1896 roku. Kartę tą oraz szereg następnych wydrukował Dawid Reinhold.
Kupiec jordanowski Romuald Olaczek wydawał pocztówki w okresie 1901-1914, na których dominował Rynek miasta zabudowany parterowymi domami konstrukcji zrębowej. Dzięki nim możemy obejrzeć coś, co bezpowrotnie zniknęło z krajobrazu miasta pod koniec lat 80-tych XIX wieku. Ponadto na pocztówkach Olaczka przedstawiony był ponownie kościół drewniany z 1576 roku oraz dworska karczma Poczekaj. Jak to opisano „ręcznie malowane” pocztówki z budynkiem sądu lub jarmarkami jordanowskimi urzekają jakąś nostalgiczną malowniczością nawet teraz – w dobie fotografii cyfrowej i bajkowych kolorów fundowanych nam przez profesjonalne klisze i filmy.
Dużym walorem albumu pozostają historyczne komentarze i wyjaśnienia, które przybliżały daty oraz fakty na obrazach przedstawianych na pocztówkach. Dowodem dbałości o sprawy promocji swojej pracy były ozdobne winiety z zakładów wytwarzających pocztówki, co m.in. dotyczyło działalności Jakuba Gacha. Fotograf ten rozpoczął w latach 1910-1913 wytwarzanie pocztówek z fragmentami górskich panoram z okolic miasta. Około 2000 wzorów pocztówek wydał w latach 1900-1914 Julian Ryś. Pomimo, że posiadał zakłady w Zakopanem a potem w Wiśle szczególnie interesował się Jordanowem. Bardzo znaną jego pocztówką była karta wyobrażająca siedzibę Stowarzyszenia Pożyczkowego „Praca i Oszczędność”.
Z bardziej interesujących autorów i umieszczanych na pocztówkach tematów wypada wspomnieć o Szymonie Friehhaberze i jego stacji kolejowej w Jordanowie, innej malowanej pocztówce kościoła w jordanowskim Rynku (nieznanego wydawcy) oraz o kolorowej pocztówce magistratu miasta autorstwa Emanuela Sternberga.
Przykładem, iż pocztówka wiernie dokumentowała dzieje Jordanowa są przedstawione m.in. Seminarium Nauczycielskie, pensjonat Klapholz, willa „Wanda”, willa Pietrzaka na Malejowej, miejskie boisko sportowe czy tartak hr.Żelińskiego. 15 sierpnia 1926 roku dzięki inicjatywie Marii Reinhold udało się zatrzymać w kadrze na specjalnej pocztówce Uroczystość Żołnierza Polskiego.
Pierwsze po II wojnie światowej fotografie Jordanowa wykonywał Stanisław Mucha z Krakowa. Zaraz potem pocztówki zaczął wytwarzać Oddział Myślenicki Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego posiadający jedno ze swoich schronisk w Jordanowie Chrobaczem.
W końcu lat 40-tych na pocztówkach Stanisława Jakubca pojawia się od 4-6 małych motywów krajoznawczych miasta i okolic opisanych Pozdrowienia z Jordanowa.
Lata 50-te i 60-te to wzrost zainteresowania Ziemią Jordanowską przez Biuro Wydawnicze „Ruch” w Warszawie oraz Krajową Agencję Wydawniczą RSW „Książka-Prasa-Ruch”. Od końca lat 60-tych aktywnie propaguje okolice Jordanowa Polskie Towarzystwo Turystyczno Krajoznawcze poprzez własny Zakład Wytwórczy „Foto-Pam” w Jaśle.
Na terenie Gminy Jordanów autor albumu swoimi badaniami objął pocztówki ukazujące się od lat międzywojennych do lat 70-tych a dotyczące miejscowości tej gminy. Można na nich zobaczyć m.in. panoramy z okolic Osielca, tamtejszy kościół parafialny i stację kolejową, widoki z Toporzyska, Naprawy, Łętowni, Dom Zdrowia w Bystrej, kościół parafialny oraz Dom Wczasów Dziecięcych w Sidzinie.
Staraniem Edwarda Moskały – Zakład Wytwórczy „Foto-Pam” w Jaśle wydał pocztówki ze starym i obecnym schroniskiem turystycznym PTTK na Hali Krupowej.
To dosyć szczegółowe omówienie albumu nawet w części nie wyczerpuje bogactwa materiału rzeczywiście zaprezentowanego przez Pawła Matejkę na kartach książki.
Andrzej Matuszczyk
Paweł Matejko: „Ziemia Jordanowska na starej pocztówce”, Oficyna Wydawnicza „Apla”, Krosno, 2005 rok
STARUSZKOWIE
Staruszek w Grodźcu
Pociąg na trasie Bielsko-Biała – Cieszyn wlecze się niemiłosiernie, ale dla osób podróżujących w celu turystycznym w Beskid Śląski rekompensatą za żółwie tempo przejazdu są malownicze widoki beskidzkich szczytów i wzniesień Przedgórza Cieszyńskiego. Gdy pociąg jedzie zakolami między stacjami Grodziec Śląski i Pogórze, warto spojrzeć w kierunku południa, na bliższe otoczenie toru kolejowego, który na tym odcinku poprowadzono na wysokim nasypie. Nie sposób wtedy przegapić rosnącego poniżej nasypu pięknego, starego dębu.
Jest to dąb szypułkowy, Quercus robur, który rośnie kilkadziesiąt metrów od toru kolejowego, nieopodal strumienia, wśród malowniczych pól. Jest naprawdę piękny, a jego pokręcone konary zaświadczają o dostojnym wieku, który oceniany jest na ok. 600 lat. Masywny pień drzewa musiałoby objąć kilka osób, bo jego obwód to 7 m. Drzewo wyrosło na wysokość 17 m, jego korona ma średnicę 15 m. Dąb ten w 1953 r., na mocy decyzji ówczesnego Prezydium WRN w Katowicach, uznany został za pomnik przyrody.
Dąb rośnie w Grodźcu Śląskim, na terenie gminy Jasienica, na parceli należącej do Zakładu Doświadczalnego Instytutu Zootechniki Grodziec Śląski Sp. z o.o. Jest jednak własnością Skarbu Państwa. Sędziwy wiek drzewa sprawia, że należy o nie szczególnie dbać, dlatego w ostatnich latach wykonano zabiegi pielęgnacyjne, polegające na cięciach sanitarnych i korekcyjnych w koronie drzewa. Ciekawostką jest, że ten stary dąb upatrzył sobie za miejsce odpoczynku pewien myszołów. Jak się ma trochę szczęścia, można tego drapieżnego ptaka zobaczyć w okolicy pomnikowego dębu i w czasie krótkiego spojrzenia przez okno pociągu.
Kogo ciekawi ten pomnik przyrody, może specjalnie przybyć do Grodźca Śląskiego, który jest przecież punktem początkowym szlaku na Błatnią. Pomników przyrody jest zresztą w tej wsi wiele, gdyż w zabytkowym parku przy zamku Grodeckich i w jego pobliżu rośnie sporo pięknych kilkusetletnich dębów o imponującej wysokości i ogromnych pniach. Pomnikowe rozmiary mają też lipa drobnolistna i topola czarna. Innym ciekawym, chronionym miejscem jest odkrywka geologiczna cieszynitu.
Samotny dąb szypułkowy przy linii kolejowej jest jakbym awangardą większego skupiska pomnikowych drzew, które koniecznie trzeba zobaczyć podczas pobytu na Śląsku Cieszyńskim.
Staruszek w Bystrej
Staruszek jest bardzo sędziwy, mocno pochylony ku ziemi i opiera się na metalowych podporach. Jego odłupany pień dźwiga ocalałe, pokręcone konary i jest tylko połową tego, czym był niegdyś. Lecz mimo ciężaru przeżytych wieków, jego korona nadal zieleni się ciemnymi, miękkimi igiełkami, wśród których czerwienieją osnówki nasion.
Staruszkiem jest cis pospolity, Taxus baccata, który rośnie naprzeciw posesji nr 138 przy ul. Klimczoka we wsi Bystra, w gminie Wilkowice (powiat bielski). W 1962 r. uznany został za pomnik przyrody. Drzewo jest jednym z najstarszych polskich cisów, dlatego jest oczkiem w głowie przyrodników i chlubą mieszkańców wsi, znanej z tego, że mieszkał w niej nasz wybitny malarz Julian Fałat. Drogę do drzewa wskaże każdy z mieszkańców Bystrej, którzy twierdzą, że „ich cis liczy sobie tysiąc lat”. Przyrodnicy oceniają wiek tego drzewa na 800 lat. Trzeba tu wyjaśnić, że cisy rosną bardzo wolno, nie osiągają tak imponujących rozmiarów jak inne drzewa iglaste i trudno precyzyjnie określić ich wiek.
Obwód pnia cisu wynosi 185 cm, choć występuje już w nim ubytek, wysokość drzewa tylko 6 m, gdyż jest ono znacznie pochylone, a średnica 8 m. Cis w Bystrej to świadek czasów, gdy drzewa te nie były w Beskidach rzadkością. Od nich wzięły swe nazwy wsie, szczyty i potoki tego pasma górskiego, jak: Cisownica, Cisiec, Cisowe Grapy, Cis, Cisówka. Ponieważ cisy dostarczały wyśmienitej jakości drewna, były masowo wycinane. Do dziś w stanie naturalnym przetrwały tylko nieliczne, sędziwe okazy i mniejsze skupiska drzew. Najbardziej znane w regionie cisy rosną w rezerwacie „Zadni Gaj”, na terenie gminy Goleszów, natomiast najstarszymi w polskich górach są „cisy Raciborskiego”, rosnące nad wsią Harbutowice w Beskidzie Makowskim.
Cis pospolity w Bystrej jest w nienajlepszej kondycji zdrowotnej. Konserwatorzy, jak mogą, ratują pomnikowe drzewo; podparli je, wykonali niezbędne zabiegi pielęgnacyjne, wycięli samosiejki w otoczeniu pomnika przyrody. Ponieważ nie wiadomo, na jak długo starczy mu jeszcze życiowych sił, warto dotrzeć do drzewa w czasie wędrówki po Beskidzie Śląskim.
tekst i foto: Krzysztof Wojtasiński
Kazimierz Szmyd
działacz Oddziału Bieszczadzkiego PTTK w Ustrzykach Dolnych
zmarł 3 czerwca 2005 r. w wieku 74 lat.
Urodzony w Golcowej k. Brzozowa, historyk, absolwent Uniwersytetu we Wrocławiu, z czasem dyrektor szkoły podstawowej i liceum w Ustrzykach Dln., związany był w dużej mierze z turystyką młodzieżową. Znany był jako przewodnik i instruktor krajoznawstwa, a także jako badacz dziejów rodzinnej Golcowej i Ustrzyk Dln.
Członkiem PTTK został w r. 1954, a w r. 1961 jednym z członków założycieli Oddziału Bieszczadzkiego, którego był wieloletnim prezesem i wiceprezesem, a także inicjatorem - w 1974 r. - akcji „Czyste góry” w Bieszczadach. Wyróżniony Złotą Honorową Odznaką PTTK, Zasłużonego dla Pracy Wśród Młodzieży pełnił tez funkcję społecznego opiekuna zabytków.
Popularnego pod Lawortą działacza żegnali na miejscowym cmentarzu koledzy z macierzystego oddziału, przyjaciele z oddziału sanockiego i z Bieszczadzkiego Parku Narodowego.
|
Brak widoków na przyszłość
Polany górskie, polany widokowe. Podnosiłem tę kwestię już wielokrotnie i przy różnych okazjach. Wydaje mi się, że wszystkie stowarzyszenia górskie, bez względu na nazwę, sentymenty i ambicje, w tym ekologiczne, które gardłują o ochronie krajobrazu, powinny się jak najszybciej zjednoczyć, aby walczyć o zachowanie i kształtowanie górskiego krajobrazu przyjaznego dla turystyki pieszej i narciarskiej. A tymczasem temat nader ważny dla przyszłości tych form turystyki umyka nam z widoku, toteż grozi... brak widoków z górskich polan, i to już w niedalekiej przyszłości, bo za 20-30 lat! A czas biegnie szybko, drzewa rosną równie szybko.
Niedawno gdzieś przeczytałem czy usłyszałem, że spore obszary naszego kraju, głównie zielonych nieużytków (pomijam przyczyny ich powstania) zostaną zalesione. To chwalebne. Niepokoję się, gdy spoglądam na mapy naszych pogórzy i nizin, gdzie zielony kolor lasów stanowi wręcz promil powierzchni oglądanego arkusza. Dobrze więc, że ktoś myśli o polskich płucach przyszłości.
Wędrując górskim szlakiem szukamy urozmaicenia. Marsz przez lasy, nawet bardzo ładne i przyrodniczo interesujące, po pewnym czasie staje się monotonny, wręcz nudny. Takich szlaków się unika, chyba że u kresu wędrówki dochodzimy na widokowy szczyt i polany (chociażby na połoniny) lub do docelowego schroniska. A – zauważmy - schroniska wznoszono na ogół w miejscach widokowych. Widok z jadalni, tarasu lub werandy schroniska był nader ważny, sięgał daleko, nierzadko na pasma górskie naszych południowych i wschodnich sąsiadów.
Tymczasem obserwujemy od lat nieprzemyślaną akcję zalesiania górskich polan, zwłaszcza tych, przez które wiodą znakowane szlaki turystyczne lub ich warianty. Należy się obawiać, że – przykładowo - za kilkanaście lat zniknie wiele widokowych polan z Gorców. Mania zalesiania tradycyjnych polan nie ominęła parków narodowych, których administracje z gorliwością godną innych działań dopuszczają do zarastania tradycyjnych polan. Kiedyś, zanim góral nie przybył w te strony, był to las – powie ktoś. Tak, ale potem były to hale i polany, tu kosiło się łąki i wypasało owce. Gospodarka była prymitywna, lecz naturalna, co tworzyło krajobraz zbliżony do naturalnego, krajobraz przyjazny dla turystyki, turystyki może nieco sentymentalnej i krajobrazu może nieco ckliwego, ale wciąż poszukiwanego. To przecież na halach w Austrii i Szwajcarii, na „almach” i „alpach”, rozbrzmiewa głos dzwonów (bo nie małych „zbyrcoków”) zawieszonych na szyjach krów z dolin Simmen czy Montafon. I ten krajobraz, gór Austrii, Bawarii, Szwajcarii czy pn. Włoch, dobrze się „sprzedaje”.
W naszych Tatrach znikają tradycyjne polany widokowe. Aż dziw, że administracja TPN nie dba o takie - po części naturalne, po części kulturowe - relikty zachowane na obszarze Tatr. Znikają widoki z Wanty, a więc z drogi do Morskiego Oka, którą na ogół przemierza się pieszo nudnym asfaltem. Została nazwa na niektórych mapach, niektórzy wspomną niedaleki zakręt Juliana Ejsmonda, ale ilu takich jest? Zarasta Polana pod Wołoszynem, a co będzie z Kopienicą, Pol. Waksmundzką? Zarasta szczyt Falowej w Bieszczadach (przy okazji warto podziwiać rosnące tam ogromne jałowce) i przechodzą do historii widoki, o których wspominał W. Krygowski. Przestał być celem wędrówek zarośnięty szczyt Szczebla, mimo że prowadzi nań kilka szlaków. Podobnie dzieje się z pobliską Lubogoszczą. Powoli zarasta polana na szczycie Ćwilina, skąd rozpościera się piękny widok na Beskid Wyspowy i Gorce. Ze schroniska na Prehybie widok na Małe Pieniny i Tatry też zaczyna być ograniczony, bo drzewa rosną, a przecież wznoszono to schronisko, bo taka była zasada, w miejscu widokowym. Takich zarastających miejsc można znaleźć o wiele więcej. Czy w przyszłości pozostaną nam jedynie fotografie przedstawiające widoki sprzed lat z tego czy innego szczytu lub schroniska?
Widokowe polany, to także raj dla narciarzy, zwłaszcza dla narciarzy wędrowców. Jeżeli wytycza się lub opisuje narciarskie warianty szlaków pieszych, to po to, aby narciarz nie grzązł w wądrożach (dawna nazwa: holweg) i śródleśnych pułapkach. Łagodny zjazd przez śródleśną polanę, zakładanie śladu w białej przestrzeni – oto marzenie amatorów zimowej eskapady na dwóch deskach. Zjazd przez las jest zwykle uciążliwy, a nawet niebezpieczny; zjazd polanami oddzielonymi tu i ówdzie lasem – to raj dla narciarza poszukującego radości zjazdu i delektowania się otaczającą Naturą. Do historii przeszedł zalesiony dziś szlak narciarski wiodący z Hali Gąsienicowej popod Kopieńcami (i przez piękną przełęcz między ich szczytami) do Jaszczurówki; komu on przeszkadzał? Wspomnimy też zjazdy Działem z Małej Rawki...
Wędrując po górach coraz częściej na polanach widzimy małe sadzonki drzew. Aby je posadzić leśnicy dokonali wielu zabiegów hodując te sadzonki, a potem dziesiątki pracowników prowadziło niełatwe prace związane z zalesieniami. Ogromny wysiłek, także finansowy, spowoduje, że za kilkadziesiąt lat będziemy wędrować (bo chyba będziemy wędrować?) poza naszymi górami, być może w Karpatach Ukrainy, albo po dolinach alpejskich, bo z naszych szczytów niewiele będzie widać. W krajobrazie zalesionych zboczy Beskidów i Sudetów pojawią się tu i ówdzie szerokie przecinki narciarskich tras zjazdowych i sztywne trasy towarzyszących kolei linowych i wyciągów. Poza tym góry będziemy podziwiać, najlepiej z dolin. Wtedy znakowanie wielu szlaków górskich stanie się po prostu bezcelowe.
Zbliża się kolejny zjazd PTTK. Wpiszmy w program Towarzystwa sprawę kształtowania górskiego krajobrazu poprzez ochronę górskich polan. To naprawdę ważna sprawa, wręcz strategiczna. Niech się w tę akcję włączy aktywnie, obok KTG i KTN, zarówno Zarząd Główny jak i Komisja Ochrony Przyrody, z równą gorliwością z jaką ogłoszono w PTTK akcję „Sadzimy Las”. Szukajmy sojuszników w ministerstwach odpowiedzialnych i za leśnictwo, i za ochronę środowiska. Jest w górach wiele polan, które trzeba chronić, tzn. utrzymywać je w sposób nieco sztuczny. Przekonujmy administracje parków narodowych, jeśli mamy na to wpływ, że polany w górach (i wnętrza krajobrazowe, które one tworzą), to także historia i walor poszczególnych parków. Nie niszczmy tych wartości!
W tym kontekście bardzo optymistycznie zabrzmiało przemówienie dyr. J. Szfrańskiego z Magurskiego Parku Narodowego wygłoszone 3 VI 2005 r. przy okazji otwarcia ośrodka edukacyjnego i muzeum w Krempnej. Park ów, o dużych obszarach leśnych, przestaje być atrakcyjny dla turystów (mimo cennych drzewostanów) jeśli nie ma otwartych przestrzeni i punktów widokowych, toteż służby parkowe dokładają starań, aby je utrzymywać, pielęgnować, także z myślą o ochronie siedlisk fauny, w tym ważnych - z punktu widzenia ochrony przyrody - ptaków.
Mam więc nadzieję, że podjęta przez PTTK akcja „Sadzimy Las” nie obejmie górskich polan, bo inaczej będziemy mieli góry zalesione, ale bez turystów.
J. W. GAJEWSKI
|